Jeżeli ktoś nie wie, o co chodzi, to warto wyjaśnić. Od kilku lat w Niemczech jest inba z Xavierem Naidoo w roli głównej. W skrócie: były frontman Söhne Mannheims od lat głosi teorie spiskowe, typu kosmos nie istnieje, ziemia jest płaska, etc., od końca lat 90. jebie USA, a do tego sympatyzuje z konserwatywną partią Alternatywa dla Niemiec. Ostatnio wszyscy dostali szału, gdy wypowiedział się, że imigranci zawłaszczyli sobie Niemcy. Rasista i chrześcijański fundamentalista (xD) to najłagodniejsze określenia, jakie padają w jego kierunku. Oczywiście część muzułmańskich niemieckojęzycznych raperów odcięła się od niego w ostatnim czasie, na streamingach są pousuwane wspólne utwory, ale niektórzy wciąż zbijają z nim pionę.
Kool Savas, z którym Naidoo nagrał album, wypowiedział się, że właściwie nie wie, co się odjebało we łbie Xaviera i że nie ma z typem kontaktu od dawna. Do tego Xavier Naidoo zaczął mocno propsować prawicowego niemieckiego rapera (TAK, TAKI RAP TEŻ JEST W NIEMCZECH), Chrisa Aresa. W międzyczasie wyjebali go z jury niemieckiego Idola, a w 2015, gdy miał reprezentować Niemcy na Eurowizji, podniósł się pisk, że jest homofobem i sam zrezygnował.
Całkiem ładnie sytuację opisała w swoim artykule niezalezna
Xavier na prokremlowskich salonach
O ile Hildmann zaczął swoją przygodę z kontestowaniem poczynań rządu Angeli Merkel od koronakryzysu, to Xavier Naidoo, muzyk i wieloletni wokalista i współzałożyciel popularnej grupy muzycznej Söhne Mannheims już lata temu przejawiał skłonność rebelii a na początku marca tego roku został wyrzucony za propagowanie politycznie niepoprawnych treści z niemieckiego „Idola”, ale o tym za chwilę. Naidoo urodził się w Niemczech jako syn obywatela Sri Lanki i matki o arabskich korzeniach. Dorastał w rzymskokatolickim domu rodzinnym i do dziś otwarcie mówi o tym, że jest człowiekiem wierzącym. W tekstach jego piosenek często pojawiają się też motywy religijne. Naidoo bez wątpienia zalicza się do najzdolniejszych i najbardziej charakterystycznych wokalistów Niemiec ostatnich dwóch dekad. Od czasu nagrania w 1997 debiutanckiego singla „Freisein” z niemiecką raperką Sabriną Setlur, Naidoo niezmiennie utrzymywał się na topie, dostawał kolejne nagrody przemysłu muzycznego, lukratywne kontrakty w programach rozrywkowych. Od czasu do czasu wybuchał jakiś skandal z jego tekstami. Zarzucano mu antysemityzm, podżeganie do buntu, homofobię. Za każdym razem wychodził z tego cało.
W październiku 2019 roku lewicowa „Tageszeitung” z irytacją pisała o wyroku Wyższego Sądu Krajowego w Norymberdze, który orzekł, że nie można nazywać publicznie muzyka antysemitą. Sprawa toczyła się od 2017 roku. Referentka Fundacji Amadeu Antonio, trudniącej się tropieniem antysemityzmu, uznała część tekstów Naidoo za antysemickie, muzyk wystąpił na drogę prawną i wygrał. W uzasadnieniu pojawił się argument na korzyść Naidoo o tym, że zagrał koncert z okazji 40-lecia stosunków niemiecko-izraelskich. TAZ skomentował to wtedy tak: „Logika Xaviera Naidoo wygląda tak: Nie jestem rasistą bo jem kebaby i nie jestem seksistą bo mam matkę”.
Pomijając pokrętną logikę TAZ ( tak, tak, paskudny artykuł o „Kartoflach” to ich dzieło), wypada jednak rozgraniczyć dwie sprawy: owszem, Naidoo jest świetnym artystą i bywało, że jego komentarze trafnie oddawały absurdy polityki niemieckiej, ale z drugiej strony trudno zaprzeczać, że mocno się pogubił. Mniejsza o jego komentarze dotyczące „rządu marionetek pociąganych za sznurki”, czy nagranie video, w którym mówi o tym, że „goście kradną życie gospodarzom” co dotyczyło przestępczości imigrantów w Niemczech a za który to komentarz Naidoo wyleciał z fotelu jurora niemieckiej edycji programu „Idol” ( niedawno ogłosił, że prowokacja była celowa i służyła podbiciu jego popularności dzięki zasięgowi stacji RTL, gdzie program emitowano).
Naidoo potrafi zrobić wokół siebie sporo szumu, celebryci są w tym mistrzami, tyle, że muzyk nie jest patologicznym ekshibicjonistą uszczęśliwiającym internautów zdjęciami swoich bicepsów, fryzur czy tego, co zjadł na obiad, Naidoo ma talent i sporą rzeszę fanów. Jego zaangażowanie w tzw. nurt spiskowy, który ożył na nowo z pandemią nie jest jak u Hildmanna czymś powierzchownym i miejscami naiwnym. Naidoo poszedł w stronę bardziej radykalną i ideologicznie bliską środowisku Reichsbürger (obywateli rzeszy), czyli tym, którzy są zdania, że dzisiejsze Niemcy są państwem nielegalnym.
Jego bunt wobec obostrzeń związanych z koronawirusem, ale i zarzuty, jakie stawia rządowi Angeli Merkel zostały zmiksowane z ostrym antyamerykanizmem ( USA jako Babilon) przy jednoczesnej niefrasobliwości co do ludzi i środowisk uwikłanych w prokremlowskie interesy. Dość powiedzieć, że wyrzucony poza mainstreamowy obieg medialny Naidoo stał się stałym gościem programów i portali zasłużonych na odcinku proputinowskiej propagandy.
Magazyn „Compact”, najbardziej dziś w Niemczech popularny i nośny organ prokremlowski swoje czerwcowe wydanie w całości poświęci muzykowi. Za 9,90 euro będzie można nabyć biografię Naidoo sygnowaną przez „Compact”. Tytuł: „Naidoo- Jego życie, jego piosenki, jego wściekłość”. Na stronie internetowej magazynu na bieżąco informuje się o kolejnych potyczkach muzyka z „reżimem”, ostatnio dominują doniesienia o kolejnych władzach miast, które wykreślają koncerty muzyka z planowanych „po pandemii” imprez masowych. Niemieckojęzyczny portal Russia Today również chętnie pisze o Naidoo, szeroko komentowano m.in. jego wykluczenie z „Idola”. Wsparcie dla zbuntowanego muzyka ze strony środowisk prokremlowskich w Niemczech i putinowskich w Rosji nie wróży mu nic dobrego. Ten, który potrafił tak dobrze pisać i śpiewać o wolności, zboczył w stronę, która wolność ma za nic.