Laikike1

Kategoria poświęcona wykonawcom.

Moderatorzy: Jose, oldschool

Awatar użytkownika
kapper1
Posty: 2298
Rejestracja: 04 wrz 2019, 1:10

Re: Laikike1

Post autor: kapper1 »

Zależy czy ma dwumetrowego faceta
Awatar użytkownika
SWN
Administrator
Posty: 11446
Rejestracja: 17 kwie 2019, 0:46
Lokalizacja: Kałków

Re: Laikike1

Post autor: SWN »

Po chuj udawać siostrę rapera LaikIke1, co na tym można ugrać
B to G strikes again, thick hay on the bread... For me it's a lifestyle, you say that's about swag
Awatar użytkownika
kelsohmm
Posty: 802
Rejestracja: 18 kwie 2019, 6:36

Re: Laikike1

Post autor: kelsohmm »

fela kuti ślizgera
możesz mi mówić daquan
edenmar
Posty: 1200
Rejestracja: 30 lip 2019, 1:03
Lokalizacja: Warszawa

Re: Laikike1

Post autor: edenmar »

Laik x Yurkosky

#tldw
  • wrócą pisanki na facebooku
  • Diamond Life jest już nagrane, jest u Szopsa, będzie 10 kawałków, single nie są reprezentatywne dla reszty,
  • płyta będzie hołdem dla ulicy, naszpikowana jest bangerami dla ulic
  • miał ją wydawać jeden z większych labeli (z wytwórni propsował później Def Jam, więc być może to), ale rozmowy się urwały, więc wydają ją sami, zdementował, że wydaje ich Embryo
  • na płycie mieli być Gedz, Guzior, Pih, Astek i JNR, wszyscy się zgodzili, ale przez życiowe zawirowania Laika się nie udało, ostatecznie będzie tylko feat JNR-a
  • coś tam mają już ponagrywane na Almost Famous 2, ale nie wiadomo, czy wejdzie to na płytę, nad nowymi numerami mają pracować przez najbliższy miesiąc
  • w sprawie nagrywki na płytę dla Bonusa nic się nie wydarzyło, Białas się nie odzywał, więc Laik nie ciśnie tematu
  • z hot16 Laik propsował Sitka, Bonsona, Undadasea i Mielzky'ego
  • Ostry jest świetnym producentem, miażdżył, miażdży i będzie miażdżył, rapowo nie da się go słuchać, ale propsował go za flow
  • spropsował też za flow Łonę w porównaniu do flow Mesa
  • top producentów w Polsce: Urbek, Szops, elhuana, z mainstreamu Laik jara się produkcjami Got Barssa, SecretRanka
  • Laik skłania się ku powrotowi do Polski na stałe, kwestia jest otwarta, będzie miał na to wpływ odbiór nowych materiałów, ale chcieliby wychowywać syna w Polsce
Awatar użytkownika
kelsohmm
Posty: 802
Rejestracja: 18 kwie 2019, 6:36

Re: Laikike1

Post autor: kelsohmm »

z tymi featami to chyba nie mogło wyjść lepiej :bowdown:
możesz mi mówić daquan
Awatar użytkownika
Jasek
Posty: 2725
Rejestracja: 17 kwie 2019, 22:22

Re: Laikike1

Post autor: Jasek »

^ jakby jeszcze JNR nie dał rady nagrać, to by było idealnie
cztery żubry i dwie kurwy
Awatar użytkownika
Royal
Posty: 147
Rejestracja: 23 lut 2020, 11:04

Re: Laikike1

Post autor: Royal »

^ pierdolisz gościu
Przeżyłem swoje i przeżyje jeszcze więcej niż trochę
Zanim mnie wsadzą w worek jak koke
Awatar użytkownika
kapper1
Posty: 2298
Rejestracja: 04 wrz 2019, 1:10

Re: Laikike1

Post autor: kapper1 »

Tylko Astek, może JNR, reszta do pieca.
Japan
Posty: 194
Rejestracja: 17 kwie 2019, 23:52
Lokalizacja: Oleśnica

Re: Laikike1

Post autor: Japan »

Z tym powrotem do kraju to przypomniał mi się wywiad z 2014
http://politolognarapie.pl/nie-wracam-d ... -laikike1/

Wódzia przestała działać i rozumek wrócił :joint:
Tylko PiS
Awatar użytkownika
Royal
Posty: 147
Rejestracja: 23 lut 2020, 11:04

Re: Laikike1

Post autor: Royal »

Japan pisze:Z tym powrotem do kraju to przypomniał mi się wywiad z 2014
http://politolognarapie.pl/nie-wracam-d ... -laikike1/

Wódzia przestała działać i rozumek wrócił :joint:
Akurat powrót do kurwy ojczyzny to przejaw braku rozumu.


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Przeżyłem swoje i przeżyje jeszcze więcej niż trochę
Zanim mnie wsadzą w worek jak koke
edenmar
Posty: 1200
Rejestracja: 30 lip 2019, 1:03
Lokalizacja: Warszawa

Re: Laikike1

Post autor: edenmar »

Japan pisze: 25 cze 2020, 12:49 Z tym powrotem do kraju to przypomniał mi się wywiad z 2014
http://politolognarapie.pl/nie-wracam-d ... -laikike1/

Wódzia przestała działać i rozumek wrócił :joint:
No cóż, ten wywiad da się streścić jednym cytatem z tegoż wywiadu:
Rap Addix na pewno, LP z Młodzikiem na pewno, Biszunia i Leha również spotkam na muzycznej ścieżce i się po niej przejdziemy we trójkę jak po ulicach Preston podczas ich u mnie wizyty
Awatar użytkownika
benqacz
#freesentino
Posty: 443
Rejestracja: 08 paź 2019, 23:27

Re: Laikike1

Post autor: benqacz »

Pójść na koncert laika w Polsce :bowdown:
#free2rzyn
Awatar użytkownika
cloud
091 SICARIOS
Posty: 5826
Rejestracja: 17 kwie 2019, 20:31

Re: Laikike1

Post autor: cloud »

Royal pisze: 25 cze 2020, 12:54
Japan pisze:Z tym powrotem do kraju to przypomniał mi się wywiad z 2014
http://politolognarapie.pl/nie-wracam-d ... -laikike1/

Wódzia przestała działać i rozumek wrócił :joint:
Akurat powrót do kurwy ojczyzny to przejaw braku rozumu.


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
no faktycznie dziwne, że razem z polką spodziewają się dziecka i chcą je wychować w polsce :lol: jak tak można?? jak można wracać do polski?? nie do pomyślenia kurwa;/
lygrys pisze: 22 sty 2024, 9:47 Wszystkim fanom zimy życzę by zamarzli na śmierć.
Awatar użytkownika
Royal
Posty: 147
Rejestracja: 23 lut 2020, 11:04

Re: Laikike1

Post autor: Royal »

cloud pisze:
Royal pisze: 25 cze 2020, 12:54
Japan pisze:Z tym powrotem do kraju to przypomniał mi się wywiad z 2014
http://politolognarapie.pl/nie-wracam-d ... -laikike1/

Wódzia przestała działać i rozumek wrócił :joint:
Akurat powrót do kurwy ojczyzny to przejaw braku rozumu.


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
no faktycznie dziwne, że razem z polką spodziewają się dziecka i chcą je wychować w polsce :lol: jak tak można?? jak można wracać do polski?? nie do pomyślenia kurwa;/
Miałem na myśli ekonomiczne powody o których laik wspominał w wywiadzie AF. Fakt mogłem to dopisać ale jechałem autem. Wiadomo, że dzieciaka lepiej odchować w pl niż w dziczy wśród asfaltu i beżu.


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Przeżyłem swoje i przeżyje jeszcze więcej niż trochę
Zanim mnie wsadzą w worek jak koke
Awatar użytkownika
niuhniuh
Posty: 1423
Rejestracja: 12 wrz 2019, 9:02

Re: Laikike1

Post autor: niuhniuh »

ale jebany przyhajpował AF2. dawać
Awatar użytkownika
rubinstein
Posty: 1097
Rejestracja: 22 kwie 2019, 11:21

Re: Laikike1

Post autor: rubinstein »

benqacz pisze: 25 cze 2020, 13:12 Pójść na koncert laika w Polsce :bowdown:
Byłem, mieszane uczucia
Awatar użytkownika
Jasek
Posty: 2725
Rejestracja: 17 kwie 2019, 22:22

Re: Laikike1

Post autor: Jasek »

byłem na af, i było pięknie
cztery żubry i dwie kurwy
Awatar użytkownika
Rupert
Bodo
Posty: 4661
Rejestracja: 17 kwie 2019, 11:36

Re: Laikike1

Post autor: Rupert »

Byłem ale laik sobie gdzieś poszedł

Wysłane z mojego G3121 przy użyciu Tapatalka

[size=10 pisze:jebanaplujdupa[/size] post_id=564758 time=1632312420 user_id=236]
mocno przeceniony post ruperta
Awatar użytkownika
ToMojaStaraKsywka
Posty: 1755
Rejestracja: 17 kwie 2019, 9:01

Re: Laikike1

Post autor: ToMojaStaraKsywka »

byłem na kempie, ale...
Sadistik:
Haunted Gardens
Elysium
Delirium
L'appel Du Vide
Spoiler
Ezio_Wroclaw pisze: Ja się nigdy nie przewoże. Ja zawsze rozważam tylko dwie opcje na konflikt fizyczny - teleskop w łeb, ostatecznie nożem po mordzie.

Koń, optujesz za poderznietym gardlem śmieciu?
Awatar użytkownika
Burak
Kadłub pała
Posty: 636
Rejestracja: 17 kwie 2019, 16:09

Re: Laikike1

Post autor: Burak »

