Obejrzałem całość i jestem pełen podziwu. Udało się, panie Patryku, zrobiłeś to, zuchu, bez cienia wątpliwości jest to najgorsze filmopodobne gówno, jakie wyszło
panu Krzemienieckiemu spod jego rąk. Własny siusiak publicznie wytargany na całego i do sinego.
Najwybitniejszy spośród wszystkich Polaków tym razem zechciał się podzielić z nami cząstką siebie i muszę przyznać, że, jebany, niesamowity jest. Jesteśmy zbyt mali i zbyt niegodni tego, by móc obcować z tak boską istotą, bo człowiekiem to jestem na przykład ja, a Vega to jednak ktoś więcej.
Sceny z życia młodego Krzemienieckiego są urzekające - za co się nie bierze, to prawie zawsze jest najlepszy (prawie, bo zawsze najlepszy był, jak wiadomo, Paweł Zarzeczny) - czy to handel legoskami, czy to ogrywanie menela w karty, czy to animacja komputerowa. Jeżeli młody Krzemieniecki gdzieś nie jest najlepszy, to tylko przez te kurwy zawistne, co stają mu na drodze. Mógłbyś być drugim Maradoną, ale kolega nie podaje piłki? A to chuj, odchodzę od sportu, zajmę się czymś innym. Nie możesz zmienić nazwiska? Daj bombonki babie w urzędzie, to pomoże. Nie możesz przebić się na rynku dyskietek do Commodore 64? Przekup dostawcę i przejmij rynek, to pomoże. I tak krok po kroku, rok po roku młody Krzem... Patryk Vega buduje swoją pozycję aż do bycia istotą ponad nas, zwykłych śmiertelników.
Podoba mi się, z jaką gracją Patryk Vega omija pułapki zastawiane na niego przez życie. Chciał za młodu handlować towcem? Cyk, pyk, gangsterzy wbijają na jego oczach klientowi śrubokręt w plecy, nasz bohater spierdala na widok policyjnej suki i sprawa załatwiona. Miał zainwestować miliony w osiedle domków, ale dostaje cynk, że potencjalny partner biznesowy chce go oszukać? Cyk, pyk, szybki SMS o treści "haha huju nie nabierzesz mnie JESTEM PATRYK VEGA ROZUMIESZ" i sprawa załatwiona. I tak przez cały seans.
Wiele jest w tym filmie rozkosznie złych scen i gros z nich toczy się przy współudziale Anny Muchy, która swoją rolą, paletą sztuczek aktorskich oraz wyrazistością na ekranie wbiła mi srogiego klina, bo wcześniej za najgorszą rolę żeńską w historii kina miałem popisy Beaty Fido w
Smoleńsku. Tu jest porównywalnie chujowo. Uwielbiam zwłaszcza sceny, w których młody Krzemieniecki przychodzi do matki i sprzedaje jej kolejne pomysły na przyniesienie hajsu do domu (wyżej wspomniany wątek zysków z dragów też się pojawia, matka Patryka reaguje tak samo, jak przy każdym jego biznesowym pomyśle - uśmiecha się z wdzięcznością, że może obcować z tak obrotnym i kumatym człowiekiem).
Trzeba przyznać, że nasz mistrz dopieścił paletę swoich cech charakterystycznych - do braku dbałości o detale (babcia w 1992 roku dzwoniąca z komórki, wspomniane wyżej dyskietki do Commodore 64, inne takie), scen brzydkiego seksu, dialogów szeleszczących papierem oraz ogólnego ekranowego chaosu dołączyło tak jawne złożenie serialu na odpierdol, iż oglądając jeden z końcowych odcinków miałem wrażenie, że plik z filmana stream z Canal+ źle mi się wczytał, bo oglądam drugi raz scenę z poprzedniego odcinka. Serial ma 6 odcinków po 40 minut? Zapomnijcie: każdy odcinek to najpierw cztery minuty przypomnienia co tu się odpierdala, potem pół godziny seansu właściwego z mnóstwem powtarzających się scen, a na końcu sześć minut napisów.
Słówko o aktorach: Zawierucha brawurowo prowadzi swoją karierę, o Musze już wspominałem, gdybym koniecznie musiał kogoś pochwalić, to może tego Dziurmana, bo po prostu jest - mam wrażenie, że kto miał zagrać u Vegi, to już zagrał i kończy się chyba pula ogólnie znanych twarzy chcących pokazywać się u naszego mistrza (w którymś momencie mignął mi nawet ten chłop w okularach z Kabaretu Pod Wyrwigównem).
Ponieważ
@gonny_trebor wskazał swoją ulubioną scenę, to i ja się podejmę - mniej więcej w połowie serialu pojawia się w dziele motyw poszukiwania przez głównego bohatera duchowego przewodnika. Vega nawiązuje kontakt z jakąś szeptuchą, która przepowiada mu, że będzie miał wypadek. Ponieważ to Vega, to ten postanawia oszukać przeznaczenie i jechać inną trasą niż tą z widzenia szeptuchy. Niestety, do wypadku jednak dochodzi, a jego efektem jest nawrócenie się naszego stwórcy. A, byłbym zapomniał: ponieważ obserwujemy biografię reżysera, zmienia się również jego aparycja.
Podsumowując, bo i tak za dużo się rozpisałem, a powinienem dać od razu 1/10 i przejść do grania w CSa: czy jest to kontrowersyjny film? W porównaniu do poprzednich dzieł relatywnie mało tu treści obleśnych, obrzydliwych bądź szokujących; i bez tego jednak mamy do czynienia z solidnym kawałem hardej sraki. Zastanawiałem się, do czego porównać i chyba mam, choć nie będzie to porównanie wysokich lotów: znacie to uczucie, kiedy po osiągnięciu orgazmu męskiego nie chce się wam już oglądać tego pornosa do końca? Seans
Niewidzialnej wojny można porównać do sytuacji, w której ktoś po osiągnięciu przez was orgazmu każe zostać na miejscu i przez kolejne trzy godziny oglądać, jak obcy chłop targa rumaka.
Fuj.