Burak pisze: 07 lis 2019, 20:22 nerka, formaszczytu, Stara paczka pobrana ze ślizgu:
https://www45.zippyshare.com/v/QzAjAqUH/file.html
Ta sama paczka pisanek, tylko w wersji tekstowej bo link wygasł:
Spoiler
bedzie o pedalstwie
sałntrak: https://www.youtube.com/watch?v=Wg4A_d9F7xk
Ema kocurki, troszkę wam już smutno bez pisanek i właśnie to zmieniam bo zależy mi na waszym dobrym samopoczuciu. Będzie o pedalstwie joł. Kawał:
-Ema Mietek, chyba jestem gejem, tak myślę.
-A po czym wnosisz?
-No lubię jebać kolesi taka faza.
-A masz w garażu Porshe, w ogóle masz, kurwa garaż?
-Nie-e.
-A Rolexa?
-Nie-e.
-A gajer od Armaniego?
-...
-Łeee, to ty zwykły pedał jesteś.
Koniec kawału.
Pedalstwo to przypadłość dość, kurwa, powszechna. Nie ma oczywiście nic wspólnego z orientacją seksualną przedstawicieli wyżej wymienionej, chociaż chuj im w dupę wiadomo. Synonimem pedalstwa jest frajerstwo. Myk polega na tym, że ja, nie mając na koncie grypsowania, wolę używać tego pierwszego, chociaż zdarza mi się popłynąć (jak w elaboracie wigilijnym) i operuję wtedy drugim, chociaż nie powinienem. Zostaje mi to wybaczone ze względu na zasługi oraz brak białka ale przepraszam zawsze i obiecuję tym co mogą tak gadać, że już nie będę. Proste.
Pedalstwo charakteryzuje się KOMPLETNYM brakiem wyczucia chwili, umiejętności się w danej odnalezienia oraz przeświadczeniu o własnej zajebistości, która nie istnieje. Kurwy jebane. Sytuacja: stoję w kolejce, żeby wsiąść do autobusu i przede mną jakaś locha kupuje bilet. Nie wie gdzie jedzie, nie ma drobnych, kurwa mać jest siódma rano a ja muszę do robo. I przez to INDYWIDUUM jestem spóźniony. Pedalstwo. Stoję w klubie, kupuję driny dla siebie i dupeczki. Prosze o różową słomkę bo wiadomo, że kobiety są pojebane. NIE MAJĄ. Wracam z czarną a ona myśli o mnie, że pedalstwo. Stoję przed tym klubem paląc se szlugaska i wychodzi jakiś typ. Oczywiście zara z łapami bo cośtam. Spoko dawaj. Po bójeczce dzwonienie na policję, że ja zacząłem i gadka z ochroniarzami. Pedalstwo. Kurwy jebane. W robo na kacu max w poniedziałek, idę do Richarda i mówię DZIE SOM RYSUNKI BLASZEG KURWA RICH?! On, że zapomniał. Pedalstwo. Siedzi Solar w studio... nieważne, kminisz wzór.
Artyści też się dzielą na artystów i pedałów. Zawsze to Moni powtarzam na korkach i taka prawda. Bo np. Whitman był orientacji odmiennej od klasycznej a pisał zajebiste wiersze, chociaż nie miał warsztatu jak Lem. I ''Blades of Grass'' są tak samo dobre jak ''Pamiętnik Znaleziony w Wannie'', chociaż ten drugi to proza ale poezja. Nara.
Raperzy też dzielą się na pedałów i artystów. W Polsce przeważa tendencja pedalska. Niestety.
Raperzy zaczęli zarabiać i pić kawę z filiżanek. Ja mam wyjebane na to, że ty myślisz, że dla mnie to jest hipsterstwo. Sam sobie piję kawę w miejscach, gdzie taką podają i lubię zamyślać się na skórzanym fotelu planując kolejne numery. Dla mnie to jest normalne tak jak zbicie piąteczki z nieznajomymi ludźmi, których spotkam na miejscu. CHODZI KURWA O TO, że niektórzy wynoszą to na piedestał i DA SIĘ ODCZUĆ, że uważają, że ich kawa jest lepsza od twojej. Może jest, może nie. Obiektywnie może nie być albo być. Nic to nie zmienia, ja się cieszę, że jesteś tu z kubeczkiem. Cho na słówko, pogadamy o pogodzie. Bez patrzenia sobie na najki, bez pierdolenia o planach i płytach, masz mi powiedzieć gdzie jest koper tera dostępny albo kto wystawił meble za bezcen. Ja puszczę ci w zamian nowy numer na bicie Młodzika i postawię ciastko. Nara.
Pedalstwo: werbalizacja poczucia wyższości nad innymi w sposób, który wkurwia Laika. Jebane szmaty myślą, że czyszczenie butów ręcznikiem stawia ich wyżej nad posiadaczami skoków gorszej marki. Moje życie polega na stawianiu się w opozycji do wspomnianych zachowań. Nikt nigdy nie ma prawa wmówić ci, że jesteś pod nimi. Jeżeli ich frajerskie praktyki zakończą się sukcesem to nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Masz wtedy u mnie przejebane jak niektórzy reprezentanci pedalskiego nurtu nowej ery. Kurwy jebane.
błoga beztroska
EEELO. Dzisiaj na prośbę Martina Wanzka będzie o czasach błogiej beztroski.
Do pewnego momentu dzieciństwo moje i mojej siostry (Ulka pozdro wariacie)było naprawdę cudowne. Nasza Mada zdecydowała, że nie pójdziemy do żłobka i rozwijała nas sama, wychowując w miłości do książek, kiedy nasz ojciec łapał różne fuchy w RFN-ie, zapewniając nam byt i cytrusy na Boże Narodzenie. Pamiętam jak rozsiadając się w fotelu brała nas oboje na kolana, przytulała troskliwie i czytała braci Grimm, La Fontaine’a czy Brzechwę sprawiając, że nasze małe, dwupokojowe PRL-owskie mieszkanko zmieniało się w ogród pełen magii. Podczas tych sesji zadawaliśmy Jej mnóstwo pytań o relacje bohaterów (u Fontaine’a głównie zwierząt), musieliśmy znać szczegóły każdego z opisywanych wnętrz, wiedzieć jak tam pachnie i kto właściwie przywiózł cegły, żeby zbudować ten domek ( JAK TO Z KAMIENI?! ŁAAAAAA <oboje w szoku> ). Jeżeli byliśmy zbyt cicho, Mada Elżba dbała o to, żeby zwrócić nasza uwagę na istotne detale jak np. kita lisa Witalisa i kotlety ze śniegu oraz cały kurwa wałek, który te dwie rzeczy symbolizowały. Pytała czy rozumiemy dlaczego wszystkie zwierzęta były oburzone i co zrobilibyśmy na ich miejscu. Były też sesje ze slajdami, które również zabierały nas jak najdalej od chujowej rzeczywistości blokowiska w małym miasteczku: rozwieszaliśmy śnieżnobiałe, wykrochmalone prześcieradło na jednej ze ścian, siadaliśmy w trójkę przy rozgrzanym projektorze, Mada wkładała tam kliszę i płynęliśmy przez historię złożoną z podpisanych obrazków. Elżba miała (ma) ogromny talent improwizacyjny. Każdy z obrazków miał pod sobą dwie, może trzy linijki tekstu opisujące daną scenę. Ona, freestyle’ując z herbatką dla swoich szkrabów, potrafiła zrobić z tego pełen rozdział, nie przestając pytać nas o poszczególne wydarzenia i płynące z nich wnioski. Kochaliśmy to. Idąc spać oboje mieliśmy w głowach miliardy barw, zapachów, smaków, trójwymiarowych, interaktywnych scen. Nie pamiętam swoich snów z tamtego okresu ale wiem, że musiały być rozpierdalające. To były najlepsze wieczory w moim życiu, bo przecież nie codziennie rozmawiasz na pełnej wczutce z żabą, która czeka na swojego księcia. Wakacje zawsze spędzaliśmy na wsi (babcia Stasia wariacie propsy największe!). Babcia Stasia i dziadek Jakub to rodzice Elżby. Ich dom stoi w małej wioseczce na Dolnym Śląsku niedaleko Jeleniej Góry, zaraz obok Lwówka i Gryfowa ( dzisiaj zdewastowanych przez biedę mieścinek, jakich wiele w naszym kraju). Dom jest piętrowy, z prawej strony tuli się do niego stajnia, do której z kolei szopa, gdzie wujas Albin (kiedyś miałem jego fotę na MySpace jak se siedzi na ławeczce) zwykł jednym sprawnym ciosem pozbawiać życia króliki. Naprzeciw domu stoi inny budynek i w zasadzie chuj wie, jakie było jego pierwotne przeznaczenie. Na górze dziadek Jakub trzymał stosy siana dla koni ( Baśka i Lalka ), dół przejął wujas, zapełniając przestrzeń klatkami pełnymi właśnie królików. Jeżeli przeszedłbyś (przeszłabyś) się na tyły, twoim oczom ukazałby się ogród, gdzie babcia Stasia hodowała WSZYSTKO. Ogórki, maliny, poziomki, koper, cebulę, groszek (jedna miłość zawsze), marchewkę, pomidory w szklarni, NO WSZYSTKO. Dzisiaj, oprócz ogrodu, jest tam również altanka osłonięta od świata drewnianą, filigranową konstrukcją, po której pną się winne grona. Znajdziesz w niej solidny stół, który po dwóch stronach ma swoich popleczników, czyli dwa wielkie siedziska wyciosane z tego samego pnia. Pije się tam. Dużo.
Zabawy na wsi jak jesteś mały/-a to jest rozpierdol wszystkiego. Moim zdaniem każde dziecko powinno tego zaznać przynajmniej kilka lat z rzędu. Wyglądało to np. tak, że z moim ziomkiem Rafałem robiliśmy se łuki z gałęzi i sznurka, wujas Albin dawał nam po cichu finkę myśliwską, którą ciosaliśmy strzały i biegliśmy walczyć z niewidzialnym wrogiem nad strumyk. Przez pokrzywy, krzaki z kolcami, przez błoto i żwir. Na pełnej mocy, w trybie władcy tej właśnie łąki. Nikt nie miał tam wjazdu bo od razu przecież spaliłby się dotykając naszej aury. Kitranko w ruinach jakiegoś bunkru, obczajanko czy nasze siostry już nas szukają, żeby zawołać nas na obiad, próby złowienia ryb na rękę, jedzenie jakichś jagód i dzikiej mięty, wymyślanie szyfrów, wkurwianie krów tymi strzałami wypuszczanymi z naszych zabójczych łuków, płoszenie gęsi sąsiada oraz spierdalanie przed nimi jak już weszły w paskudny nastrój: to wszystko po to, żeby wrócić do domu na kolację. Ujebany w dosłownie wszystkim, z pozdzieranymi do krwi kolanami, z dłońmi pokąsanymi przez osy, spocony i dyszący jadłem jajka na miękko i chleb z wiejskim masłem patrząc jak Elżba rozmawia z wujasem o Osieckiej czy kimś tam, dziadek ostrzy brzytwę o skórzany, wojskowy pas, babcia Stasia ceruje mi spodnie a Ulka z koleżanką odpierdalają jakieś tańce z lalkami. I wszystko pachnie normalnym życiem. Wszystko ma sens, ma swoje miejsce. Masz tę pewność, że jutro będzie tak samo. Znowu wypierdolisz się na skałkach, znowu się czegoś nauczysz, utrzymasz swoją łąkę i wrócisz do domu, który tętni życiem. Czujesz je tutaj, czujesz tak jakbyś stał u samego jego źródła.
Jeżeli już piszę o dzieciństwie to wspomnę o jednej rzeczy: na bank macie tak samo, każdy tak ma. Otóż np. stojąc w warzywniaku w kolejce sięgam po koper. Kiedy jego zapach dociera do mojego mózgu MOMENTALNIE staję w ogrodzie mojej babci. Przez sekundę czuję się tak szczęśliwy jak wtedy kiedy stałem tam po raz pierwszy i mam tak dość często, przy okazji doświadczania zapachów różnych rzeczy i miejsc. W takich momentach wiem, że lęk przed utratą moich wspomnień na starość jest irracjonalny. Ja przecież wciąż tam jestem. Jakaś część mnie właśnie wróciła z kolejnej śmiertelnie niebezpiecznej eskapady i wsuwam jajko na miękko patrząc jak słońce chowa się za moją łąką. Jutro znów będzie tak jak dzisiaj, znowu się tu znajdę, po cichu wsuwając finkę tam, gdzie jej miejsce. Po prostu czasem przestaję myśleć o tym co jest naprawdę ważne bo zdążyłem wyrosnąć już ze spodni, które właśnie ceruje moja babcia.
ciag dalszy o ciagu
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=PPtSKimbjOU
Ema kocury, będzie ciąg dalszy o ciągu. Nie pamiętam co mówiłem wcześniej także tak coherence jak cohesion (so posh right now) będą w deficycie. Jeżeli czytasz mnie regularnie masz na to wyjebane i se tańczysz teraz, także ten.
Ja nie lubię słowa cug. Cug śmierdzi obornikiem a my tu, kurwa, nie uprawiamy hodowli roślin strączkowych tylko pijemy. Ja lubię słowo lot. Lot opisuje cug, że tak powiem, nobliwie. Jest ekwiwalentem tego co czujesz, kiedy zasypiasz w maju budząc się w maju A.D. następnego. I tera uwaga: ja wiem, że 75 % czytających to jebane gimby, których nienawidzę i serio... biłbym was po twarzy do uczłowieczenia, parafrazując słowa jednego z dyktatorów kraju, gdzie kobiety wcale nie są poniżane. Zdając sobie, jak nadmieniłem, sprawę z powyższego nie zamierzam brać odpowiedzialności za waszą głupotę, ja was teraz będę przestrzegał. Troglodyci wy kurwa. Dla ludzi, którzy przekroczyli magiczną granicę lat dwudziestu sześciu poniższe słowa nie będą niczym nowym, natomiast mam nadzieję, że wzbudzą uśmiech na ich twarzach.
Zacznę od odkrycia: loty są różne (łaaaaaaaaaaaa). Dzisiaj zajmiemy się najbardziej skomplikowanymi, czyli heroiną i lsd.
Nigdy nie paliłem herbatki, nigdy jej sobie nie wstrzykiwałem i, niestety dla mojego samopoczucia, nigdy nie będę. LOT jaki daje heroina jest nieporównywalny z żadnym innym i ja się nie dziwię statystykom w hospicjach. Żyjąc sobie na bloczku kupowaliśmy psychotropy od heroinistów. Złotówkę za klona, nikt nikogo nie okradał z pieniędzy ani wiary w ludzi... Oni sobie mogli się wałęsać po osiedlu a my wzmacniać (za złotówkę) jebnięcie wutki, w której byliśmy zakochani. Byliśmy też zakochani w proszkach a wiadomo, że wtedy noc nie daje snu. Chyba, że wiesz pod którym mieszka Sylwia i masz zeta ziooom. Klon zabijał. Jeżeli wpierdoliłeś/-łaś calaczka to zgon po secie. My jedliśmy na ćwiary, w porywach połówki. Kiedyś zjadłem całego i zrywałem rynny z domu kultury po rumie z Czech za dwie blachy, dostałem wpierdol od taksówkarzy i wydałem 2 koła na poprawę uzębienia. PRZESTRZEGAM JEBANY GIMBIE KURWA. Wracając do heroinistów: psychotropy są im przepisywane przez lekarza. Doktor medycyny stwierdza, na podstawie rzygania oraz drgawek, że jesteś uzależniony/-a od opiatów. Wychodzisz z receptą na listek, który powaliłby byka i ten byk by kurwa umarł, jeżeli zjadłby tego listka połowę. Wychodzisz z receptą, bierzesz to od pani w okienku i sprzedajesz bo TO JEST ZA MAŁO. Heroina jest królową ćpania i jeżeli widzisz narciarza na chodniku daj mu te jebane 50 groszy, nie kop go/jej w twarz debilu.... Ona/on jest w tej chwili tam, gdzie znajdziesz sie po śmierci i pierdol opinie twoich chujowych ziomków, daj mu/jej pieniądze na umieranie. Heroina jest doskonałym narkotykiem, jest najlepsza. Jest najszybsza i przytula cię najcieplej. Kiedy odchodzi boli cię wszystko i srasz pod siebie. Jebać takie przytulanie.
LSD... No tu jest ślisko bo ja polecam... Kwas otwiera cię na sytuacje, z których istnienia nie zdawałeś/-aś sobie sprawy. Najlepsze w lizergamidach jest to, że po 6 godzinach rozpierdolu wyciągasz wnioski na kolejny miesiąc. Nigdy nie wal kwasa regularnie, to musi być spontan. Zobaczysz kurwa tyle, że refleksje dowiozą ci ciężarówką. Nie jedz tego dużo bo intelektualnie cofniesz się do poziomu małpy. I tutaj paradoks: rzecz, która pokazuję ci drogę rozwoju, będąc przedawkowaną, zamienia cię w zwierzę. Mam (?)ziomka , który kiedyś, patrząc na zajechany pień zapytał: patrz suche i kwaśne to jakie??? Ja mówię, że SPRÓCHNIAŁE kurwa Tomek co ty gadasz ja pierdolę... Łaskawie potwierdził, poszliśmy sobie na ławeczkę, wrzucił do śmietnika butelkę po napoju. Jebany bawił się, z nieznanego nam obu powodu, zakrętką od tej butelki. Wrzucił ją do tego samego śmietnika i, uwaga, zakrętka znalazła się w jego rękach w przeciągu 10-ciu sekund. Ja byłem trzeźwy i młówię, że łooo jaki temat co się stało a on, w zenicie bomby, że butelka chyba się odkształciła bo ją zgniótł ale patrz Marcin jakie niebo zajebiste. Ja w tym niebie nic nie widziałem, ale butelka rozjebała...
Istnieje urban legend, która mówi, że czterech kolesi wjebało kwas i podzieliło się funkcjami smoczego ciała: jeden był głową, dwóch kolejnych tułowiem a ostatni ogonem. Kiedy pierwszy otworzył piwo skaleczył się i pozostała trójka ktrzyknęła z bólu. Byli połączeni jako jeden organizm. Chuj mnie obchodzi czy tak się stało naprawdę. Kwas jest nieobliczalny i zawsze daje do myślenia... Stawiałbym siano na smoka, gdybym musiał.
co dzieje sie na portach lotniczych
EEEEma luje sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=3Kh-tATZXE0
Ema kocurrry, miałem napisać to wczoraj ale piszę dziś. Będzie o podróżowaniu... ze szczególnym uwzględnieniem fazy lotniska bo to, co dzieje się na portach lotniczych jest conajmniej niecodzienne i, tym samym, warte wspomnienia w memuarach na tym w chuj modnym fanpejdżu. W Polsce bywam rzadko co nie znaczy, że rzadziej niż bym sobie tego życzył. Mój dom jest już gdzie indziej, sentymenty, w wieku chrystusowym, który osiągnę za kilkanaście dni, są brutalnym żartem. Oduczyłem się tęsknić. W każdym razie, Drogi Czytelniku, dostałem zaproszenie na Śląsk. Okazja, eufemistycznie rzecz ujmując, była szczególna, ponieważ osiemnaste urodziny twojej córki chrzestnej odbywają się raz i potem już jakby się nie da tego cofnąć. Także jedziemy. Po pierwsze chuj w dupe liniom lotniczym wszelkiej maści za olewanie Kato w tak ostentacyjny sposób: mieszkając na północy Anglii możesz kurwa POMARZYĆ o wygodnym połączeniu. Znalazłem jeden (słownie: JEDEN) samolot z Londynu w sobotę o szóstej rano. Ja kurwa nie wiem, czy sobie zdajesz sprawę, Odbiorco tych słów, co to znaczy dla rezydenta okolic Manchesteru ale po to jest ten tekst, żeby ci to uświadomić. Otóż, Maluszku mój kochany, startując z lotnicha w Manchesterze czy Liverpoolu, gdzie na cześć Beatlesów wystawiono na widok publiczny najbrzydszą instalację w historii instalacji wystawianych na cześć kogokolwiek, jestem jakąś godzinę pociągiem od terminalu docelowego. I to kosztuje dyszkę. Do Londynu mam trzy godziny. I to kosztuje dyszek dziewięć. Mówię o tym oczywiście zupełnie krajożetakpowiemznawczo, bo jebać siano serio, szczególnie w sytuacji, w jakiej znalazłem się po odebraniu telefonu od mojej kuzyneczki. Podróż zacząłem od wizyty w sklepie. Nabyłem Lucozade Carribean Crush (1L), rum Captain Morgan's Spiced (0.7L), tytoń marki Amber Leaf (12.5 g) i chipsy Lays (salted). Oczywiście zanim zapłaciłem za wszystkie moje bronie wyjazdowe spędziłem pięć spokojnych minut na bajerce ze sprzedawcą... mówiłem już o tym i jak przyjeżdżasz na północ wysp to nie możesz tego olewać: pogadaj kurwa o pogodzie, drugim sklepie czy siniakach po siłce OBOJĘTNIE, nie bądź sztywną pizdą z cebulandii, podziel się sobą z ziomkiem, co zdycha za ladą. I coś u niego nabądź. Real talk. Ja pogadałem, kupiłem i skierowałem swoje kroki w stronę dworca. Pogoda wymarzona do spacerów, po siedemnastej w lipcu nawet Lancashire potrafi się do ciebie uśmiechnąć. Zazaczam, że idę w piątkowe popołudnie. Wsiadam w pociąg, obserwując czacik z RA i Michaliną. Znalazłem sobie niszę, gdzie mogłem w spokoju pić rum , jeść chipsy i pierdolić świat przez 180 obiecanych mi przez bilet minut. Okazało się, że ani bilet nie kłamał ani ja nie wyolbrzymiłem: Virgin trains love max. Londyn. Ja pierdole... Milion ludzi. Każdy biegnie. Nie, że ja teraz używam jakichś środków stylistycznych.... KAŻDY KURWA BIEGNIE. Każdy wysiada i zaczyna biec: szlaufy na obcasach, czarnoskórzy kaznodzieje, dzieci tych szlaufów i tych kaznodziei: każdy biegnie. Ja mam wyjebane, idę spokojnie bo nie wiem gdzie jestem. Wychodzę na stacji i pytam panią jak tu na lotnisko. Pani do mmie, że się spóźniłem na autobus i muszę czekać na pociąg. Jaaa pieeeerdooole CZEMU NIE BIEGŁEM??? No chuj, nieważne, jest północ w piątek i Londyn rozpierdala atmosferą. Jaram sobie szluga i mija mnie para gejów w świecących kostiumach, pięć do siedmiu freestyle'ujących murzynek, typ przebrany za kurczaka i Lamborghini z dziwkami. Każdy chce siana. Każdy pyta o drobne, jakby to było powietrze. Nikt nie pyta z postawy roszczeniowej, nikt nie pyta z egzystencjonalnej. Czyli wyciągasz flaszkę rumu. Czyli nikt nie podchodzi, bo szanuje się swoich w Londynie, Azerbejdżanie czy Grecji: co to znaczy o której się pije? W Warszawie się pije w Pradze się pije. Jak się pije to się nie ma pieniędzy. I tak stoję sam, akceptowany przez przyjazne mi, bo zgniłe moralnie, otoczenie. Nikt nic nie chce, przynajmniej nie ode mnie i przynajmniej dopóki trzymam flaszkę. Łapiąc metro dowiaduję się, że pociąg dowiezie mnie tylko na stację, z której muszę dojść na przystanek, z którego odbierze mnie autobus i tym sposobem dojeżdżam na Stansted. Znam to lotnicho bo wracałem stąd do Polski jak wypuściliśmy Bybzi z Młodzikiem. Jest 1.30 nad ranem i lipcowa noc nie pozwala mi jeszcze wejść do środka. Siadam na ławeczce, naprzeciwko stoi policja i spisuje jakichś gówniarzy za odpierdalanie na obiekcie. Wyciągam butelkę, lucozade, skręcam szluga i piję. Piszę do Michaliny, że nikt mnie nie zabił i jakiś gruby pan koło mnie rozlewa się na dwa betonowo-metalowe miejsca przy śmietniku. Czekała na tę wiadomość i w końcu może iść spać. Życzymy sobie dobrej nocy, przez głowę przebiega mi myśl, że chciałbym jej to wyszeptać i chwiejnym krokiem zawijam się na terminal. I tera uwaga: lotnicho nocą to miejsce, gdzie zawsze będę chciał wracać. W powietrzu delikatnie kołyszą się sny, ciche rozmowy, zmęczenie i woń alkoholu zmieszanego z kawą za dwa pięćdziesiąt. Możesz wjebać się tam z kałachem i zacząć krzyczeć, możesz wjechać Abramsem, możesz wlecieć tam kurwa samolotem i jedyne co poczujesz to wstyd, bo niepisana zasada głosi: zamknij ryj jak jesteś tu w nocy. Znajdź wolne miejsce i zajmij się sobą. Kupiłem kawę za dwa pięćdziesiąt i ogarnąłem którędy do mojej bramki. Wolne miejsce znalazłem oczywiście na podłodze, jak każdy normalny podróżny, który doświadczył bólu dupy po 4 godzinach siedzenia na krześle zaprojektowanym pod kątem przetrwania kataklizmu. Bagaż jest o wiele zgrabniejszy, poza tym -po odpowiednich modyfikacjach- zamienia się w szezlong. Rozjebany na tej prowizorycznej kozetce spędziłem kolejne kilka godzin na czytaniu, piciu, paleniu i okazjonalnych rzutach okiem na współciemiężników. Najbardziej lubię patrzeć na pary: troska, z jaką chłopak stara się umilić wypoczynek swojej dziewczynie jest zawsze rozpierdalająca w swojej grotesce. Całe to moszczenie legowiska, wycieczki po kawę, ciastka i szukanie toalety przy pomocy łamanego angielskiego zabiera mnie do czasów, kiedy sam tak robiłem i cieszę się, że przynajmniej w tej kwestii nic nie zmieniło się na tym skurwiałym świecie. Nie chciałbym być znowu na miejscu wspomnianego dżentelmena, wolę widzieć Michalinę otuloną w pościel niż skrawek koca rozłożony na podłodze śmierdzącej Mr Properem. Młoda miłość nie uważa takich prawd: ma swoje, rządzi się inaczej, szarogęsi w życiu dorosłych. Uśmiecham się do niej, życzę, żeby im wyszło i spierdalam na kontrolę. Odwiedziny miały być z założenia krótkie, więc podróżowałem lekko: żadnych kurwa szczoteczek, perfum, płynów do płukania i tego typu gówien. Trochę odzieży, prezent, książki i telefon plus to, co miałem na sobie, także obeszło się bez kupowania jebanych torebeczek z automatu. Lot o szóstej rano, także w kolejce panował względny spokój. Żaden Zdzisio nie przyjebał się do żony, nikt nie płakał, nikt nie krzyczał: chcieliśmy spać. Tzn. tak myślałem. Kurwa... nie wiem o co chodzi z Ryanairem ale na pokładzie zaczyna się odpierdalanie i ci spisywani gnoje powinni, w porównaniu do moich współpasażerów, zostać wypuszczeni pod zarzutem bycia jak najbardziej normalnymi (wiem wiem, specjalnie takie zdanie, nie zesraj się jeden z drugim). Po sześciu tygodniach spędzonych w kolejce wchodzę do przaśnego airbusa kierując swoje kroki w stronę miejsc zainstalowanych przy wyjściu ewakuacyjnym gdyż jako jedyne -oprócz tych w pierwszym rzędzie ale wtedy jest awkward bo się patrzy na stewardessy z dystansu jednego metra- posiadają opcję wyciągnięcia nóg na pełnej. Zawsze udaje mi się to zrobić bo dba o to procedura: jeżeli już tam jesteś to przyjdzie pani i zapyta, czy w wypadku katastrofy lotniczej będziesz umiał/umiała zrobić tak jak jest napisane na obrazkach. Większość ludzi, którzy próbują być sprytni zostaje odsyłana stamtąd w chuj, bo nie czytają obrazków i napisów. A ja se czytam i mówię, że uratuję wszystkich i mogę siedzieć. Start, jak zwykle, emocjonujący w chuj. Janusze na bombie trzymają głowy sztywno przy podgłówkach ponieważ w wypadku takim, że samolot przypierdoli w taflę wody lub pole uprawne to im uratuje życie. Propsy w ogóle, że im się chce to robić na takim odcięciu... ze mnie schodzi Morgan i próbuję usnąć ale przecież kurwa mogę sobie o tym co najwyżej pomarzyć bo wjeżdża wózeczek ze specjałami. MOZE DRINKA? O ZUPA ŁOOOO, ILE ZA ZUPĘ? CZTERY KURWA FUNTY. A CZIPSY? TRZY PIĘĆDZIESIĄT. TO KAWĘ. I tak kurwa dwie godziny. Nipsey Hussle uratował mnie przed odjebaniem zamachu na kokpit. Jesteśmy nad Kato jaaaał. Oczywiście nie możemy wylądować o czasie bo Bober nagrywa bas i zagłusza sygnały na wieży z Projektem Nasłuch niechcąco (nie wiadomo do końca czy to prawda, Kidd rozgryza ten wątek) czyli godzina opóźnienia z płaczącymi dziećmi, staruszkami z różańcem i typami ojebanymi na zapałkę. LĄ DU JE MYYYYY. Propsy dla pilota bo nie odczułem wlewania mi płynnego ołowiu w małżowinę, wręcz przeciwnie: nie odczułem nic i mam tu również na myśli brak klaskania po lądowaniu. Fszoku fszoku. Kato port taki se, coś jak Modlin czyli barak wjebany w ziemię, w środku sklepy i ochrona. Sześćdziesięcioletnia. Łapię autobus (23 zł) do centrum. Jadę trzy kwadranse mijając w chuj reklam. Reklamy są wszędzie, są wszędzie, są wszędzie, wszędzie są reklamy. Budynki stolicy Śląska witają mnie po trzydziestu minutach. Szare to kurwa, simultaneousely KOPSTROKATE i jakieś głośne... Wysiadam i chcę do Gliwic. Pierwwsze co mnie spotyka to sytuacja: Ejże sprzedasz mi kiepa? Ja mówię, że dam, ale rozmówca jest w chuj honorowy i daje mi ekwiwalent jednej dwudziestej paczki Lucky Strike'ów. Biorę te drobne i spierdalam do kibla. Jest dziewiąta i byłem w podróży od kilkunastu godzin: chcę się umyć (oczywiście nie istnieje tu płatny prysznic bo po chuj na jednym z największych polskich dworców możliwość wzięcia kąpieli? Lepiej zajebać budkę z pitą i kiosk z gazetami na miejscu łaźni, która przynosiłaby w chuj większe zyski będąc podączoną do wyżej wymienionych ale kurwa nie, jebać to bo józek jest z PO i on nie lubi mycia się ogólnie i wypierdalaj. To idę do kibla. Tera w Kato taka faza, że na drzwiach dziewuszki w męskim usta eksponują na fototapetach. Zajebiście się srało. Debile jebani. Wszystkich tych A\AQ projektantów, ktorzy kopiują
wzory z zachodu powinno się odjebać: WY MY ŚL COŚ KU RWO SWO JEGOOOOO. Toalety z dupeczkami przerabiałem trzy lata temu. I nie chodzi o to, troglodyto po marketingu, że tam są usta kobiety. Chodzi o miejsce. W klubie taki myk jest spoko, bo masz wyjebane i lejesz do pisuaru albo nie do pisuaru. Tutaj jest dworzec, karierowczu jebany i jak ja mam 70 lat to sobie nie życzę w kiblu cycków ja pierdole... Nie życzę sobie, jebany wieśniaku, bo płacę dwa złote za komfort się wysrania w przyjaznym środowisku. Dzięki za wyrozumiałość, zamazałem wasze logo flamkiem szmaciarze. Jadę do Gliwic. Jestem, z nieznanych mi kurwa powodów, sensacją na peronie bo mam ciemne okulary i spodenki z nie Urban City. I bluzę Rap Addix. CDN...
druga z tech czesci dramatu
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=d46YO6XrN58
Ema, dzisiaj druga z trzech części dramatu. Piszę jag szalony bo chcę to mieć za sobą jak najszybciej. Schodzimy o jedeń stopień niżej w hierarchii władców alternatywnej rzeczywistości, czyli będzie o prochach i grzybach joł.
Kurwa... proszków nie polecam nikomu. Ja w ogóle jestem bardzo ostrożny, jeżeli chodzi o wyrażanie prywatnych opinii na temat używek. Mój charakter nie pozwalał mi nigdy wpierdolić się na dobre w nałóg... Zawsze czerpałem garściami ze źródełka, które do mnie przyszło i zawsze przesadzałem. Kiedy dochodziłem do momentu, w którym przestawało mnie to bawić (w przypadku kresek po prostu mdlałem z wycieńczenia) przestawałem się tym interesować i chuj, do widzenia. Dzisiaj wiem, że ta umiejętność to jakis, kurwa, skarb bo większość moich ziomeczków do tej pory baruje się z demonami i ja tego nie rozumiem. Jak mozna się wjebać w prochy? Dla mnie nie można, dlatego jestem ostrożny w wyrażaniu opinii na ich temat. Życie weryfikuje nasze umiejętności, więc postaram się ująć tę kwestię możliwie jak najobiektywniej (akie słowo chujowe).
Mając na względzie fakt, że czytasz to mieszkając w Polsce zacznę oczywiście od amfetaminy, czyli najgorszej substancji jaką możesz przyjąć z blatu. Feta to narkotyk nędzarzy, jebanych nieogarów i desperatów. Wjebałem w swoim czasie kilogramy tej szmaty i mogę powiedzieć, że każda sesja z tą kurwą nie powinna mieć miejsca. Poszedłem kiedyś do lekarza w UK, bo krwawił mi nos. Krwawił w chuj codziennie. Pani doktor zapytała od czego to może być i ja do niej, że od ćpania tego gówna. Znalazłem nawet w necie strukturę molekularną amfy i pokazałem jej w trójwymiarze. Rozjebał ją rakotwórczy wskaźnik i w ogóle charakter narkotyku. Powiedziała mi, że jak wąchasz to przez miesiąc śluzówka dostaje taki wpierdol, że nie podniesie się już nigdy i stąd moje problemy z nagrywaniem.
Feta nara. Wspinając się po drabince spotkamy crystal meth. Metamfetamina jest moją przyjaciółką z kilku powodów: po pierwsze wymyślono ją w Czechach a ja jestem z Bogatyni to se sprawdź na mapie. Po drugie to kosztuje mało i można to wąchać i palić (ja wolałem banknotem)... Po trzecie nie ma zejścia. Kryształ jest optymalnym wyjściem na otrzeźwienie. Musisz uważać, bo powoduje jadłowstręt co kończy się utratą przytomności po tygodniu napierdalania, jednak zaliczam go do wyższej półki jak kokainę. No i właśnie koks... W to można sie wpierdolić na amen. Gram dwie bańki a kreska trzyma pół godziny. Kokaina rozpierdala ci receptory odpowiadające za poczucie szczęścia czyli jak jesz to długo to bez koksu jesteś smutny w chuj. Nie wiesz o co ci chodzi i lubisz sie napierdalać... W ogóle lubisz siebie w ekstremalnych sytuacjach. Kokaina to jedyny proszek jaki powinno się walić w nos. Świat jest na tyle skurwiały, że tylko ona potrafi go ubrać w odpowiednie kolory. Jebać receptory, wąchaj koks i odwiedzaj burdele jak najczęściej.
Grzyby to moja domena, mógłbym jeść je garściami i czytając artykuły o przedawkowaniu dławię się kolejną porcją. Jebani idioci napierdalają po trzysta łysiczek w jakichś brudnych piwnicach. Jedzą to w otoczeniu betonowych, ciemnych korytarzy i nie wytrzymują efektów: boją się jakichś jaszczurek i pająków. Grzyby nie mają zabierać cię tam, gdzie kwas. Oczywiście zrobią to, jeżeli zjesz za dużo ale nie rozumiem po chuj tyle żreć. Seta i wutka plus jaranie wjebią cię na najpiękniejszy level empatii. Rozumiesz każdego. Jesteś najlepszym psychologiem. Ja na grzybach rozwiązywałem problemy egzystencjonalne moich przyjaciół i do tej pory sposoby, jakie podsuwałem im na tej bombie działają. Problem z wpierdalaniem kapeluszy polega na ich chujowym smaku. Naprawdę cofka grana podczas klasycznej próby zajebania setki w bułce. Ja jestem zwolennikiem tzw. pizzy, czyli wpierdolenia danej dawki razem z oliwkami, sosem i pieczywem czosnkowym. Jem moją kolację ze smakiem i lecę sobie pomyśleć. Nie robię tego z ludźmi bo zazwyczaj odbierają mi intensywność doznań. Muszę im kurwa tłumaczyć, że ich zycie nie jest chujowe. Kiedyś mi się chciało ale teraz straciłem ochotę na bycie matką Teresą i stałem się cyniczny. Wywar jest spoko. Gotujesz sto grzybów przez pięc minut. Robi się taka ciepła galaretka, którą pijesz. Różnica pomiędzy pizzą a wywarem polega na ziewaniu. Jedząc grzyby w ich pierwotnej postaci bomba przychodzi z kolejnymi ziewnięciami, jesteś przygotowywany na rozpierdol. Pijąc wywar zgadzasz się na przyjęcie bomby w przeciągu kwadransa. Either way, witamy w raju.
elaborat o relacjach damskomeskich
miałem to ogarnąć w jednym tekście, ale zdałem se sprawę, że musiałbym napisać książkę w jedno popołudnie, więc traktujcie to jak potargany wstęp do calego cyklu (dzieki kurwa, tera rozmyślania o chujwieczym)

Do napisania tego elaboratu o relacjach damsko-męskich (cliche, wiem, możesz se wypierdalać do chaty do piwnicy tera)natchnął mnie nowy teledysk Paręsłów oraz oczywiście post Jagody, która mimo tego, że jest kobietą potrafi odbić samcze argumenty ze znanym tylko dupeczkom (kobietom*) urokiem. Nie wiem od czego zacząć gdyż nie da się podejść do takiego tematu uniwersalnie. Mógłbym spojrzeć na całą sytuację jak samiec i rozłożyć ją na cząstki przy użyciu logiki, ale natura zagadnienia sprawia, że jest to niemożliwe. Mógłbym, on the other hand, spojrzeć na siebie oczami wciąż tak dla mnie zagadkowej istoty z biustem, jednak uniemożliwia mi to fakt posiadania czegoś innego zupełnie gdzie indziej. Zrobimy więc tak, że spojrzę z perspektywy kolesia, który ma za sobą pięcioletni związek uwieńczony prawie dwuletnim okresem zaręczyn. Tak właśnie zrobimy.
Otóż, Moi Kochani, jak już wiecie z niejednego pieca Laik chleb jadł (fota pod kerfurem w Jelonce eelooo) i przekłada się to również na związki, jak wulgarną nie byłoby to metaforą. Z mojego doświadczenia wynika, że kobiety to istoty wymagające stałej pielęgnacji. I teraz ziomeczku mój drogi uważaj, bo –jak znam życie-mylisz pojęcia. Dla Ciebie pielęgnacja to proces polegający na podtrzymaniu lub zwiększeniu zawartości piękna w (tym przypadku) Twojej kobiecie przy użyciu środków, które to zapewnią. UWAŻAJ KURWA bo mylisz się co do środków. Tzn. mylisz się, ale masz rację (witamy w świecie związków). Chodzi o to, że Ty widząc problem rozwiązujesz go i problem znika. W oczach dziewczyny problem to coś, czego nie powinno się rozwiązywać, natomiast jak najbardziej powinno się o jego rozwiązaniu dyskutować. Stale. Codziennie. Non stop. Z przerwami na posiłek składający się z Żywieckiej na suchym pieczywie oraz serka zero procent tłuszczu. Pielęgnacja kobiety (przepraszam za przedmiotowość) polega na nieustającej gonitwie po nowe pomysły. Ona, będąc w posiadaniu władzy nad Twoim logicznie myślącym mózgiem oraz wręcz przeciwnie działającym instrumentem rozrodczym, ma komfort ubierania tych samych kwestii w te same szaty. Ty, z drugiej strony, masz.. tzn. MUSISZ za każdym razem wymyślać nowe tych kwestii rozwiązania, które muszą być:
a. Zabawne
b. Sensowne
c. Urocze
d. Męskie
e. Ogólnie zajebiste
f. Poza zasięgiem mężczyzn Jej koleżanek
Najgorsze jest to, że wiesz, że dasz radę. Spokojnie rozpierdalasz ten sam wkręt na miliard różnych sposobów bo JESTEŚ MĘŻCZYZNĄ i tak po prostu masz. Nieważne czy mówi, że jest gruba [bejbs pa na Gośkę ( z zawodu modelka przyp. red.) TO jest wieloryb, cho się przytul] że zawsze chciała tańczyć (Kochanie zapisałem nas na kurs latynoskiego) że chce, żeby ten związek był specjalny (Misiu kupiłem bilety na Rhiannę)NIEWAŻNE: liczy się to, że rozpierdalasz. Wciąż. Bezustannie. Pielęgnacja ziomeczku. Stała pielęgnacja.
I teraz tak: jeżeli nie jesteś gotów na wyzwanie, z którym zmaga się każdy samiec będący w związku musisz się wycofać. Wiem, ze każdy z Was doświadczył sytuacji, gdzie np. przy kasie dupeczka odpierdala jakieś korby do pani kasjerki ,a z boku STOI jej ziomeczek. Nie robi nic, po prostu tam jest bo MA BYĆ. Bez niego cała sytuacja nie ma sensu, jednak on jest z Nią na zakupach. Odpierdalanko grane musowo. I wiem, że więdnąc w kolejce myślisz sobie ‘’ja pierdolę jaki typ weź ją stąd i po sprawie’’. Otóż nie mój drogi, on wie co robi. Pielęgnacja.
Czasem spotyka się zawodnika, który przy kasie odpierdala razem z dupeczką. Jeżeli robi to w sposób kontrolowany i widać, że robi to specjalnie powinieneś się od niego uczyć, bo dzisiaj na bank będą grane brudne figle. Jeżeli jednak niepotrzebnie podnosi głos i wymachuje reklamówką jest tylko jej przyjacielem o odmiennej od twojej orientacji. Możesz podbić jak jest fajna i załatwić sprawę w uroczy sposób, ale uważaj: ona już widzi wieczory przy świecach. Dupeczki… TERAZ BĘDĄ POZYTYWY ZWIĄZKU.
Wracasz po robo, nie masz szans na wygranie tego dnia, jesteś zjebany. Wchodzisz do mieszkania, ona stoi w szlafroczku mieszając jakieś sosy i mówi: hej kochanie chodź się przytul. Mega moment, który przywraca wszystkie siły witalne. Nie chodzi o archetyp kury domowej, chodzi o wszystko poza tym. I przytulasz się, idziesz pod prysznic i oglądacie coś tam zajebane z sieci. Idziecie spać i nawet jak śni ci się koszmar to ona tuli się do ciebie i mówi, że macie jeszcze kilka godzin do rana a jak już nie śpicie to…
Wracasz z zakupów (oczywiście wkurwiony) , ona rozpakowuje wszystko na łóżku i zaczyna przymierzać. We wszystkim wygląda zajebiście, serio. I jak stoi w tej sukience kręcąc swoja dupcią zapominasz o jebanych 7 godzinach chodzenia po mieście, chcesz tylko na nią patrzeć. W ‘’Ojcu Chrzestnym’’ Marlą mówi, że na bycie beztroskim mogą sobie pozwolić tylko kobiety i dzieci. To jest ten moment chłopaku i lepiej kurwa celebruj.
Takie rzeczy tworzą związek, krótkie momenty szczęścia, którego nie da ci nikt oprócz twojej kobiety. Cała wasza gadka i spojrzenia na bibach jak ktoś powie coś chujowego, wspólny zbiór odczuć. Masz o to dbać bo jak zapomnisz się uśmiechnąć w odpowiedniej chwili macie zjebany dzień, jednak postanowiłem nie mówić o minusach związku, więc zapomnij (Mój miły głos taką daje ci rozkosz…. Czasem dupeczki maja większe jaja od kolesi, ten numer wygrał niedzielę ). CDN nara
eldo jest szalony
ok, następny wypust ale juz spod zmeczonych skrzydel, w weekend dam na pelnej mocy. jak dam...

ELDO (aka. NIE JOLA, NIE KTOŚ KOMU ODMÓWIŁĘ, NIKT NIKT NIKT!) jest szalony (oszalał). No ale dzisiaj nie o tym. Dzisiaj, Moi Drodzy, garść luźnych obserwacji na temat emigracji w wydaniu dupeczkowym, gdyż złożyło się tak, że wracając z roby spotkały mnie trzy sytuacje, którymi normalnie nie zawracałbym sobie głowy, jednak ostatnimi dni muszę mieć na względzie ten fanpage. Nie, że łachę Wam robię, że coś tu kurwa napiszę, tylko w niedzielę mogę spadać w otchłań do wieczora i nawet jak wymyślicie temat to dam pewnie późno.
Sprawa pierwsza, czyli autobus. Na codzień wożę się ogromnym doubledeckerem opasanym wstęgą małych światełek układających się w numer 125. Siadam se zawsze na górnym pokładzie tego miejskiego lodołamacza i sunę razem z nim przez prowincjonalne krajobrazy rasistowskiego Lancashire. ‘’Rasistowski’’ brzmi dość śmiesznie w kontekście szerokiego wachlarza ras, które wspólnym wysiłkiem wycierając zaparowane szyby starają się dotrzeć na miejsce codziennego podbicia karty pracowniczej na czas. Śmiesznym owo określenie przestaje być, kiedy na wyższy pokład wpierdala się zgraja młodych Anglików w świecących kamizelkach, ostentacyjnie przemierza pierwsze rzędy siedzeń i dostojnie rozsiada się na tyłach, komentując niewygodne dla nich zatrzęsienie śniadych lic zatopionych w rozmyślaniach o sprawach dla białego człowieka niedostępnych. Mają prawo być wkurwieni, wiadomo: gdybym w Polsce wychodząc po bułeczkę i szyneczkę spotkał w kolejce 7 osób czarnych i jedną białą (siebie) nie czułbym się jak w Polsce. To nie jest rasizm, tyko poczucie wyobcowania spowodowane zbyt szybką asymilacją obcych mi kultur do mojej rzeczywistości (kurwa jakie są kolokacje z asymilować? ‘’do’’ jest dobrze?), za co oczywiście winę ponosi liberalne prawo imigracyjne. Niestety narodowcu, jebie mnie to jak zeszłoroczne żniwa gdyż (oprócz kaca) mam inne zmartwienia, i jedno z nich właśnie siedzi naprzeciwko słuchając jakiegoś mega rozpierdolu w styu Pantery (BAK BLAK BLAK BLAK METAL HUUUOAAA KAMĄ!!!!!). Było tak: siedzę sobie kulturalnie na tyłach, jak zwykle ujebany w kurzu i takich innych, czytam jeden z wczorajszych prezentów i co jakiś czas zerkam na swój plecak, rzucony na przeciwległe siedzenie, które zamontowane jest frontem do mnie, gdyż jest przedostatnie. Nikt tam nigdy nie siada, bo każdy trzyma na nim nogi i nawet korpo autobusowe dało na to ciche przyzwolenie obijając TYLKO te cztery siedzonka czymś w rodzaju skaju (łatwiej wyczyścić ). Siedzę więc zatopiony w lekturze i nagle kątem oka dostrzegam jak dupeczka, która właśnie wsiadła na Bamber Bridge zaczyna mościć sobie gniazdko sąsiadujące z tym należącym do mojego plecaka. Ja oczywiście rozjebany z nogami trochę na siedzeniu, które sobie wybrała. NIKT TAM NIGDY NIE SIADA. I teraz tak: zabrałem prawego niubalansa z jej terenu, natomiast lewy pozostał na plecaku. Nie zmieniła sztywnej pozycji. Kurwa teraz musiałem kombinować, bo się zagapiłem i minęło już za dużo czasu, więc jakbym zabrał buta z drugiego siedzenia TERAZ to wyglądałoby, że to robię dla niej. AWKWARD. No więc zrobiłem tak: pochyliłem się nad plecakiem, schowałem do niego książkę, zabrałem kicksa z siedzenia, oparłem się i uśmiechnąłem. Dupeczka, w odpowiedzi, założyła nóżkę na nóżkę, opadła całkiem na pluszowe siedzenie i odwzajemniła uprzejmość rozbrajając mnie perłowym błyskiem (chuj, że emo, subkultura nie ma wjazdu na damsko-męskie gierki socjalne). Okazało się, że jest Rosjanką i właśnie przyjechała do Anglii. Jedna z najsympatyczniejszych kobiet jakie poznałem miała mleczny, obfity dekolt oraz dyskografię jakichś zjebów na słuchawkach. Dupeczki…
Wysiadając z autobusu skierowałem swoje kroki do pobliskiego super(no, powiedzmy)marketu w celu zakupienia jedzenia (kto to kurwa wymyślił?!) oraz rumu marki Old Hopking. Przemierzając woniące chlorem aleje opięte niezawodną klamrą kolorowych produktów spożywczych, doznałem wrażenia, jakie towarzyszyło mi podczas pierwszej sesji z TDD Osterka. Moim oczom ukazała się DAGA. Ja pierdolę, moja z Dagą przeszłość polega na jednej bibie i kosie na wejściu (uwielbiam takie dziewuchy). Otóż, Moi Kochani z Dagą było tak: któregoś burzliwego razu wpadłem na bibkę do Maćka i Hanysa. Wypiliśmy literka i ktoś musiał iść do sklepu. Hanysek był chory wtedy a Maciek go pilnował, więc oczywiście Laik poszedł. W tym samym czasie zadzwoniła Daga, że wpada z flaszunią powspominać. Oni spoko, wpadaj a ja ‘’Jaka Daga?’’. No i mówią, że kobietka ze Śląska (już ją polubiłem bo na Śląsku sami ludzie zajebiści, polecam) i mam się tylko nie przysuwać za blisko z aluzjami bo cięta na cwaniaczków. Ja nigdy nie byłem żadnym cwaniaczkiem, także spokojnie popłynąłem do sklepu ciesząc się na nową znajomość. Wracając oczywiście pojebałem windy, musiałem schodzić po jakichś piętrach, ludzi pytać ja pierdolę… No ale w końcu wpadam tam, i ona stoi zrzucając wierzchnie odzienie. Ładna. Blond loki, wysoka, uroda klasyczna. Minęliśmy się w przedpokoju, siema siema, usiadłem na kanapie z flaszką, którą przyniosłem ze sklepu i polewanko. Hanysek chory biedaczysko, Maciek go tam ogarnia, ja ustawiam kielony. Wchodzi Daga i do nich: ‘’ej nie mam gdzie siedzieć, zróbcie jakieś miejsce’’. Ja, przesuwając się w prawo, mówię: ‘’siadaj Dagmara’’. I nagle oni do mnie wszyscy chórem: ‘’DAGA!’’. Myślę sobie ‘’Ok, nie zajebcie mnie nożami zaraz’’ ale spokojnie polewam, pierdoląc strofowanie. I mówię: DAGMARA kochanie wolisz naszą czy z tej co przyniosłaś ci polać? (szarmancki). Ona wstaje na fochu, siada na jakimś fotelu i ostentacyjnie obraża się na mnie. Ja się Maciunia pytam czy coś zrobiłem nie tak, a ten do mnie, że do niej powiedziałem KOCHANIE A NIE POWINIENEM TAK ROBIĆ. No i spotykam ją w tym sklepie tera jak z pracuni wpadłem i stoi za mną, sięga po czekoladę, zabiera i idzie. Odprowadzam ją wzrokiem. Dupeczki…
Lecę z zakupami do domu, staję na światełkach i czekam na zielone. Patrzę na wprost, oraz zerkam w lewo skąd jadą samochody. Po prawej mam ludzi, ale zawsze mam na tym przejściu więc nawet się nie odwracam w ich stronę. ZIELONE BENG. Idziemy, i mija mnie dziewucha, którą znam od jakichś pięciu lat, widzimy się na bibach co miesiąc czy dwa, MIESZKALIŚMY RAZEM PRZEZ ROK z nią i z jej chłopakiem a ona mijając mnie bez słowa przyspiesza kroku i wyciąga z kieszeni telefon udając, że coś czytam na zgaszonym ekranie.
WNIOSEK DZISIEJSZYCH OBSERWACJI: mam więcej wspólnych tematów z obcą mi kompletnie Rosjanką słuchającą metalu niż z Polkami, z którymi piłem wódkę na bibach u znajomych (czas przeszły dla żartu, przecież jeszcze o tym pogadamy wy bezczelne gówniary).
jak sie patrzy na zycie w miare uplywu czasu
sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=0z4Cg-PFHhs
Ema kocurki, dzisiaj będzie o tym jak się patrzy na życie w miarę upływu czasu i Tetris (nara, Wena nara) dobrze zarapował kiedyś, że im starszy tym ma prostsze teksty. Taka prawda. We wszystkich tego życia aspektach. Z takiego, kurwa, powodu, że im dalej w las tym więcej gałęzi, kłód, strumyczków, zwierzątek i kolców. Gdybyś chciał/chciała omijać je oraz takie inne efektownym saltem za każdym razem, kiedy się pojawiają, równie dobrze mógłbyś/mogłabyś dać wbić sobie lśniący pręt w poprzek żeber i poprosić kogoś, żeby nie żałował ci kolejnych strzałów w potylicę po wykonaniu pełnego obrotu... dzięki tym strzałom właśnie. Im jesteś starszy, tym stać cię na mniejszą ilość ruchów. Musisz zacząć skupiać się nie na tym, jakim WACHLARZEM, kurwa, CIOSÓW, pokonasz to, co właśnie zapierdala w twoją stronę z dzikim wizgiem... Musisz, jeżeli w ogóle dasz radę, skupić się na tym, żeby to po prostu pokonać. I tera tak: najpiękniejszy rozpierdol przeżywa się, moim zdaniem, w okresie 18-26. Uważam, że te osiem lat kształtuje cię jako dorosłą osobę i wszystko po tym jest albo magnifikacją (nawet mi kurwa jeden z drugim nie wyskakuj z sjp.pl bo to MOJA pisanka nara) albo degradacją doświadczeń zdobytych w ciągu wspomnianej, niemalże, dekady. Kiwka polega na tym, że można się bardzo przywiązać i zacząć idealizować proces rozwoju wspomaganego narko-alko seksem i muzyką. Można zechcieć oprzeć na tym swoje poglądy i bardzo dobrze jak się tak zrobi. Bardzo źle, jeżeli, symultanicznie (hahhaahhahahaha) zamyka się na inne rodzaje procesów poznawczych.
Moi ludzie boją się świata. Zawsze w nowych miejscach prezentują postawę defensywną, podświadomie wychodząc z założenia, że lepiej być przygotowanym na wszystko niż dojebać w jednej sytuacji na milion występujących w ich życiu. Przykład: wpadamy, A JAK, na bibę, jakaś dupeczka uśmiecha się do mojego koleżki. EJ ZIOM-słyszę nad, oplutym już, uchem-ONA CHCE SIĘ RUCHAĆ ZE MNOM. Nie-e ziomuś, ona się uśmiecha. Może chce może nie chce. Idź sprawdź czy coś, ja nie wiem kurwa... Uśmiech to normalna rzecz... Każdy się powinien uśmiechać. Przykład nr 2 (UWAGA HARDKOR MAX): uśmiecha się do mojego ziomka koleś. EJ ZIOM, TEN PEDAŁ JEBANY SIĘ DO MNIE UŚMIECHA ZARA MU ZAJEBIĘ KURWA IDE MU ZAJEBAC NARA. Idź ziomeczku, pewnie, że pójdę z tobą bo jesteś moim przyjacielem i przypilnuję, żeby jego przyjaciel, jak przejdzie mu przez myśl pomóc koledze wiedział, że ty też masz kolegę, no kurwa normalne. Ale on się uśmiechnął tylko. Może pedał może nie. Może się po prostu dobrze bawi i widzi, że ty tez i chuj, TAKIE COŚ POCZUŁ, żeby cię pozdrowić. Może chce z toba spędzić noc w pieleszach może nie chce. Idź sprawdź czy coś, ja nie wiem kurwa... Uśmiech to normalna rzecz... każdy się powinien uśmiechać.
Stoję ostatnio czekam na autobus, podchodzi babuszka i do mnie czy 125 stąd jedzie do miasta czy z miasta tu podjeżdża i jedzie do innego. Ja mówię, ze do i jak jedzie tam gdzie ja to niech poczeka bo zaraz będzie. Czekaliśmy pięć minut, po których wiedziałem wszystko o jej przyjeździe tutaj, jej wnuczku, jego problemach i jej spojrzeniu na wnuczka gówniarskie jazdy. Ona wiedziała wszystko o mojej pracy, poznała opinię o wnuczku i jazdach, które, w jego wieku, nie powinny być inne. Śmialiśmy się kurwa non stop i prawie przegapiliśmy dyliżans. Wsiadając na górny pokład rozstałem się z nią w pozdrowieniach i tak, moim zdaniem, powinno to wyglądać. Oszczędne, wyważone ruchy prowadzące do obopólnej korzyści. Nieważne z kim gadasz i jakiego charakteru był impuls do powstania tego dialogu. NIE ODPIERDALAJ SZPAGATÓW, płyń i się kurwa uspokój.
BOTTOM LINE:
Im dalej w życie tym trudniej, wiadomo. Minus takiego układu to konieczność obecności gracji w twoich ruchach podczas lawirowania między kolejnymi przeszkodami. Minus takiego układu to świadomość zwiększającego się z każdym dniem tempa bitu, który dudni nad twoim parkietem. Plusem takiego układu jest odkrycie, że grację posiadasz. Plusem takiego układu jest to, że rozumiesz, że gracji posiąść się nie da. I na tym polega twój taniec: jeżeli wciąż skaczesz w tempo to znaczy, że się z tym urodziłeś/urodziłaś. I ciesz się tym kochanie, czasu masz mało a na horyzoncie kolejne bpm-y. Jutro widzimy się wyżej maluszku, wierzę.
kazdy posiada w sobie plomien
sałntrak:
http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=p9bCZSP8mJA
Dzisiaj o ogniu będzie kocurki.
Nie każdy, i mówię to tylko na podstawie własnych z ludźmi doświadczeń, posiada w sobie płomień. Jest to chyba najtrudniejsza kwestia z jaką do tej pory zmagałem się w pisankach więc może być chybotliwie, no ale nawet Tet miał słabe momenty na fristajlu. Zacznę od tego, że niektórzy psychologowie (psycholożki jaaał) starają nam się wmówić, że ludzie dzielą się na tych, którzy w sytuacjach, powiedzmy, ekstremalnych zaczynają spierdalać jak najdalej od zagrożenia (flee) lub biorą je na klatę (fight). Według mnie chuja prawda bo definicja sytuacji zagrożenia zależy od eye of the beholder, czyli zagrożonego. Znam kolesi, którzy potrafią się wkurwić na tyle, że biorą kufel, rozpierdalają jego górną część o ścianę i spokojnie, bez wczuty w cokolwiek, idą napierdalać się z –powiedzmy- ekipą czterech osób. Mają tak wyjebane na całą sytuację, że nie dopuszczają do siebie myśli o przegranej. Kończy się to zazwyczaj tak, że trzech spierdala, ten czwarty trzyma gardę ale nagle blednie kiedy już spojrzy za siebie i skuma (uooooooo czrabl!), że stoi sam. I ten-przypuśćmy- mój koleżka wcale nie chce mu zrobić krzywdy, mówi normalnie: jak tu jeszcze będziesz kurwa za sekundę to wiesz co się stanie i upuszcza ten rozjebany kufel. Finał, jak zwykle, nie zaskakuje: nikt nie dostaje po ryju, wracamy pić wódeczkę. To nie jest ogień: to jest pewność siebie w określonej sytuacji.
Ten sam –przypuśćmy-mój koleżka zaprasza na randę dupeczkę… idą do restauracji. Podchodzi kelner i pyta, jak to kelner, czy podać karty win (nie kurwa, proszę podać karty do pokera). Mój –przypuśćmy-koleżka bierze jedną do rąk, otwiera i zaczyna panikować… Dla niego nic nie znaczą te napisy z apostrofem nad ‘’e’’ czy chuj wie jak ten zabieg nazywa się w języku francuskich lingwistów. Ten sam koleś, który szedł sobie spokojnie zmiażdżyć cztery osoby, siedząc w przytulnym wnętrzu, nie wie co zrobić i czuje strach bo zdaje sobie sprawę, że kelner wróci i zada pytanie. To nie jest brak pewności siebie: to jest brak ognia..
Ogień, drogi tych słów czytelniku, to coś co kompletnie nie ma związku z powyższymi sytuacjami. Tzn. ma, ale nie tak jak myślisz (przepraszam za patronising #oksymorą), ale obaj/oboje wiemy że nie wiesz jeszcze o czym mówię więc mam wybaczone. Ogień to coś czego nie zdefiniujesz polegając na obserwacjach dwóch czy trzech sytuacji. Ten, kurwa, płomień jest wieczny i po prostu przechodzi na kolejne pokolenia przypadkowo. Musisz kogoś znać całe życie, żeby móc powiedzieć, że go w sobie zaklął.
I tera tak: na bank masz ziomka, który na trzeźwo jest opanowany, stoicki wręcz w obyciu i posiada szeroką wiedzę obejmującą różne dziedziny. Wiedzę ową zdobył w czasach, kiedy ty grałeś w gałę na bloczkach i śmialiście się z kumplami z jego odstających uszu czy tam patologii na chacie. On wtedy se czytał. Siedział, hartował wkurwienie jak Zkibwoy czy coś i czekał. Tera melanże razem i on jak się napierdoli to rządzi bo nie znasz tych faktów, i za to go lubisz i to jest ogień nabyty.
Na bank masz ziomka, który w liceum rozpierdalał na fizyce wzory ale nigdy nie skończył szkoły bo zaczął wąchać i teraz buja się bez jedynki na swojej planszy i, oprócz tego, że ma wyjebane na to jak wygląda, radzi sobie kozacko. Jak wracasz do miasta to jest w pierwszej trójce, z którą chcesz się napić mimo opinii tych spierdolonych, zwykłych, do wyrzygania mdłych ludzi z autami wziętymi na kredyt. I to jest ogień wrodzony.
Żaden z nich nie podlega tej skurwiałej zależności flee/fight bo żaden z nich nigdy nie musiał podporządkować się otoczeniu: kontrolował je instynktownie. Nawet kiedy poszło na ostro, żaden z nich nie zawahał się na moment, po prostu grał czym ma i to stawia go na pozycji lidera no matter what ziomeczku.
Obaj, mimo tej całej przepaści jaka dzieli ich życiowo , mają jedną wspólna cechę: wiedzą, że dadzą sobie radę w każdej sytuacji. I to nie jest pewność siebie: to jest ogień.
kontekst spraw wiekszych i wazniejszych
Niedziela mija przekurwakozacko, nagrałem dla Szopsiwa numer-niszczyciel (mam nadzieję, że zmiażdży was tak samo jak wymienione w nim postaci) a Efen już dał mi link do naszego numeru na jutubku, który wrzucamy o dziesiątej. Uwielbiam takie dni bo wiem, że COŚ się dzieje, mimo, że tak naprawdę nie ma to większego znaczenia patrząc na to w kontekście spraw większych i ważniejszych. O tym dzisiaj będzie, także jak możesz to się rozsiądź i otwórz coś z alkoholem. Film, do którego link dałem wcześniej dostałem od Moni, czyli bardzo mi bliskiej osoby, zresztą poznaliście Ją przy okazji premiery feministycznych wygrzewek Jej przyjaciółek. Jest to projekt na zaliczenie na jakiejś tam uczelni i PODOBNO wygrywa teraz konkursy kina offowego ( BODO KOGZ KRUL JAG COŚ) . Obraz jest oczywiście mistrzem wszystkiego, wczoraj spędziłem trzy bite godziny zapętlając go z fajeczką w ręku, zastanawiając się jak można przeżyć swój czas rozkładając na części pierwsze sprawy kompletnie pozbawione znaczenia…? Nienawidzę ludzi, którzy wpierdalają się w życie innych z chujowym do wyrzygania, mentorskim tonem będąc w tym kurwa kiepskimi, nara. Jeżeli ktoś ma z tobą problem, to może WYPIERDALAĆ w podskokach, zapamiętaj. Ubierasz się jak chcesz, jesz to, co ci smakuje, pijesz tyle ile potrzebujesz, palisz ile chcesz, kochasz kogo chcesz, nienawidzisz z rozwagą, napierdalasz się jak musisz a cała reszta jest tylko nic nie znaczącym pyłkiem na twoim ramieniu. Przez życie idzie się dumnie, z głową podniesioną najwyżej jak się da. Jeżeli spuścisz ją o cal, ludzie zaczną wyrywać ci serce brudnymi pazurami i uwierz, ze to tylko początek. Sam przez większość mojej walki z tą szmatą rzeczywistością starałem się być kulturalny, ciepły, ufny i otwarty. Dostałem za to tyle butów, że moje wspomnienia wyglądają jak rozmiarówka na pickyourshoes.com i nie zamierzam już nikomu pozwolić na zabranie mi milimetra mojej przestrzeni tylko dlatego, że WEDŁUG TEGO KOGOŚ ów milimetr mu się należy. Wypierdalać. Zawsze byłem tolerancyjny, nie mam nic do homoseksualistów, przedstawicieli innych niż biała ras, do zakolczykowanych panczurów czy wydziaranych po szyję panien. Mam na to wyjebane dopóty, dopóki nie wpierdalają się na mój teren. I teraz ważna uwaga: nie znaczy to, że jak zobaczę skinheada mordującego Martensami jakiegoś Azjatę za to, że nim jest nic nie zrobię. Oczywiście, że wpierdolę się wtedy na jego teren bo właśnie uskutecznia coś, co jest chujowe z etycznego punktu widzenia. Coś, co urąga mojemu rankingowi wartości. Może wygram, może dostanę w pysk i odpadnę, nikt z nas tego nie wie, ale nawet idąc z puchnącą śliweczką pod okiem nie spuszczę głowy o cal, bo możesz się orać lepiej ode mnie, za to nigdy mnie kurwa nie złamiesz. Słuchając babci autorki tego filmu jest mi żal. I babci, i autorki. Pamiętam jak wpadałem do swojej po dwóch miechach chlania, spuchnięty i głodny jak wilk. Stawiała na stole ciepły posiłek opowiadając mi o jakichś kurwa problemach ze studnią, wujaszkiem, pogodą i sołtysem. SŁOWEM nie wspomniała o tym jak zajechany wówczas byłem, bo to nie było ważne. Ważne, że byłem. Moja matka witając mnie po studenckich eskapadach opowiadała mi o mojej siostrze, nowych patentach na zrazy i jakimś chłopie, z którym postanowiła żyć. SŁOWEM nie wspominając o regularnych krwotokach z nosa podczas tej właśnie rozmowy. Nie miały znaczenia, ważne, że się widzieliśmy. Tak zostałem wychowany, tak postrzegam ludzi. Jeżeli wpadasz do mnie śmierdzący i brzydki to możesz być pewien, że dostaniesz to, czego ci trzeba i zrobię wszystko, żebyś poczuł się jak u siebie. Ważne, że wpadłeś, siadaj. Prowadzę otwarty dom i, jeżeli już cię do niego wpuściłem, możesz prawie wszystko. Naprawdę jebać detale, każdy powinien być indywidualistą i się z tego cieszyć, być dumnym ze swoich wad i swoich zalet, z siebie. W przeciwnym wypadku przegrasz i zaczniesz bieg po chuj wie co, budząc się koło pięćdziesiątki z irracjonalnym lękiem, że czegoś żałujesz. I ten lęk, głupi skurwysynu, będzie miał mój głos i siekał ci na dobranoc szesnastki o każdej jednej składowej PRAWDY, jaką postanowiłeś opluć. Do zobaczenia o dziesiątej żuczki moje kochane.
leżąc w kurwa, malignie
sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=Uult8HLK2Lo
Ema kocury, nie mogę nic dalej nagrać to będzie pisanka. Leżąc w, kurwa, MALIGNIE hahaha na antybiotykach z polskiego sklepu kupionych bez recepty miałem w chuj dziwny sen o ziomeczkach z ekipy, że tak powiem, matczynej. I będzie o tym jak się zmieniliśmy w miarę upływu lat i co to znaczy dekada z perspektywy trzech owych przeżytych.
Sean Penn powiedział kiedyś (Sean w ogóle szalony jest max w życiu i ma swoją pojebaną filozofię, którą raczy wszystkich naokoło), że człowiek w wieku czterech lat nabywa wszystkie cechy właściwe dla swojego charakteru i od tego czasu się nie zmienia. Jeżeli jesteś gimbem, ktory słucha Rap Addix i myśli, że wie o czym RA krzyczą to nie zrozumiesz Seana bo to co on powiedział jest kurwa relatywnie trudne do zrozumienia. Kluczem, który otworzy drzwi do komnaty mieszczącej wynik jego obserwacji jest wiek. ''MŁODE TO GŁUPIE aaaa, chleb się kończy wszystko się kończy'' tak mówią babcie na całym świecie i one mają rację. Nikt z nas oczywiście tego nie widzi, natomiast każdy z nas czuje, że to dużo waży. Sean jest starszy ode mnie czyli -analogicznie- może mieć rację. Jebany.
W miarę upływu czasu przewartościowujesz pojęcie kwestionowania ustalonych prawd... tj. jeżeli otaczasz się ludźmi, którzy potrafią rozjebać twoje poglądy... w przeciwnym wypadku ten sam proces zabierze ci o wiele więcej chwil niż powinien, czyli bez sensu. Zaczynasz rozumieć, że stawianie się w opozycji do, nie wiem, CZEGOŚ, nie polega na upierdoleniu, eufemistycznie rzecz ujmując, temu czemuś głowy przy samej dupie. W miarę upływu czasu zaczynasz się nad tym zastanawiać i, jak bozia dała enough, wyciągać wnioski. Wnioski są miażdżące. Są DEPRECJONUJĄCE jak, nie przymierzając, sam skurwysyn bo okazuje się, że chuja wiesz o tej bitwie a przecież właśnie zapierdalasz galopem na zwiad za wzgórze podjarany tylko i wyłącznie heraldyką. Synku. A babcia mówiła: ''Nie jedź trza kury zagonić. Wojny były i będą a kur jak nie będzie to nie będzie''. A ty kurwa pojechałeś. Synku. I ja ci teraz pomogę bo wiem, że się motasz i jesteś PODATNY na sugestie.
Wracając do ziomeczków z ekipy, dla Mara, matczynej... Mój fejsbuń od kilku lat promienieje welonami, śpioszkami, confetti, ryżem i sugestiami polubienia studiów fotograficznych. Nie rozumiem tego i kurwa nigdy nie zgłębię natury szczęścia prezentowanego na wyżej wymienionych. Jest dla mnie bezsensowne. Cztery lata temu komentowałem zażarle wrzuty z chrzcin czy ślubu piórem ostrym i bezlitosnym (tak, kurwa, można powiedzieć ''piórem'' w odniesieniu do klawiatury bo se tak zamarzyłem w tej chwili), dzisiaj natomiast wręcz przeciwnie: ignoruję je lub -w poalkoholowym szale- ślę propsy z całego serca. Małżeństwo, rodzicielstwo (jakie słowo łoooo), wycieczki rowerowe po Górach Sowich czy zwykła podjara kolacją tylko we dwoje bo babcia wzięła do siebie POCIECHY są normalne w ogólnie przyjętym modelu nuklearnej komórki społeczeństwa. Kiwka polega na tym, że ja was wszystkich pamiętam w glorii całkiej innej... w odsłonie szczególnej, jedynej i specjalnej z miliarda odsłon, jakie serwuje nam ten bufet. Pamiętam was jak jedliśmy kilogramy i mdleliśmy z wycieńczenia bo zapominaliśmy jeść przez siedem dni z rzędu. Pamiętam co robiło z nami jedzenie, kiedy już sobie o nim przypomnieliśmy i pamiętam... nieważne. Tzn. dla ciebie czytelniku nieważne bo ciebie nie było i patrząc na te zdjęcia rozumiesz ich aurę. Normalne rodziny, normalne chłopaki. Właściwie masz rację, jednak wciąż martwi mnie Sean i jego wiekopomna linijka... Sprawdziłem to pragmatycznie.
Będąc we Wro (tak, tam gdzie se wyjebałem z koncertu) spotkałem kilku znajomych z Bogatyni, zabrałem ich na backstage i pogadaliśmy. Kurwa... Kocham ich tak samo jak wcześniej bo TO ONI ale nie są już ludźmi, z którymi kiedyś sie spotykałem na ławeczce, natomiast pozostali sobą. W czasach zamierzchłych zawsze widziałem w nich cechy, które teraz stanowią podstawę ich charakterów. Zawsze. Zawsze miałem z tego śmiechy bo -w czasach zamierzchłych- było to marginesem, jezeli chodzi o całokształt ich postawy. Po prostu czasem najebani chcieli się przytulić do jakiejś dupy i gadali coś o cieple, i że piwo to nie wyjście. Po lirycznym liściu dochodzili do siebie i urywaliśmy rynny z budynków widząc w tym jakiś cel. Dzisiaj margines stał się częścią lwią i oni, po przebyciu kilku tysięcy sesji rzucania sie w otchłań odkryli, że stworzono ich do rzeczy ważniejszych niż skoki na dyńkę chuj wie gdzie. Mnie nie stworzono. Ja dalej zrywam blachy z budynków bo mój margines odszedł ode mnie naturalnie. Próbowałem zrobić miejsce dla jego ekspansji. Próbowałem długo. Poświęciłem na to dekadę. Cechy, które tworzyły mój charakter w czasach zamierzchłych stały się jednak podstawą i nigdy nie dopuściłem do ich rozmycia. Jebie mnie pojęcie rodziny w społeczeństwie. Nie ma mnie tam i nigdy nie będzie.
Sean miał rację. Powiedzmy. I teraz, UWAGA, przewiduję przyszłość poszczególnych przedstawicieli mojego pokolenia... Imiona zmieniam bo przypał wiadomo. JÓZEF: kiedyś punkowiec z... kurwa idę po wutke bo mi zamkną, zara będe.
Zdążyłem, elo. JÓZEF punkowiec z zacięciem na oi punk, czyli bez sensu. Jebać fuzję dwóch frontów. Odbiegając od muzyki to ja pamiętam Józefa jak skakaliśmy przy Skaferlatine z zajebanym browcem na dwóch. Biba życia w ogóle, ja wtedy odkryłem, że jak wypocisz alkohol napierdalając piruety do muzyki spocony jak świnia to nie masz kaca nazajutrz, alk jest prosto rozjebać. I Józef lubił, na przykład, w połowie skakania se zasypiać na schodach wypowiadając przedtem milion ważnych zdań życiowych. Ja go słuchałem i śmiałem się w chuj bo on miał zawsze rację. Widział ludzi takimi jakimi wtedy byli i nie pudłował. Ja mówiłem ''JÓZEK a ten jaki?'' a on ogarniał tym swoim rozbieganym wzrokiem nasz cel, poświęcał mu sekundę i mówił ''tego jebać'' i np. za pół roku się okazywało, że ten pan zachował się jak główny rapowo reprezentant Kato. JÓZEK miał rację zawsze, miał taki talent. Ja to mówię w czasie przeszłym bo my nie mamy Present Perfect ale tego czasu używam podczas tej relacji. On ten talent dalej posiada. Chodzi mi o to, że jak już teraz JÓZEK napierdoli się na weselu odpowiednio i usiądzie na schodach to mnie nie będzie. Nikt go nie zapyta o profil psychologiczny biesiadnika, a on będzie chciał wskazywać. On będzie smutny wtedy. Zacznie albo nie zacznie odpierdalać ale jak zacznie to nikt nie skuma, że on jest zły bo zamienił margines na większość, że go poddał...
Nie ma sensu, żebym wymieniał tutaj postawy innych moich ziomeczków: wydaje mi się, że to wyżej jest wystarczająco plastyczne. Zmierzam do tego, że jeżeli kiedyś byłeś moim przyjacielem i zabrało mi cię dorosłe życie to jesteś nim dalej. Nie masz natomiast wlotu na obszar, gdzie bawię się z ludźmi mającymi odwagę pielęgnować podstawę zostawiając margines tam gdzie jego miejsce, czyli w piździe. Nie miałes odwagi zakwestionować swojej natury, zgłębić jej naprawdę. Podjarany czaszką na proporcu galopowałeś wierząc, że jedziesz po coś. Wróciłeś ze zwiadu z gorącym info prawie zajeżdżając konia i wyplułes co widziałeś meldując się oficerowi, który zaczął zadawać ci pytania. ALE ILU DOKŁADNIE? NA KTÓRYM SKRZYDLE KAWALERIA? JAKIE KURWA FLAGI? SĄ ALIANCI CZY SAMI STOJĄ JESZCZE? I ty kurwa nie wiedziałeś. Jechałeś tam tylko po to, żeby ogarnąć wzrokiem przestrzeń. To, co ujrzałeś rozjebało ciebie ale nie oficera. On chciał faktów, których nigdy nie zebrałeś bo -według ciebie- chodziło tylko o stosunek zajebistości czaszki do symboli wyszytych na proporcach wroga. Nie skumałeś, że metodyka jest kurwą, którą trzeba zaprosić wszędzie. Ona przyjdzie tam, gdzie nie spodziewasz się jej obecności. NIE OGARNĄŁEŚ bomby i wycofałeś się z walki rozumiejąc, że to wymaga wysiłku. Galop trzeba kontrolować i przegrasz, jeżeli jedziesz na oślep drąc mordę bez sensu. Nie chciałeś przegrać więc to zostawiłeś. Poszedłeś za głosem STABILIZACJI, zostawiając w tyle wyzwania. Nie zrozum mnie źle: rodzina to TYTAN, jeżeli mówimy o odpowiedzialności i propsy za to przyjacielu, natomiast ja cię dalej widzę na tym weselu gdzie żaden z biesiadników nie rozumie twojego wkurwienia.
Zgadzam się z Seanem, jebany miał rację: jeżeli w wieku czterech lat zajebałeś focha na babcię to zawsze będzie to stać między wami. Jeżeli jesteś inteligentny to będziesz słuchać z uwagą jej przypadkowych panczy przy kuchennym stole. Będziesz ją kochać coraz bardziej w miarę upływu czasu bo zaczniesz rozumieć to o czym mówi. Twoja niechęć do niej pozostanie na tym samym levelu, ale w obliczu rosnącego ładunku zrozumienia, jakie niosą kolejne lata ona wyblaknie i przestanie być ważna. Odnosi się to do babci, nie do moich przyjaciół. Od moich przyjaciół wymagam więcej niż podsumowania życia bochenkową metaforą. Ja szukam ludzi, którzy margines, jeżeli już koniecznie muszą, poszerzają w granicach rozsądku. Rozsądku właściwego dla ich natury, czyli oksymoron. Nazwij sobie to jak chcesz ale Rap Addix dalej stoją pod namiotem czekając na twoją relację z tzw. wycieczki i lepiej dla nas wszystkich, żebyś wrócił z konkretami. Nie kwestionuj błędów przeciwnika, podaj nam fakty na tacy i my zrobimy to za ciebie. Jeżeli teraz się wkurwiłeś to możesz zmykać do domowego ogniska. Jeżeli masz jaja to podasz nam fakty z delikatną sugestią. Jebać twoje sugestie ale propsy, że walczysz i tak, możesz usiąść i się napić po wycieczce. Zasłużyłeś. Synku.
miliardy den w moich tekstach
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=tlYcUqEPN58
Ema kocurki. Drzecie ryja o pisanki czyli zauważam tu faktor niedopieszczenia. Mam go w chuju tak jak wasz odbiór naszych rymów, natomiast ktoś na Ślizgu powiedział w końcu o nich coś co ma dość dużo gracji w kontekście wyżej wymienionych. Nie pamiętam jak to szło, ale chodziło o legendarną enigmę i miliardy den w moich tekstach. Ten ktoś napisał, że moje linijki mają kilka den po drodze, natomiast w ogólnym rozrachunku dno jest jedno. Dziękuję z tego miejsca chłopowi (zakładam, że to nie dupeczka bo w przeciwnym wypadku skoczyłbym z okna. Mieszkam na parterze teraz to se wyobraź...) który to napisał. Jest tak, od zawsze tak było i tak, podejrzewam, zostanie. Pisząc tekst na traczynę ziomedżgu (zakładam, że jesteś pod wpływem) wybierasz się w podróż. Po prostu.
To nie jest kurwa tak, że kontrolujesz wszystko co napiszesz. Diox kiedyś w wywiadzie powiedział, że doświadczenie w rapie (hahahah ) nauczyło go pisania linii bardziej świadomych. Powiedział, że on w pewien sposób rządzi słowem i od początku do przysłowiowego końca wie jak to poskładać. Ja Patryka podziwiam za tę umiejętność. Jeżeli jest jak mówi, a nie mam podstaw, żeby uważać, że jest inaczej to propsy. Teksty Dioxa są, według mnie, kurwa niedorozwinięte i to jest tylko moja opinia. Jebać beefy Diox, nie szalej.
Sytuacja, zjawisko nawet, o którym mówię występuje w rapie od zarania dziejów i przepraszam za użycie tak wyświechtanego środka stylistycznego: według mnie -biorąc pod uwagę polski rap- pasuje jak ulał (see what I did there jebany gimbie/studencie administracji/spawaczu(ty wiem, że widzisz)?). Chodzi o rutynę.
Każdy ma swoją niszę, każdy ma swoich odbiorców. Nisze oczywiście różnią się rozmiarem, odbiorcy liczebnością i jedyna rzecz, zamykając to w klamrę polskiego rapu, jaka warunkuje wzrost czy spadek twoich akcji to twój rap. Możesz grać zachowawczo i napierdalać to samo do wyrzygania jak Rychu. Możesz próbować to zmienić ale twój skill nie pozwala ci się rozwinąć co jest oksymoronem ?#?kobra? zuchó ty. Nieważne. Pisząc tekst wybierasz się w podróż. Jeden jebnie kawę, żeby zacząć; drugi spali lolunia; trzeci wyjdzie na spacer pod fontanną; czwarty odwiedzi babcię. Proces, naprawdę górnolotnie mówiąc, twórczy przebiega dość niezauważalnie dla zainteresowanych stron w rapie polskojęzycznym. I tera uwaga, bo niektórzy zdają się być daleko od sytuacji realnej: TO, ŻE TY KURWA NAPISZESZ SZESNASTKĘ BIORĄC SPECJALNIE DLA TEJ PRZYGODY WOLNE Z ROBOTY NIE ZNACZY, ŻE ONA JEST ZAJEBISTĄ SZESNASTKĄ TYLKO DLATEGO, ŻE MASZ KURWA PRZEZ TO WRÓCIĆ Z EGIPTU DZIEŃ WCZEŚNIEJ. Jest wciąż chujowa ziomeczku, jest beką miliard. Beka z niej polega na tym, że zignorowałeś podróż. Nie uszanowałeś drzew mijanych po drodze, nie opisałeś tego, co mijasz w należny temu sposób. Ty po prostu wsiadłeś w polskiego busa i na fochu, jako gwiazda swojej dzielni, miałeś wyjebane na to co widzisz. Jechałeś z punktu A do punktu B. Taka faza. Gdybys miał to opisać w rymach to daję sobie upierdolić prawą dłoń, że zapytałbyś ALE CO OPISAĆ?
I dlatego wypierdalaj ze swoimi zwrotkami. Są chujowe bo opisują tylko i wyłącznie wszystko. Wszystko co związane jest z rapem: granie koncertów i wnioski po loluniu jak wpierdolisz się na tvn albo youtube. Nie opisujesz tego jak się na niego wpierdalasz. Nie mówisz dlaczego to robisz. Nie rapujesz o tym jaką kurwa fasadę mijałeś biegnąc po gieta, jakiego koloru była witryna galerii, co powiedziałaq babcia do dziadka o szesnastej kurwa pięćdziesiąt kiedy spierdolił ci tramwaj. Nie robisz tego bo jesteś chujowy. Robisz swoje bo myślisz, że jest inaczej.
Gusta to nie sprawa do sporów. Jestem przeciwnikiem stwierdzenia, ze o nich się nie dyskutuje. Gustów się nie podważa, natomiast jeżeli ma się argumenty można kwestionować ich charakter i pochodzenie co oczywiście kończy się na temat gustów dyskusją. Można lubić BJJ, można lubić Muay Thai. Można kurwa ruchać stare baby, można kolesi, nie podważam tego. Można wszystko. Ja po prostu chcę usłyszeć dlaczego i chcę szczegółow. I to nie jest tak, że kontrolujesz wszystko co napiszesz. To jest tak, że piszesz o tym co widzisz, jeżeli stać cię na zaszczycenie drogi spojrzeniem. Przecież obaj (oboje ?#?Gonix?) wiemy, że dotrzesz do jebanego Zawidowa na koncert. Obaj (oboje ?#?WUDOODOWUDOA?) wiemy, że to jest kurwa chujowe. Oboje (obaj ?#?kaen??) wiemy, że powrót zkończy się kacem ale póki go nie ma coś czeka na swoją kolej w notesie. Dawaj kurwa jedziesz. Ja wiem, że pociągiem i wiem, że jebie z kibla. Need I say more Mr Wordsworth?
moi ludzie sa nie do rozjebania
sałntrak:
http://www.youtube.com/watch?v=vlIP_Rl9juk
Moi ludzie są nie do rozjebania. Mają w sobie to, czego szukam w Tobie robiąc rap. Mają sznyt, pierwiastek czegoś, co sprawiło, że nasze drogi kiedyś się skrzyżowały, krzyżują się teraz, będą krzyżować się w przyszłości. Moi ludzie to jest rozpierdol. Pójdę za nimi wszędzie, zrobię wszystko, żeby poprawić im humor, są kwintesencją mojego życia, tworzą je swoimi osobami… Są święci.
Maciek odpłynął w proszki, jest na krawędzi rozbicia się o samego siebie. Ma tak wyjebane na wszystko, że właściwie mi to imponuje. Wącha tyle OD TYLU LAT, że Charlie Sheen jest przy nim harcerzem na pasach. Maciek wstaje, sypie, napierdala i idzie. Tak ma. Rap. Nie martwię się o niego, tak mam. Nie widziałem go dwa lata ale póki tak robi wiem, że jest ze mną.
Michał ma jak Maciek ale jest bystrzejszy, co automatycznie przysparza mu więcej problemów. Za każdym razem kiedy się widzimy ma więcej zmarszczek i mniej zębów. Jest bogiem rozmów i widzi cię takim/taką jakim/jaką jesteś. Michał wstaje, sypie, napierdala i MYŚLI gdzie pójdzie. Dopiero potem tam idzie. Rap. Nie martwię się o niego, myślę, że tak mam. Nie widziałem go dwa lata ale wiem, że teraz siedzi na jakiejś melinie próbując opierdolić nowe fanty. Jest ze mną.
Robert jest informatykiem, po robo wsiada w furę i jedzie napierdalać się na treningach. Wysyła mi czasem foty z trasy czy szatni, tak jak ja jemu wracając do domu ujebany w kurzu i zmęczeniu. Rap. Baruje się z życiem w Warszawie, daje radę jak dwaj wymienieni wcześniej. Nie martwię się o niego, nie ma czym. Nie widziałem go trzy lata ale wiem, że jest ze mną.
Paulina ma dziecko z moim byłym ziomkiem. Sprzedał nas na psach dawno temu i od tamtej pory wiadomo jak wyglądają nasze relacje. Wychowuje swojego syna sama, pisze do mnie bardzo rzadko, jednak pisze. Jest kochana w tej swojej walce o przyszłość mimo tego, że na razie startuje z przegranej pozycji. Rap. Nie martwię się o nią, da sobie radę. Nie widziałem jej pięć lat ale siedzi teraz obok. Wystarczy, ze zmrużę oczy.
Tomek ma rodzinę w Polsce ale mieszka w Niemczech. Żona i dziecko to dwie osoby, które dają mu tam siłę. Nie potrafi być sam, to dla niego zbyt przytłaczające. Tak ma. Dzwoni do nich codziennie, odwiedza kiedy tylko może, na zdjęciach wyglądają na szczęśliwych, chociaż nie są. Rap. Nie martwię się o niego, kiedyś pstrykną sobie autentyczne. Nie widziałem go cztery lata ale was pozdrawia.
Łukasz dał się wpierdolić w ten wiesz… filmowy urok bloków. Przejebał sobie trochę bo po trzech wyrokach nie wezmą go nawet na skup, kurwa, złomu na czarno. Z tego co mówił mi Michał wynika, że ukrywa się przed kimś tam. Rap. Nie martwię się o niego bo tak ma. I dopóki się ukrywa jest ze mną.
Moi ludzie to Olimp, jeżeli chodzi o postrzeganie życia. Codziennie przeżywają więcej niż 90 procent osób, które teraz to czytają. Są dostojni, idą z kiwką, na jaką nie stać zwykłego przechodnia. Urodzili się z nią i na tym polega ich przekleństwo. Sens tego tekstu jest dość prosty: musisz być, kurwa, sobą. Niezależnie od tego czy to boli, drażni, chujowo wygląda. Musisz wejść w swoją rolę i odjebać wszystkie kwestie bo świat potrzebuje cię takim/taką jakim/jaką jesteś. Wstaję rano i myślę o moich ludziach. Tak mam. Dopóki tak robię wiedzą, że z nimi jestem. Wystarczy, że zmrużą oczy. Rap.
MUZYKA I FILMY DO POBRANIA
POPFILM.PL
MUZYKA I FILMY DO POBRANIA
na moje zwrotki czeka miliard osób
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=I1gewNVv1UY

Dobry wieczór kocurki. Na moje zwrotki czeka miliard osób, które serdecznie pozdrawiam i zapewniam, że te wokale będą. Prędzej czy później. Postaram sie, żeby grana była pierwsza opcja natomiast tryb zycia, jaki zacząłem prowadzić jakiś czas temu nie pozwala mi na określenie się, w tej akurat kwestii, z dokładnością jakiej obie strony sobie życzą/życzyły. Na pierwszy plan idzie na pewno Szops i Deys. Reszty nie zdradzę bo może być tak, że ktoś już nie chce. Dzisiaj będzie o agresji.
Wszem i wobec wiadomo, że gloryfikuję tę część ludzkiej świadomości. Jestem zajarany gniewem, darciem ryja i przemocą. Jak każdy zresztą koleś... każdy,kurwa, facet. Jeżeli chodzi o napierdalanie się po ryjach to może nie będę się wypowiadał bo Popek czy Kaczor (jesteśmy jeszcze na rapowym podwórku) wjebałby mnie w tej kwestii jednym strzałem i, zdając sobie z tego sprawę, nie będę się tu kurwa wymądrzał na wspomniany temat. W tej pisance chodzi o coś innego i albo to zrozumiesz albo dalej bedziesz życ w świecie jednorożców rzucających miłe zaklęcia.
Wkurwienie czy złość to uczucia jakie musisz czuć, żeby normalnie funkcjonować. PRZYKŁAD: wsiadam do autobusu. Znowu. Moje ulubione miejsce to takie, które wychodzi na przejście na dół. Ulubione z tego względu, że nie ma przed nim innego siedzenia i, spoczywając na wyżej wymienionym, nie muszę kurwa oglądać i wąchać głowy jakiegoś jebanego brudasa, który ziewa i się czochra BO JEST RANO. Kurwa szmaty zajebane myjcie się czy coś. I ten... wpadam na pokład i to miejsce jest wolne, natomiast zaraz za nim siedzi jakiś typ. I się czochra. I jebie od niego max. No kurwa... On w moim świecie zajął trzy miejsca bo ani nie usiądę przed nim ani obok ani za nim. I idę dalej, wybieram jakieś inne. W momencie, kiedy to robię mógłbym odebrać mu kurwa życie bronia palną lub białą. Albo chuj: GOŁYMI RĘKAMI. I to jest normalna reakcja.
Przykład numer 2: stoję na lotnisku czekam na samolot. wszystko jest normalnie, janusze kurwa bomba dzieci darcie ryja ja słuchawki i Nipsey Hussle. Mamy swój niepisany układ, nikt się nie wpierdala nikomu w jego życie. Do czasu. Na ekranie komunikat, że samolot będzie spóźniony o kwadrans. Janusze szał. Chodzą, kurwa, szepczą, rozkminiają. Nikt nie wie o chuj chodzi CHYBA ZAMACH. I ten ich wulgarny, obrzydliwy szept nagle nabiera mocy. Przeradza się w normalną rozmowę a ta, w ciągu kilku minut, w darcie ryja. Rozkminka rozpierdala: ANDRZEJ IDŹ DO CENTRALI (!!!) DOWIEDZ SIE O CO CHODZI JESTEŚMY Z DZIEĆMI, ROBERT CO TAK SIEDZISZ JA KURWA NIE ŻARTUJĘ, SEBASTIAN WSTAWAJ LUDZIE CHODZĄ PRZECIEŻ. I gdybym mógł to odjebałbym tych ludzi bronią palną lub białą. Albo chuj: GOŁYMI RĘKAMI. I to jest normalna reakcja.
Ludzie są chujowi. Ślepi, głusi, kurwa głupi po prostu. Ja wiem, że ty to wiesz jak ja. Ja wiem, że cię to wkurwia ale nic z tym nie robisz. A ja wręcz, kurwa, przeciwnie. Wpadając do roboty opierdalam wszystkich za wszystko. Za głupie zachowania. Za kurwa brak logiki w decyzjach, które podejmują. W autobusie, jeżeli czuję czyjś kurwa ODDECH na swoich plecach, odwracam się i mówię, że chyba pana pojebało, że tak będzie do końca podróży. Jeżeli piszę zwrotkę to nie pierdolę się z tuzami, mają przejebane jak mnie drażnią. Mówię o tym otwarcie, szczerze, z pasją. Wy kurwy zajebane.
Agresja to narzędzie. Jedno z wielu, których nauczysz się używać. Kiwka jest taka: trzymając gnata możesz strzelić i spierdolić sobie życie albo po prostu go trzymać. W drugim wypadku wygrasz 90 procent potyczek. Ten tekst jest o pozostałych dziesięciu procentach.
Jebanych kurwa idiotach, którzy myślą, że mają takie samo prawo do chodzenia po tej planecie jak ty. Nie mają. Dopóty, dopóki masz jaja im to wytknąć. Kurwy jebane. ZAWSZE spotkasz na swojej drodze kolesia, który nie uszanuje reguł. ZAWSZE będzie kozaczył i pierdolił jakieś dziwne rzeczy. ZAWSZE będzie myślał, że ma rację. ZAWSZE. I teraz musisz podjąć decyzję, która wiąże się z wysiłkiem: uświadomić mu, że przegiął czy nie? Jeżeli myślisz, że to nie jest pytanie, kurwa, retoryczne to umrzyj. Jeżeli właśnie napierdalasz się z kimś kto cię wkurwił to propsy. Jeżeli stoisz teraz na lotnisku i strofujesz janusza za nieogar to ja cię rozumiem: mądre wkurwienie to normalna rzecz. To cię buduje, dodaje energii i sprawia, że jesteś silniejszy. Napierdalaj te 10 % z całej siły, rób im krzywdę. Rób mentalnie a jak proszą to fizycznie. Wychowaj sobie swoje otoczenie maluszku. Nie pierdol się z tym, po prostu to zrób.
nie bedzie o wrocławiu
sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=VQH8ZTgna3Q
ema kocurrki. Nie, nie będzie o Wrocławiu. Piszę to bo nie mam nic do roboty, chociaż Astek miałby teraz obiekcje. Zamiast słuchać wywiadu z Kiddem, który jest smutny przeze mnie (nie, nie wywiad), zasnąłem i teraz nie mogę tego powtórzyć chociaż bardzo bym chciał, tak jak np. Wuzet rozjebać Ghettsa. Szanse na to jakie są każdy pewnie wie, więc może zróbmy sobie przysługę i tolerujmy wzajemną obecność przez najbliższe kilka godzin (strzelam, że dwie). Nie, że nie sprawia mi przyjemności przebywanie z Wami, ale jutro kurwa Craig znowu rozjebie mnie kwestionowaniem zasad matmy i policzy lampy od tyłu bez sensu podając wynik trzy siedemset zamiast sześćdziesiąt. Ja potrzebuję snu. Jest moim przyjacielem w czasach największego rozpierdolu jaki przyszło mi przeżywać od niezapomnianych chwil spędzonych pod Carrefourem.
To naprawdę zaczyna przypominać ''The Hills Have Eyes'' (pozdro Jeżyk) i nie mówię tu o estetyce gore podczas z ową obcowania. Ja mówię o tym co dzieje się po seansie. Dla Jeża wymieniony wcześniej tytuł jest ciasteczkiem, którym się delektował mając w pamięci oryginał z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego któregoś tam roku. Jeżyk jest kochany z takich właśnie przyczyn... On wszystko wie. On wszystko przesłuchał, wszystko oglądał i sobie, w całej tej swojej dostojności warszawskich bram, siedzi i czeka na nowe strzały. Mnie ''The Hills Have Eyes'' rozjebało. Oglądałem to na kacu i, trwając w przeświadczeniu, że to się nie dzieje, dobrnąłem do końca w jednym kawałku #glider. Oczywiście wyparłem ten kurwa szczyt, w moim mniemaniu, wszystkiego co najgorsze (btw Tede propsy za zasilacz) i płynąłem z sobie właściwym prądem. Zostawiłem to w chuj bo o takich wieczorach lepiej nie pamiętać kiedy chlejesz jak automat. Dzisiaj oczywiście beczunia ze mnie, że przestraszyłem się jedzenia psa na jakichś, kurwa, skałach, ale wtedy nie było mi do śmiechu i tekst, który teraz czytasz jest o tym jak się bać yyyy... rozsądnie.
Przeczytałem kiedyś, że lęk motywuje Cię do działania. Mnie tam chuja motywuje, mnie motywuje euforia. W sytuacjach, że tak powiem HOBBYSTYCZNYCH, które wymagają ode mnie agresji znajduję ją z odpowiednią nadwyżką i, jak juz pewnie wiesz, potrafię wykorzystać to tak, że coś zostaje po moich w tekstach w Twojej pamięci. W sytuacjach życiowych nie potrafię tego wepchnąć w odpowiedni kanał i cała energia rozpierdala się na wszystkie strony plamiąc garsonki, jeansy, kowbojki, auta i parasole ludzi znajdujących się bliżej mnie, niż pewnie by sobie tego życzyli. Przypadkowo, ale jednak się znajdujących. Oczywiście moją winą jest fakt, że rzygam na wszystkich i wszystko. Zawsze jednak miałem na to centralnie wyjebane i, z perspektywy czasu, polecam tę metodę w procesie weryfikacji szczerości uczuć Twoich przyjaciół względem Twojej, kurwa, osoby. Zmierzając do sedna: liczy się to co czujesz po przebudzeniu. W moim przypadku, od jakiegoś roku, jest to uczucie, które przyszło do mnie po obejrzeniu wspomnianego wcześniej horroru. Co rano rozpierdala mnie irracjonalny, niczym nie poparty lęk... o ile w ogóle lęk można czymkolwiek poprzeć, nie chce mi się sprawdzać kolokacji. W każdym razie budzę się przerażony tym co odjebałem poprzedniego dnia. Oczywiście nigdy nie cofnę tego co powiedzialem czy zrobiłem i mówiąc ''cofnę'' mam na myśli wycofanie się ze swoich poprzednich ruchów a nie cofnięcie, kurwa, czasu bo mi żal czy coś.
Jak już wspomniałem: dzieje się tak od dwunastu miesięcy i dziać się, OBAWIAM SIĘ, nie przestanie. Przerażenie towarzyszy mi przez jakieś pierwsze pięć minut po przywitaniu świata. Owych pięć minut mija zaskakująco szybko, serce przestaje napierdalać jak bębniarz starożytnej galery (pozdro Monia muua) i wstaję. Prysznic, kawa, ciuchy, autobus, internet z telefonu, ema Rap Addix, ema kochanie, zdjęcia Polaków, beczunia, robo, Craig liczy lampy w skupieniu, Agniecha wpada na bajerę, Philly odpierdala, Jill se dzwoni, Gill ogarnia co mamy wysłać, Dan nie rozumie o chuj chodzi, ja mu tłumaczę i zajmuje się swoimi obowiązkami, przyjeżdża jakiś typ mi coś tam sprzedać z Toyoty, ja mówię, że dawaj pogadamy, kawa, przerwa, czacik z RA, Monia , Agniecha dzie kable, zara będa aha sponio, Aaron ty faza taka, ze nie ma tych płytek źle jest w systemie zaraz wyjebię to bo jest KONFJUZING kurwa, druga przerwa, CRAIG KURWA ILE TEGOOO?, trzy siedemset wiadomo, ja pierdole Dan weź to policz za niego, Craig chodź tu znieś co Agniecha ma na górze, nie mogę bo se plecy nedwErężyłem, czemu ja Craig o tym nie wiem, bo myślałem, że to nieważne, ta? byłeś u lekarza? nie-e, czemu? bo myślałem, że to nieważne, źle myślałeś kurwa, zamówienia jedziesz, JILL! DZIE MAILE?, aha, znowu system padł, zajebiście, MARCIN NAPRAW, czacik z RA, SANDIE DZIE SUBARU??, JAK KURWA NIE MA BLASZEK?? Richard cho tu dzie blaszki.... I tak 10 godzin. I wracasz. Zaczynasz pić w autobusie bo nie masz siły robić nic, kurwa, innego. Włączasz telefon i rozmawiasz z przyjaciółmi. Wszystko jest normalnie. Jedziesz do domu. Twój dyliżans podjeżdża, jak zwykle, gruuubo po osiemnastej na stację. Wychodzisz i kierujesz swoje kroki w stronę domu (ostatnio łapię się na tym, że nazywam tak swoje mieszkanie w Anglii... trzy lata temu nie powiedziałbym tak za chuj). Spotykasz na tej MEGA zjebce znajomych i gadka o chuj wie czym. Dobra nara. Wchodzisz do mieszkania, prysznic, obiad, zwrotki, internet, rozmowa z Monią, że cho tu a ona nie może bo jest 1500 mil ode mnie, bomba, spać.
I budzi cię strach. Irracjonalny, bezsensowny lęk przed chuj wie czym. Jeżeli nie istnieje powód to przecież nie powinna istnieć ta kurewska na ów odpowiedź. Ona istnieje i znów macie swoje pięć minut. Każdego dnia widzisz przed sobą tę jebaną maskę przerażenia. Każdy poranek jest taki sam, tak jak każdy dzień. Każdy rok nie różni się niczym od poprzedniego. Każdy kolejny nie będzie się różnił od tego, który płynie teraz. Każdy poprzedni nie rózni się NICZYM od tego, który był przed nim. Każdy przed nim jest taki sam jak ten, który nastąpi po tym, który przyjdzie za rok.
Musisz, jeżeli masz jak ja, po prostu się do tego przyzwyczaić. Strach po przebudzeniu jest jak filiżanka kawy wypita po waszej z tym lękiem sesji. Musisz to zaakceptować i po prostu to pokochać tak jak całe swoje życie.
Nic nie odjebałeś/odjebałaś kochanie... Przynajmniej nie wczoraj ale czy to naprawdę ma jakieś, kurwa, znaczenie...? Jedziesz maluszku, zrób to znowu. i tak dzień po dniu: kiedyś musi przyjść świt bez tego skurwysyna i zyskasz całe lśniące pięć minut na radość płynącą z ust Twoich bliskich. No siema Monia.
nie powinno byc akceptacji
sałntrack:
https://www.youtube.com/watch?v=6XjATefHBjI

Eeeeema kocury, zjebałem dyżur na RA to nadrobię tutaj bo pisałem o Walentynkach jak się stało coś ważnego i przestałem. Karolina karierowczu wypierdalaj. No ale Junes miał rację, że nie powinno być akceptacji, NIEWAŻNE.
Walentynki... ja podbijam gita Westerna z Poznania, że to chujowe amerykańskie święto i nie powinno mieć prawa bytu jak halloween w kraju wianków i pogańskich (czemu to ma pejoratywny wydźwięk?) tradycji. Zasada jest jedna: jeżeli dopierdalałeś cały rok to kurwa ten jeden wieczór nic nie zmieni. Możesz wynająć Wersal i Gordona Ramseya i Rootsów, chuja to da. Bo dupeczki lubią małe rzeczy ziomeczku. One lubią kwiaty co sobotę, perfumy co miesiąc pod poduszką, jak przyjdzie rachunek to lubią słyszeć: już zapłaciłem dawno co ty, lubią jak ich mama mówi, że jebany pamiętał jakie mam dywany i róże dobrał kolorem, lubią z tobą chodzić do kina bo wybrałeś zajebisty film i jak kupujesz lody i popcorn to lubią nic nie mówić bo to wtedy jest twoja wina, że ważą 54.3 a nie 51.7. One lubią małe poświęcenia z twojej strony. Budzisz się po bibie, oczywiście pierwszy bo musisz się wylać max, MAAAAX. Idziesz, robisz to, przy okazji myjesz zęby, chuj tam, idziesz pod prysznic, ubierasz się i śmigasz po śniadanko. Ona sobie śpi i się przeciąga czyli nie śpi ale śpi. Taka szarada taki kalambur.
No i załóżmy, że to wszystko zrobiłeś, załóżmy kurwa, że tak. Załóżmy, że ona cię kocha za to i na spotkaniach dupeczkowych broni cię z całego serca przed brzydkimi koleżankami (dupeczki się szanujące nie mają ładnych koleżanek, mają ładne przyjaciółki ale z nimi rozmowy polegają na czym innym i to jest inny wymiar rozpierdolu taka prawda). ZAŁÓŻMY KURWA, ŻE CIĘ JUŻ WYBRAŁA. I teraz Walentynki... Jesteście razem pięć lat, czy tam chuj wie ile, ona wraca z robo. Ty kurwa masz cały scenariusz ziomeczku: stolik rezerwowałeś w listopadzie bo to modna knajpa i się nie da tak o wejść, róże od pana co mieszka i ma plantację pod miastem, to nie są takie o sobie kwiaty... Poniosło cię i sobie zażyczyłeś bordowych obwolutek na czerwieni bo burgund macie w sypialni i ona urządzała, czyli musi być kurwa strzał na wygraną. Stolik ugina się od obrusów, szkła, talerzy, kapela spoko zamówiona, wszystko zapłacone z góry i kurwa czekasz zesrany z deka czy jej się spodoba. Ona nic nie wie, jest w robo. Pracuje od siódmej rano do siódmej wieczorem, przychodzi do domu, jak zwykle kładzie się i mówi, że chce iść spać. Ty nieśmiało sugerujesz, że wynająłeś pół miasta na ten dzień i może bądźmy grzeczni i zróbmy im przyjemność naszą obecnością... NIE-E, ona chce w piżamkę i spać. I chuj. Prawdziwego mężczyznę poznaje się po reakcji na taki strzał: prawdziwy mężczyzna dzwoni do ziomka, który ma problem z dupeczką i im sie ostatnio nie układa i prosi, żeby łaskawie zastąpił go w czynnościach co może mu wyjść tylko na dobre, podajesz mu koordynaty i hasła rezerwacji. Prawdziwy mężczyzna potem kładzie się tam gdzie śpi jego kobieta i z cicha mówi, ze ją kocha mimo wszystko. Ona oczywiście pyta JAK TO MIMO WSZYSTKO KURWA? on nie mówi nic a ona zasypia w jego ramionach. I to jest kurwa zdrowy związek. A nie odpierdalanie przy świeczkach. .Rzekłę.
nikt gorszy nikt lepszy
sałntrak https://www.youtube.com/watch?v=ELKbtFljucQ

Ema ryje, będzie o czymś ważnym co nie wiem jak się nazywa. Ja i moje ziomki: nikt gorszy nikt lepszy. Bardzo ładnie ujął to Wilczur w wiekopomnym. I tera uwaga, bo każdy kurwa myśli, że to się odnosi do ziomków tylko. A, drogi świecie mój skurwiały, co by było gdyby się to odnosiło do ciebie? Kiedy zacząłem pracować tam, gdzie pracuję wciąż nienawidziłem swoich managerów. Byłem kimś, kto po prostu nienawidzi kogoś za to, że ten ktoś zarabia więcej ode mnie i każe mi coś robić. I że ja muszę. 80 % poleceń nie miało dla mnie sensu, miałem w chuju spędzanie 3 godzin na znajdowaniu jakiegoś kurwa alarmu sprzed ośmiu lat tylko po to, żeby wyjąć z niego diodę. Okazało się, że ta dioda dała nam kontrakt z marką, której furą śmiga pewnie jedna czwarta czytających. Dało nam to malutki segment bezpieczeństwa, jaki-w połączeniu z innymi- pozwolił nam płacić za prąd, net, ciuchy i wakacje. Szukałem tego alarmu na siedmiu metrach, ujebany w kurzu i przekleństwach memłanych co krok, ale znalazłem. Na takim kacu, że nawet nie wiesz, że sobie nie wyobrażasz. Jebało ode mnie wódą na kilometr, wyglądałem jak 77 nieszczęść ale znalazłem. Do tej pory zastanawiam się dlaczego nie wypierdolono mnie na zbity pysk z tej roboty i jedynym wnioskiem, do jakiego doszedłem jest to, że właściciele słuchali wersów wilka wkurwionego demona zła na ripicie. Kiedy dołączyłem do kadry kierowniczej nikt nie powiedział mi co robić, obserwowano jak kieruję zespołem przez kilka miesięcy i wezwano na rozmowę. Zanim wyjawię ci jej treść pozwól, że przedstawię ci moje rozumienie prowadzenia zespołu: jak kurwa ktoś nie potrafi policzyć do stu to może wypierdalać. Jeżeli ktoś nie pamięta, nie ma kurwa najmniejszego pojęcia o tym co zrobił w pracy w dzień poprzedzający ten, w który o wybrane zdarzenia pytam, może wypierdalać. Jeżeli ktoś, mimo wyłożonych jasno instrukcji, odpierdala, do widzenia. Jestem Polakiem, tak mnie nauczono i taki etos pracy jest we mnie wpisany. Okazuje się, że nie jest on najdoskonalszym. Wchodząc na rozmowę z szefuniem nie wiedziałem o co chodzi bo magazyn kurwa BŁYSZCZAŁ, dopinaliśmy wszystkie terminy a półeczki z alarmami uginały się od setek pudełek: według mnie wszystko było spoko. Zaproszono mnie na fotel, podziękowano za wyniki, pogadalismy trochę o sztukach walki bo on ma czarny pas a ja wtedy konsekwentnie dostawałem wpierdol na treningach i doszliśmy do sedna: czemu Marcin terroryzujesz swoich ludzi? Dlaczego oni się kurwa ciebie boją? Dlaczego prowadzisz zespół, który spełniając wymagania sra przed tobą w gacie jak wchodzisz do pracy? Ja wtedy nie zrozumiałem tego pytania, było dla mnie abstrakcją. Odpowiedź brzmiała: Właśnie podziękowałeś mi za wyniki, myślisz, że jak to się stało? Że siedzimy w kółeczku karmiąc krasnoludki, które robią wszystko za nas? Szefunio odparł, że mam wziąć tydzień wolnego. Wziąłem. Po powrocie zżyłem się z jego żoną, zacząłem uczyć się jak ona ogarnia. To co zobaczyłem rozjebało mnie na kawałki i to był początek nowego Mara jako managera: Adam przez dwa tygodnie ładował złe baterie do systemów i kiedy ona to skumała podeszła i powiedziała: Adam, kochanie, czy następnym razem mógłbyś dać nam znać? Adam mówi, ze spoko. I tyle. Sam zrobił trzysta chyba syren tak, że zamiast wyć odcinały dopływ prądu do alarmu czyli jak się wpierdalałeś do auta to cię jakby zapraszano. Sam dostał cichą notkę, że tym razem mu się nie udało. I tyle. Nie wytrzymałem i mówię: Gill, dlaczego tak robisz, przecież oni nas kosztowali kilkanaście tysięcy ja pierdole... I ona znowu, żebym usiadł i się kurwa w końcu wyluzował. Powiedziała mi, że to jest nieważne bo Sam może i dojebał ten jedyny raz ale w przyszłości będzie przykładał się do pracy i nie naodpierdala. Jej było szkoda go stracić, bo po prostu patrzyła na zalety, jakie oferuje jego umysł a ja skupiałem się na wadach. Dlatego nie wyjebano mnie jak szukałem tego alarmu jebiąc spirolem na siedmiu metrach. Cała droga, którą przeszedłem zanim zostałem promowany polegała na zauważaniu pozytywów. I kurwa faktycznie: Sam dostał nowe obowiązki i, mimo tego, że siedzi przed kompem wyglądając jakby oglądał brzydkie brzydkie brzydkie porno, sprawdza się w tym o co go prosisz. No i teraz, maluszku mój, zaczyna się to co powinno się zacząć już dawno ale tego nie widziałeś/widziałaś. Cały twój świat zmienia się w, powiedzmy, jeden dzień. Zaczynasz poddawać się poczuciu, że jesteśmy tacy sami. Nie ma znaczenia, że ktoś nie potrafi policzyć do stu bo na przykład jest w chuj dobry w inspekcji. Nie ma znaczenia, że ktoś nie pamięta co się stało wczoraj bo jest w chuj dobry w prowadzeniu wózka. A ty musisz być w chuj dobry w tym, żeby koordynować ich skille i wyznaczać im odpowiednie zadania. Nigdy więcej nie poproszę Sama o zbudowanie syren ale kurwa, jak najbardziej spytam o temperaturę fali lutowniczej i on mi powie bez patrzenia na zegar. I to jest faza robo, czyli coś za co ci płacą. Coś, za co nie dostajesz wynagrodzenia w banknotach, nazywa się interakcja z ludźmi. Może ci się chcieć patrzeć z pogardą na ćpuna pod fast foodem, możesz wyjebać mu buta, ale jeżeli to zrobisz nigdy nie dowiesz się w czym jest dobry. Możesz mieć na tę wiedzę wyjebane, możesz jej nie chcieć posiąść, fair enough... ale wtedy nie możesz powiedzieć, że jest śmieciem i zasłużył. Możesz powiedzieć, że jest śmieciem dla Ciebie, i musisz wtedy uważać bo jeżeli potrafi zrobić coś dobrze wyjdziesz na ignoranta i, w twoim rozumieniu, zajmiesz jego miejsce. Nigdy nie wypierdolę już nikogo z roboty tak, jak nigdy nie wypierdolę już nikogo ze swojego życia: nie stać mnie na to, a przecież dopiero dobijam intelektualnie do miejsca, które kiedyś będzie moim domem. Nie ma znaczenia, że przechodzisz obok w kubotach: może właśnie tak kurwa chcesz po rozjebaniu Perelmana w necie, który kradniesz od sąsiadów.
o chcieniu za bardzo
sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=CfihYWRWRTQ

Ema kocurki, dzisiaj będzie o chcieniu za bardzo oraz owego opłakanych skutkach na przykładach różnych kolorowych ale za to z szarego życia wziętych.
Jakiś pedał ujął to, w chwili bycia dotkniętym iskrą bożą, dość chwytliwym hasłem ''miej wyjebane a będzie ci dane''. I to maluszku prawda. Aksjomat, rzekłbym, gdybym znał takie słowa oraz, co ważniejsze, ich znaczenie. O chuj mi chodzi masz pod spodem.
Przykład nr 1 :
Wpadasz na bibę z ziomeczkami mordeczkami łoooooo powykręcanymi łooooooo piona grana wutka chlana. I tera tak...: stoisz zapierdolony przy kontuarze starając się zachowywać jak człowiek kiedy bydło za twoimi plecami poci się, ślini, rzuca klątwy oraz -co jest kurwa najgorsze- CO CHWILĘ CIĘ DOTYKA. Stoisz w tym bagnie nietomnych sobie podobnych i nagle widzisz kobietę, która, wkurwiając się na to samo co ty, łowi w tej chwili twoje spojrzenie. Nie znacie się, wiadomo, w klubach nikt się nie zna a jak się zna to przypał grany i nara bo magia takich przybytków polega na resecie a nie odzyskiwaniu systemu. NIEWAŻNE. Zamawiacie sobie po swoim ulubionym i nara. Wychodzisz na szluga, opierasz się o ścianę nie jak Justin tylko jak najebany typ, który jeszcze zdaje sobie sprawę z tego, że zaliczyć dzwona stojąc w miejscu to przegięcie. Ale świrowanko jedną nogą o mur i tak grane wiadomo (propsy). Palisz. Wchodzi ta pani i znowu to co przy barze. Taksowanko uśmieszki chuje muje. I teraz u wa żan ko. Jesteś pod wpływem. Zara naodpierdalasz. Zgasisz szluga dostojnie roztaczając wokół siebie spawalnicze iskry bo, oczywiście, nie trafisz w spiołę tylko we własne kolano DEBILU, zatoczysz rogala odbijając się od ściany i, łapiąc w ostatniej chwili jedyną stałą rzecz w twoim życiu, czyli drewniany stół łaskawie oplatający parasol z logiem Lecha, spierdolisz tę okazję bełkocząc coś o chuj wie czym. Uspokój się. Rewind. Opierasz się o ścianę. Odpalasz szluga. Ona wchodzi. SPOKÓJ KURWA. Stoisz. Pal tego jebanego papierosa i se stój. W takiej sytuacji nie możesz chcieć za bardzo bo to wtedy nie przyjdzie. Musisz sobie stać i, jak palisz, to palić; jak myślisz, to myśleć; jak obydwie opcje grane, to propsy za multitasking. Skończycie w osobnych łóżkach ale to co odjebiecie przy house'owych brzmieniach rozpierdoli parkiet. Jeszcze ją spotkasz no kurwa... Świat jest mały a karma wraca. Nie spiesz się, nie wpierdalaj się z butami na płótno bo tylko Pollock (ema Jaruś) miał dar poniewierania nim jak chciał. I nawet on miał je skrzętnie rozpięte na sztaludze.
Przykład nr 2 :
Rabzy. Rabovanie pod bid. RAAB.
To jest, kurwa, temat rzeka: hektolitry wody niosom tony gliny pstrągi skaczom ponad nimi. Rap to kurwa, stara, odrapana proca i znowu Zioło propsy. Taka prawda. Polecam wywiad z Papoosem jak opowiada o pierwszej randce ze swoją dupeczką w aucie jak jarali gibony w furze całą noc i rzucał jej ksywami a ona tylko: ''fake'' ''fake'' ''fake'', ja mu wierzę. Raperzy, w większości, to pizdy. Szmaty (Q-Tip umarłeś po tracku z Fergie UMARŁEŚ WIEM, ŻE TO CZYTASZ NIE ŻYJESZ ROZUMIESZ) nie zasługujące na przyjęcie bomby. Jebać raperów, antytalenty przekonane o racji, która to, będąc upośledzoną kurwą z resztkami ginu na kozim cycu domaga się magii w relacji nam wszystkim znanej. Czyli twórca-odbiorca. Sokół kiedyś powiedział, że jak robisz muzykę z myślą o robieniu muzyki to siano przyjdzie samo. Potem powiedział, że jak robisz muzykę z myślą o pieniądzach to nie wiadomo. Może przyjść ale czy przyjdzie czy nie to jesteś szmatą. Prawda. Rób swoje, rób to długo, nie przejmuj się, NIE CHCIEJ ZA BARDZO, NIE NACISKAJ. Po prostu rób. Jeżeli to jest dobre, to będziesz z tego żyć i się tym cieszyć jak Lenny Kravitz (pozdrawiam ziomku dobry melanż w chuj w Hiltonie). Nigdy, powtarzam, NIGDY nie spinaj dupy, nie oczekuj propsów, nie wypierdalaj z gorzkimi żalami kiedy twoja płyta spotka się z ostracyzmem w kontekście jej odbioru. Zara znowu ktoś się przypierdoli, że hipokryzja grana bo ja przecież jadę ściery za chujowe zwrotki. Musisz zrozumieć, że jestem tylko częścią całości. To, że opierdalam Pezeta czy w ogóle mainstream (ahhaha hahahahah) za chujnię, która powstaje dzięki ich działaniom nie znaczy, że oni mają przestać to robić. Mają przestać WEDŁUG MNIE. Kropka kurwa. W moim świecie nie istnieją jako raperzy, w moim świecie ich nie ma. Ale to jest mój świat. Świat, który jest fragmentem całości i może, ale nie musi należeć do zbioru wspólnego z twoim. Świat, w którym napierdalam rap nie oczekując od niego niczego poza satysfakcją z nagrywania zwrotek z moją ekipą. Mam wyjebane. Zrozum błaganko.
Przykład nr 3:
ROBO
No to jest temat dla czytelnika dorosłego i jak jesteś gimbem to wypierdalaj, taka prawda. Praca, dzięki której opłacasz rachuny, to wielka, ogromna betonowa kurwa rozpięta na szkielecie 3-kilometrowego golema na, w tym wypadku, tytanowych nogach. Nie przeskoczysz tego i, w ogóle w moim mniemaniu, życie polega na pracy właśnie. Nie jest ważne co robisz, masz to zrobić oraz potem powtarzać tę czynność przez liczbę dni dzielącą cię od śmierci. To, jak trywialnie teraz bym nie brzmiał, uszlachetnia, buduje twój kręgosłup. Uczy sprytu, pozwala zasnąć z satysfakcją, uzależnia, rozwija ciebie, ludzi z twojego otoczenia i -w rezultacie- świat. Tera tak: jeżeli starasz się o awans to nie masz robić tak, że wypruwasz sobie żyły czekając aż cię zauważą. Każdy ma cię w chuju bo dba o swój, ekhm, dobrobyt. Kolejny pierwiastek w działaniu równa się PROBLEMY a wiadomo, ze gówna się nie rusza bo zacznie śmierdzieć (oklaski). I, jeżeli wychodzisz z założenia, że ciężka praca automatycznie zapewni ci lepsze stanowisko to winszuję punktów IQ i wiń rodziców. Cały myk polega na tym, że masz robić swoje najlepiej jak umiesz, wiadomo. Natomiast po odpowiednio długim okresie odpierdalania tyrki lepiej niż inni musisz po prostu pójść i powiedzieć, że kurwa albo awans albo nara. Nie bój się, idź porozmawiaj. Wymień miliard swoich zalet, wspomnij o wadach, nad którymi musisz popracować i czekaj na odpowiedź. NIKT NIE WYJEBIE CIĘ Z PRACY KURWA, NIE DYGAJ, NIE SRAJ W PORY. W najgorszym wypadku przełożeni powiedzą, że jeszcze nie teraz ale w przyszłości zrobią co mogą, żeby ci pomóc. Zyskasz ich szacunek bo, uwierz mi na słowo, nikt -oprócz ciebie- nie miał odwagi przyjść i powiedzieć im w twarz, że czuje się niedoceniony. Zostawisz w ich umysłach mały, kurwa, czerwony punkcik ze swoim imieniem wygrawerowanym zamaszystą czcionką. Wyjebane maluszku, wieź się przez życie niech wiedzą kim jesteś. Rozmawiaj, pertraktuj, negocjuj ale zawsze z pozycji wygranego. NIE LICZY SIĘ TO, że przegrasz. Przegrasz w chuj razy ale po prostu nie przestawaj. Płyń i się nie przejmuj. Daj im do zrozumienia, że spoko, możesz się poświęcić ale, w ogólnym rozrachunku, bardziej interesuje cię wyjazd ze znajomymi nad jezioro. Kocham cię max bo wiem, że to czytasz.
Koniec przykładów. Miały być cztery czyli jeszcze związki ale muszę nagrać zwrotkę na remix z takimi jednymi a czuję, że jak nie zrobię tego teraz to nie zrobię tego w ogóle. Pamiętaj kochanie: to, że ktoś krzywo na ciebie spojrzy to jego/jej wina bo wierzę, że nie wkurwiasz ludzi bez powodu; to, że boisz się zrobić pierwszy krok w kierunku zmiany jest normalne, ja też się zawsze boję, każdy się boi. Po prostu go zrób. Na wyjebce, co masz do stracenia?

No właśnie kocurku. Jeżeli nie zdecydujesz się na ten ruch to stracisz szacunek do samego/samej siebie, a to już większe przegięcie niż dzwon w klubie przy obiekcie twoich westchnień. Z takiego miejsca nie ma powrotu i nie chcesz się tam znaleźć. Główka wysoko, tańczymy. PAMIĘTAJ: TEN ŚWIAT JEST DLA NAS, NIGDY ODWROTNIE.
o chlaniu i jego konsekwencjach
Jaał, pisanka tera bo fejm po klipie się zgadza, wiadomo. Będzie o chlaniu i jego konsekwencjach... i tak, masz rację: zaczniemy od gawędy. Na studiach poleciałem lepiej niż na ulicy jeżeli chodzi o nieprzerywany niczym cug i trwał on dokładnie dwanaście miesięcy, które z rozmachem godnym Babe’a Rutha zakończyły (z sukcesem maluszku, a jak) moją edukację na uczelni w Jeleniej Górze. Wcześniej oczywiście zdarzało mi się lecieć po bandzie dłużej niż kwartał i, w zasadzie, TO w czym znalazłem się przed wyjazdem do Anglii nie powinno mnie dziwić... Powinność a stan faktyczny to jednak relacja podobna do tej, która określa dzisiaj rynek muzyczny: O.G. sprzedal coś koło pięciu tysięcy a Donatan siedemdziesiąt pięć... Można się zgubić i tak właśnie zrobiłem.
Piłem wtedy, jak zwykle, z Paffem Łapskym. Właśnie przeprowadził się do nowego lokum i testowaliśmy owego przybytku nadawanie się do kontynuacji rozpierdolu, jaki mieliśmy w zwyczaju kultywować w lokum wcześniejszym. Było ciaśniej i trochę dziwnie bo nowe ściany meble, jednak udało nam sie wtopić starą, dobrą karmę w przestrzeń oddzielającą nas od worów pełnych przedmiotów i pudeł z książkami chuj-wie-jakich autorów (nie Łysiak). Piliśmy Smirnoffa i słuchaliśmy Kasabian na laptopie z głośnikami klasy ‘’chujowe’’. Mieliśmy centralnie wyjebane na jakość dźwięku bo nie o to chodzi przy wódce: chodzi o uderzenie w odpowiednią nutę i widocznie ta akurat kapela (jakie słowo łoooooooo) uderzała w naszą odpowiednio.. to się zresztą nie zmieniło.
Skończyliśmy po literku na pusty żołądek i mówię ‘’Paweł spierdalam nie, uhdvgfgdjsygc fgchucb gcyurscb KOCHAM CIE izudvhcsbvxb ‘’. Paweł mówi: kjsvbdzgvbc zwesu\zshdxcnaw fc djzhvbc yjsh\dncx\iu wesdbc ag. Ja go rozumiem i dzwonię po taksę. Czekanko chwilę, podjeżdża dyliżans i idę. I teraz tak: ja zawsze trzymam spryty (klucze, kartę, pieniądze, telefon) w zapinanych kielniach bo notorycznie gubię. Wtedy nie miałę zamków... Wsiadam, jedziemy. Trzeba ci wiedzieć, drogi tych słów czytelniku, że mamy do pokonania jakieś dwa kilometry i to jest za dużo na taką bombę na piechotę. Jadąc marzę o jakimś jedzeniu, którego nie mam i myślę gdzie jakieś dostanę.Taksówkarz zagaduje mnie o newsy ze świata sportu, odpowiadam, że udhcscyd chxyacx 8cgxwuybcnxa i rozmowa ucina się koło Carrefoura, gdzie mam sylwestrowe zdjęcie pamiątkowe. Oczywiście nie mam przy sobie pieniędzy, mam w domu. Oczywiście nie mam kluczy. Oczywiście w domu nikogo nie ma ALE okno jest otwarte. Pierwsze piętro maluszku. Daszek nad klatką zajebany śniegiem (jest listopad 2007) ale wiem, że se wejdę (JA KURWA NIE WEJDĘ jaał ?!) więc wchodzę. Na balkon. Taksiarz czeka z moim dowodem i patrzy na zajście. Wpierdalam się na balkon i, patrząc przez szybę na wnętrze mieszkania, nie rozpoznaję punktów dla znanego mi charakterystycznych ale ja nigdy nie byłem przez rok u Darii w pokoju. Mam wyjebane, bo pali się światło i ZACZYNAM PUKAĆ W SZYBĘ. Widzę kolesia, który wstaje z łóżka, łapie za wielki świecznik i idzie w moją stronę nie wyglądając jak Daria. Oczywiście spierdalam z balkonu po daszku, wypierdalam się na śnieg, biegnę do taksy i mówię, że do Paffa jedziemy po klucze bo na bank tam zostawiłem. Jedziemy se, znowu gadka o chujach mujach, podjeżdżamy pod Paffa kwadrat, wysiadam, dzwonię domofonem jak MAD like WHOA. Niestety, Paff nieżywy śpi. Ma prawo a chodzi o to, że ja też bym chciał... sięgam po telefon i zamiast mojego handsetu znajduję klucze do chaty. YEEEAHHHH!!!! Wracam do taksy (9 dych już) i jedziemy na bloczki z daszkiem znowu. Podjeżdżamy, wbijam do klatki, CUDEM ogarniam które drzwi mam otworzyć, szukam siana i znajduję kartkę: WZIĘŁAM ZA GAZ, DARIA. Nie wiem co zrobiłbyś/zrobiłabyś w mojej sytuacji ale taksiarz nie miał obiekcji odjeżdżając.
Jeżeli wypierdolisz się na lodzie na trzeźwo złamiesz rękę. Spróbuj sobie złamać COKOLWIEK na bombie. Spróbuj NIE WEJŚĆ na stumetrowy transformator. Spróbuj CZEGOKOLWIEK nie zrobić. 75% przypadków to, w tym układzie, fail. Pozostałe 25 to lamusy. I teraz tak:
robiłem badania krwi ostatnio. Nie mogę pić wódki bo za bardzo obciążam nerki.... Mój dziadek kiedyś, wychodząc na pole z koniem, do którego przywiązany był pług, powiedział: jeżeli nie mogę pić, jeść i palić tego co chcę to co to za życie? Mój dziadek umarł jakieś trzy miechy potem. Założę się, że nie żałował życia... Pierdolę sugestie lekarzy: nie mają nic wspólnego z moją sytuacją. W życiu nie chodzi o to, żeby przetrwać... W życiu nie chodzi o nic oprócz życia.
o chlaniu za bardzo
sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=CfihYWRWRTQ

Ema kocurki, dzisiaj będzie o chcieniu za bardzo oraz owego opłakanych skutkach na przykładach różnych kolorowych ale za to z szarego życia wziętych.
Jakiś pedał ujął to, w chwili bycia dotkniętym iskrą bożą, dość chwytliwym hasłem ''miej wyjebane a będzie ci dane''. I to maluszku prawda. Aksjomat, rzekłbym, gdybym znał takie słowa oraz, co ważniejsze, ich znaczenie. O chuj mi chodzi masz pod spodem.
Przykład nr 1 :
Wpadasz na bibę z ziomeczkami mordeczkami łoooooo powykręcanymi łooooooo piona grana wutka chlana. I tera tak...: stoisz zapierdolony przy kontuarze starając się zachowywać jak człowiek kiedy bydło za twoimi plecami poci się, ślini, rzuca klątwy oraz -co jest kurwa najgorsze- CO CHWILĘ CIĘ DOTYKA. Stoisz w tym bagnie nietomnych sobie podobnych i nagle widzisz kobietę, która, wkurwiając się na to samo co ty, łowi w tej chwili twoje spojrzenie. Nie znacie się, wiadomo, w klubach nikt się nie zna a jak się zna to przypał grany i nara bo magia takich przybytków polega na resecie a nie odzyskiwaniu systemu. NIEWAŻNE. Zamawiacie sobie po swoim ulubionym i nara. Wychodzisz na szluga, opierasz się o ścianę nie jak Justin tylko jak najebany typ, który jeszcze zdaje sobie sprawę z tego, że zaliczyć dzwona stojąc w miejscu to przegięcie. Ale świrowanko jedną nogą o mur i tak grane wiadomo (propsy). Palisz. Wchodzi ta pani i znowu to co przy barze. Taksowanko uśmieszki chuje muje. I teraz u wa żan ko. Jesteś pod wpływem. Zara naodpierdalasz. Zgasisz szluga dostojnie roztaczając wokół siebie spawalnicze iskry bo, oczywiście, nie trafisz w spiołę tylko we własne kolano DEBILU, zatoczysz rogala odbijając się od ściany i, łapiąc w ostatniej chwili jedyną stałą rzecz w twoim życiu, czyli drewniany stół łaskawie oplatający parasol z logiem Lecha, spierdolisz tę okazję bełkocząc coś o chuj wie czym. Uspokój się. Rewind. Opierasz się o ścianę. Odpalasz szluga. Ona wchodzi. SPOKÓJ KURWA. Stoisz. Pal tego jebanego papierosa i se stój. W takiej sytuacji nie możesz chcieć za bardzo bo to wtedy nie przyjdzie. Musisz sobie stać i, jak palisz, to palić; jak myślisz, to myśleć; jak obydwie opcje grane, to propsy za multitasking. Skończycie w osobnych łóżkach ale to co odjebiecie przy house'owych brzmieniach rozpierdoli parkiet. Jeszcze ją spotkasz no kurwa... Świat jest mały a karma wraca. Nie spiesz się, nie wpierdalaj się z butami na płótno bo tylko Pollock (ema Jaruś) miał dar poniewierania nim jak chciał. I nawet on miał je skrzętnie rozpięte na sztaludze.
Przykład nr 2 :
Rabzy. Rabovanie pod bid. RAAB.
To jest, kurwa, temat rzeka: hektolitry wody niosom tony gliny pstrągi skaczom ponad nimi. Rap to kurwa, stara, odrapana proca i znowu Zioło propsy. Taka prawda. Polecam wywiad z Papoosem jak opowiada o pierwszej randce ze swoją dupeczką w aucie jak jarali gibony w furze całą noc i rzucał jej ksywami a ona tylko: ''fake'' ''fake'' ''fake'', ja mu wierzę. Raperzy, w większości, to pizdy. Szmaty (Q-Tip umarłeś po tracku z Fergie UMARŁEŚ WIEM, ŻE TO CZYTASZ NIE ŻYJESZ ROZUMIESZ) nie zasługujące na przyjęcie bomby. Jebać raperów, antytalenty przekonane o racji, która to, będąc upośledzoną kurwą z resztkami ginu na kozim cycu domaga się magii w relacji nam wszystkim znanej. Czyli twórca-odbiorca. Sokół kiedyś powiedział, że jak robisz muzykę z myślą o robieniu muzyki to siano przyjdzie samo. Potem powiedział, że jak robisz muzykę z myślą o pieniądzach to nie wiadomo. Może przyjść ale czy przyjdzie czy nie to jesteś szmatą. Prawda. Rób swoje, rób to długo, nie przejmuj się, NIE CHCIEJ ZA BARDZO, NIE NACISKAJ. Po prostu rób. Jeżeli to jest dobre, to będziesz z tego żyć i się tym cieszyć jak Lenny Kravitz (pozdrawiam ziomku dobry melanż w chuj w Hiltonie). Nigdy, powtarzam, NIGDY nie spinaj dupy, nie oczekuj propsów, nie wypierdalaj z gorzkimi żalami kiedy twoja płyta spotka się z ostracyzmem w kontekście jej odbioru. Zara znowu ktoś się przypierdoli, że hipokryzja grana bo ja przecież jadę ściery za chujowe zwrotki. Musisz zrozumieć, że jestem tylko częścią całości. To, że opierdalam Pezeta czy w ogóle mainstream (ahhaha hahahahah) za chujnię, która powstaje dzięki ich działaniom nie znaczy, że oni mają przestać to robić. Mają przestać WEDŁUG MNIE. Kropka kurwa. W moim świecie nie istnieją jako raperzy, w moim świecie ich nie ma. Ale to jest mój świat. Świat, który jest fragmentem całości i może, ale nie musi należeć do zbioru wspólnego z twoim. Świat, w którym napierdalam rap nie oczekując od niego niczego poza satysfakcją z nagrywania zwrotek z moją ekipą. Mam wyjebane. Zrozum błaganko.
Przykład nr 3:
ROBO
No to jest temat dla czytelnika dorosłego i jak jesteś gimbem to wypierdalaj, taka prawda. Praca, dzięki której opłacasz rachuny, to wielka, ogromna betonowa kurwa rozpięta na szkielecie 3-kilometrowego golema na, w tym wypadku, tytanowych nogach. Nie przeskoczysz tego i, w ogóle w moim mniemaniu, życie polega na pracy właśnie. Nie jest ważne co robisz, masz to zrobić oraz potem powtarzać tę czynność przez liczbę dni dzielącą cię od śmierci. To, jak trywialnie teraz bym nie brzmiał, uszlachetnia, buduje twój kręgosłup. Uczy sprytu, pozwala zasnąć z satysfakcją, uzależnia, rozwija ciebie, ludzi z twojego otoczenia i -w rezultacie- świat. Tera tak: jeżeli starasz się o awans to nie masz robić tak, że wypruwasz sobie żyły czekając aż cię zauważą. Każdy ma cię w chuju bo dba o swój, ekhm, dobrobyt. Kolejny pierwiastek w działaniu równa się PROBLEMY a wiadomo, ze gówna się nie rusza bo zacznie śmierdzieć (oklaski). I, jeżeli wychodzisz z założenia, że ciężka praca automatycznie zapewni ci lepsze stanowisko to winszuję punktów IQ i wiń rodziców. Cały myk polega na tym, że masz robić swoje najlepiej jak umiesz, wiadomo. Natomiast po odpowiednio długim okresie odpierdalania tyrki lepiej niż inni musisz po prostu pójść i powiedzieć, że kurwa albo awans albo nara. Nie bój się, idź porozmawiaj. Wymień miliard swoich zalet, wspomnij o wadach, nad którymi musisz popracować i czekaj na odpowiedź. NIKT NIE WYJEBIE CIĘ Z PRACY KURWA, NIE DYGAJ, NIE SRAJ W PORY. W najgorszym wypadku przełożeni powiedzą, że jeszcze nie teraz ale w przyszłości zrobią co mogą, żeby ci pomóc. Zyskasz ich szacunek bo, uwierz mi na słowo, nikt -oprócz ciebie- nie miał odwagi przyjść i powiedzieć im w twarz, że czuje się niedoceniony. Zostawisz w ich umysłach mały, kurwa, czerwony punkcik ze swoim imieniem wygrawerowanym zamaszystą czcionką. Wyjebane maluszku, wieź się przez życie niech wiedzą kim jesteś. Rozmawiaj, pertraktuj, negocjuj ale zawsze z pozycji wygranego. NIE LICZY SIĘ TO, że przegrasz. Przegrasz w chuj razy ale po prostu nie przestawaj. Płyń i się nie przejmuj. Daj im do zrozumienia, że spoko, możesz się poświęcić ale, w ogólnym rozrachunku, bardziej interesuje cię wyjazd ze znajomymi nad jezioro. Kocham cię max bo wiem, że to czytasz.
Koniec przykładów. Miały być cztery czyli jeszcze związki ale muszę nagrać zwrotkę na remix z takimi jednymi a czuję, że jak nie zrobię tego teraz to nie zrobię tego w ogóle. Pamiętaj kochanie: to, że ktoś krzywo na ciebie spojrzy to jego/jej wina bo wierzę, że nie wkurwiasz ludzi bez powodu; to, że boisz się zrobić pierwszy krok w kierunku zmiany jest normalne, ja też się zawsze boję, każdy się boi. Po prostu go zrób. Na wyjebce, co masz do stracenia?

No właśnie kocurku. Jeżeli nie zdecydujesz się na ten ruch to stracisz szacunek do samego/samej siebie, a to już większe przegięcie niż dzwon w klubie przy obiekcie twoich westchnień. Z takiego miejsca nie ma powrotu i nie chcesz się tam znaleźć. Główka wysoko, tańczymy. PAMIĘTAJ: TEN ŚWIAT JEST DLA NAS, NIGDY ODWROTNIE.
o milestones w moim zyciu
Słowo na niedzielke nie.... Inspired by Jagoda Gibas

Elo Jagza, Ania, Zośka, Bagi i jego Renka, lecimy. Jagoda se wymyśliła, że będzie o milestones w moim życiu, no spróbujmy to ogarnąć, na myśli mam dwa, ale podejrzewam, że w miarę pisania przypomni mi się więcej. Pierwszy kamień to, o ironio, cegła u babuszki na miedzy. Miałem ze 4 lata i wdrapałem się nań, trzymając w ręku kubek z czymś tam. Dramat całego zajścia polegał na tym, że nie umiałem zejść na ziemię i wydaje mi się, że zostało mi to do dzisiaj. Dalej w chmurach na cegiełce, wyjebane na wszystko, w rapie szczególnie, polecam. Milestone nr 2 to już sprawki wyższej wagi, bo miałem najmniej siódemę na zegarze i na waksach nad morzem zacząłem się topić. Kuuurwa… NIE POLECAM. Sytuacja wyglądała tak, że na koloniach mieliśmy rundy na kąpiel, grupa za grupą, potem czekanko i znowu. No i taki mały ziomeczek od nas odpłynął za daleko. Fale, jedna za drugą, zaczęły go przykrywać a ja byłem najbliżej i usłyszałem jak krzyczy. Podpłynąłem tam i wtedy nauczyłem się, że jak ktoś się topi to nie możesz mu iść na ratunek bez wiedzy o reakcjach ciała na szok spowodowany obecnością śmierci w głowie niedoszłego denata. Dostałem buta na twarz, koleżka wczepił mi się we włosy i zaczął wdrapywać się po mnie nad wodę. Oczywiście kurwa weź ogarnij co się z tobą dzieje POD wodą, z krwawiącym nosem i ciałem na barach, które traktuje cię jak drabinę. Jeeezu, ciary do tej pory. Finał oczywiście był taki, że pan ratownik zabrał go ze mnie i odpłynęli, a ja jakoś doturlałem się do brzegu. I powiem jedno: jeżeli twój ziomek, napierdolony jak autobus Legii, zaczyna się rozbierać nad jeziorem to lepiej wybić mu ten pomysł z głowy na plaży, za cenę śliwuni pod okiem, niż barować się z nim w wodzie, kiedy włączy mu się tryb przetrwania. Zrób jak mówię jak coś.
Kamyk z trójeczką to chyba będzie miłość jak stuknęła mi dziewiona, czyli trzecia podstawowej. Ada, <burza loków uśmiech szaleństwo>, zauroczyła mnie wszystkim, natomiast złamała mi serce bo nie miałem swagu wtedy tylko dobre oceny, a to nie była waluta, o jaką jej chodziło. Ada dzisiaj skończyła fizjoterapię, założyła, z tego co widzę, szczęśliwą rodzinę i wciąż utrzymuje kontakt ze swoim, z tego co widzę, wciąż chujowym bratem.
Czwóresia to wiadomo, że seks na Złotnikach <siedemnastak, klasyk>, ale może pomińmy.
Piątka to będzie na pewno decyzja o zarabianiu na workach. Etap, który ukształtował mnie jak żaden inny. Sam kontakt ze środowiskiem nauczył mnie więcej niż 4 lata studiów i właściwie zawdzięczam tym ludziom wszystko, czym jestem dzisiaj. ZAWSZE miłość dla ulicznych jazd, rozjebanych łuków brwiowych i malowania ścian po napierdolce, najlepsze czasy w moim życiu, najkurwamocniejsze.
Sześć to przesyt piąteczką i decyzja o dalszym kształceniu. Jelenia Góra, Zamar,Młodzik, Bybzi Bybzi. Oczywiście maksymalne zżulenie, co każdy z Was zresztą widział na fotach, spadek wagi do chyba 6 dyszek, korepetycje dawane dzieciom na bombie oraz spotkania z, dzisiaj, najważniejszymi dla mnie ludźmi, czyli: Łapa (wariacie ty), Maciuś (za rok znowu ciepłe kraje),Maciuś (nagramy coś wierzę), Ada (soulmate) i Bets (pięć lat elo). Studia to był ciężki, pracowity w chuj okres, który nie wykształcił, tak jak myśleliśmy, naszych osobowości. Studia dały nam skill, i dbałość o jego błysk, z tego co widzę po znajomych z roku, nie pozwala nam spuścić z tonu. Intelektualnie czujemy potrzebę pogłębiania szlifu, który dali naszym umysłom wykładowcy. Polecam dobre studia na ciekawych kierunkach, serio nie idź na Europeistykę, zabijesz się potem.
Siódemesia to oczywiście wyjazd do Anglii. Decyzja trafna o tyle, o ile w ogóle mogła taką być. Jaram się tym, że tu mieszkam. Każdy dzień uczy mnie nowych rzeczy, chociaż muszę bronić się przed wpływem tej chujowej północnej maniery na mój akcent. Brzmi to kuriozalnie, jednak zrozumieją mnie językowcy: dla nas to punkt honoru, wizytówka naszych umiejętności, takie bragga w kręgach wtajemniczonych, pozdrawiam was wszystkich, dbajcie o flow.
o narodowcach
Daga w sklepie znowu, ja pierdolę, nie chodzę tam już nara. Dzisiaj post o narodowcach bo tak wymyślił Antoni, którego przepraszam za obsuwę: katowali mnie o zwrotki i zapomniałem, dopiero przy wczorajszej kulturalnej konwersacji z Bobzem wróciło to do mnie. Wywodzę się z liberalnych kręgów anarchistycznego rozpierdolu ideologicznego, to raz. Dwa: dawno już przeszła mi zajawka na bojkot produktów Made in China, chujowy wegetarianizm, który sprawdza się tylko u dupeczek oraz superextra (#vdova) ortodoksyjne podejście do życia, które każe ci pisać listy na odwrocie biletów PKP gdyż chcesz, kurwa, ratować drzewa . Żyćko ( tak zresztą jak śmierćka ) uczy dwóch rzeczy: pamiętaj skąd jesteś i pamiętaj, że nie jesteś sam na tym świecie. Wniosek brzmi: mój stosunek do narodowców jest ambiwalentny.
Zaczniemy od tego, że patriotyzm jest jednym z tych wyższych, wznioślejszych uczuć. Problem ze zjawiskami tej rangi polega na prostej rzeczy, którą zobrazuję przykładem dlatego, że mam taki kaprys i chuj : skrzypce Stradivariusa kosztują ogromne pieniądze dlatego, że w odpowiednich rękach wydają z siebie dźwięki o niepowtarzalnym brzmieniu. Owo brzmienie słyszalne jest oczywiście tylko dla garstki ekspertów słuchających jak Japończycy wyciskają je na festiwalach szopenowskich ( POLSKA #WIN ). Analogia jest prosta, chociaż ma przynajmniej cztery oblicza: daj takie skrzypce kolesiowi jak ja (wiem, że są zajebiste ale nie potrafię ich nawet poprawnie trzymać ) i zarżnę je smyczkiem jak zwykł robić Sherlock Holmes przy dostojnej dezaprobacie Watsona. Daj mi moich ziomków, postaw na stole wódkę i słuchaj ich rechotu przy wtórze odgłosów umierającego zwierzęcia, jakie wydobywam z tego instrumentu. Wiedząc, że sytuacja jest co najmniej groteskowa, NIE ODDAM CI SKRZYPIEC ZA CHUJA PRĘDZEJ CI KURWA WPIERDOLE SZMATO JEBANA bo wiem, co to za skrzypce. Drugi obrazek: daj te skrzypce wirtuozowi, pozwól mu grać. Zaproś moich ziomków, postaw na stole wódkę, i słuchaj jak skrzypce rozpierdalają się o ścianę po trzeciej kolejce a wirtuoz albo zacznie z nimi pić albo podzieli los instrumentu. Obrazek numer trzy: daj skrzypce MNIE, pozwól je zarzynać do woli na oczach wirtuoza i ekspertów. Jestem pewien, że wysłuchają do końca i po tym karkołomnym recitalu eufemistycznie każą wypierdalać. Oraz po czwarte: skrzypce+wirtuoz+eksperci: dla każdego z nich to będzie czarujący wieczór… właściwie dla mnie i moich ziomków też, bo nie ma nas w tym samym pomieszczeniu o tej samej porze tylko pijemy goudę prześcigając się w żartach rubasznych oraz o życiu z dupeczką.
Oczywiście Stradivariusy to patriotyzm. Oczywiście eksperci to ludzie na stanowiskach dających im władzę sprawczą w kontekście ustawodawstwa . Wirtuoz natomiast, to prawdziwy patriota, a ja i moje ziomki to reszta tych brudasów, którzy myślą, że wiedzą czym jest miłość do ojczyzny.
Podsumowując ten krótki tekst : jeżeli decydujesz się na manifestowanie tak głębokich i poważnych uczuć jak patriotyzm, to masz mi kurwa na wyrywki wymieniać epizody z życia jej władców, łącznie z datami kluczowych potyczek naszych wojsk czy to z najeźdźcą, czy z najeżdżanym. Niema, że kochasz Polskę bo tu się wychowałeś i chcesz bistro z pierogami zamiast z kebabem. Ja nie znam historii Polski. Rok temu dojrzałem do tego, żeby zacząć się nią interesować. Robię to jednak z ciekawości, nie z rządzy mordu na dawno pochowanych oprawcach. Werteryzm sprawdza się tylko w literaturze. Jeżeli myślisz, że którykolwiek z wieszczów zdziałałby więcej po siłce i kursie Krav Magi to się zdziwisz, i będzie bolało. Nie znasz jeszcze tego rodzaju bólu bo nie wiesz co czuje wirtuoz kiedy rozpierdalasz jego skrzypce o ścianę… dysząc jak bydlę w t-shircie z wizerunkiem Stradivariusa najebane Chopinem.
o rozwoju
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=aZGtk3bm79M
Ema kocurki, znowu kopy w drzwi o pisankę to powiedzmy, że spoko. Będzie o rozwoju i jak to się ma do twojego życia maluszku, a ma się dość, kurwa, różnie. Albo się nie ma. Zależy od ciebie.
Najważniejsze, wiadomo, są podstawy. Musisz wystartować z odpowiedniego dla ciebie miejsca. Według mnie królem jest tu przypadek i -jeżeli oczywiście czujesz się skrzywdzony/skrzywdzona przez los - to właśnie los powinien być celem twoich ciosów. Ja, tak jak całe moje życie (to moja pisanka sugeruję nie namawiam także wypierdalaj jak coś), wywodzę się ze starej szkoły. Kropka. Szkoły, która ma do powiedzenia więcej niż jakakolwiek inna bo była tu od początku i nie chodzi o to, że ma swoje miejsce... Chodzi o tego miejsca zagospodarowanie (jakie słowo łoooooo).
Kiedyś (czyli bardzo dawno temu maluszku) oglądałem reportaż opisujący życie bardzo bardzo bardzo starego małżeństwa przygotowującego się do opuszczenia tej krainy. UWAGA NAUCZAM: wstawali rano, jedli śniadanie składające się z mleka i kromki chleba bez skórki (tak szerloku, zgadłeś/zgadłaś), po którego spożyciu szli na pole. Kiedy nagrywano reportaż to, wnioskując po krajobrazie, było zimno. I oni kurwa szli po tym śniadaniu na to pole trzymając widły. Oboje (nie kojarzyć z kwasem amatorzy neurogroove). Szli tam i rozbijali grudki ziemi tymi widłami. Bardzo wolno, bardzo bez sensu ale rozbijali je max i one się rozsypywały na mniejsze. Robili to cały dzień i, kiedy już słońce było łaskawe schować się za horyzontem, wracali do domu. Jedli kolację (mleko i chleb szerloku) po czym udawali się dostojnie w pielesze. Reporter (ty geniuszu ty łaaaaaa), który to nagrał zadał im pytanie, które brzmiało nie inaczej jak (w wolnym tłumaczeniu) O CHUJ WAM CHODZI JA PIERDOLE??? I stary pan, siedząc w na max wypizdowiu gdzieśtam gdzie jest zimno odpowiedział: bo trzeba pracować i to ma wielkie znaczenie dla wszystkich. I kurwa taka prawda. NIEWAŻNE co robisz, to jest nieważne. Ważne, że starasz się coś zrobić jak najlepiej. Kiwka polega na tym, że nie robisz tego dla wszystkich. Robisz to, detektywie ty mój najpiękniejszy, dla siebie. Pracuj. Rób kurwa coś. Wyjdź na dwór (pole), sprzedaj kilka worów a jak nie schodzą to zrozum czemu i to zmień. Nagraj zwrotkę na feat, zrób to kurwa.Zrób tak, żeby nie była brzydka i głupia. Słuchaj sobie muzyki w autobusie odpisując na maile, nie patrz w okno bez sensu, nie oceniaj innych pasażerów, ZAJMIJ SIĘ CZYMŚ. Rób to non stop, pracuj nad sobą, po prostu pracuj.
Tytanem rozpierdolu wspomnianego wyżej jest dla mnie Junes, który ogarnia pracę na dość wysokim stanowisku nagrywając miliard zwrotek w tydzień. Tytanem rozpierdolu wspomnianego wcześniej jest dla mnie Soulpete, który ma na lp samych murzynów i znajduje czas na bronienie zwierząt młotkiem i ja kurwa nie żartuję. Praca to kurwa, która zmusza cię do robienia rzeczy. Nienawidzisz tej szmaty taka prawda. Tak samo jak nienawidziłeś/nienawidziłaś biologii czy chuj wie czego w szkole ale teraz wiesz, że jak twoje niebieskie dresy mają zielone plamy to rzygałeś/rzygałaś (sorry ale nie przypuszczam dziewczyno) żółcią, która pochodzi z areny jaką rządzi wątroba i rozumiesz co się stało nie jest tak no ja pierdolę?
Pracuj kurwa, rób to. Czytaj, bądź w chuj bezczelny/bezczelna w kwestionowaniu tego co napisali ci mądrzy ludzie. DOMAGAJ się konfrontacji teorii z rzeczywistością i brnij kochanie głębiej i głębiej. Rób to. To się podobno sprawdza.
Jestem zakochany w ludziach, którzy spełniają marzenia i rozumieją mechanizm, jaki rządzi tym układem... Żeby zobaczyć koziorożca (tęcze tera max) trzeba zasłużyć na jego uwagę. Musisz kurwa być w tym, robić to i to przeżyć. Pisząc to żałuję tylko jednej rzeczy: nie mogę zrobić tego tak jakbym chciał bo nie zrozumiesz. Sam fakt, że muszę zginać się do twoich potrzeb rozpierdala mnie w pył. Sam fakt, że się na to zgadzam znaczy tyle, że mi na tobie zależy. Fakt, że to przeczytałeś/przeczytałaś sprawia, że przez życie prowadzi cię coś, czego nie potrafisz nazwać. Łaskawie proponuję tego nie nazywać, natomiast wymagam, żeby o tym nie zapomnieć. Nie każ mi żałować straconego czasu, napracowałem się, żeby do ciebie napisać. Proste a trudne ?#?Junes?.
o solarze
No cześć. najpierw Solar, poza kontrolom bo pewnie najebany jak ja teraz, odczuł dyskomfort w okolicach: zrozum ziomeczku, że jedynym dobrym numerem na tym ostatnim potworku jaki wydaliście było ''Nieporozumienie'' i,po pierwsze, podkład robi tam całą robotę, natomiast drugie (nie mniej ważne zauważ) skrzypce gra tam Dany, jego przezajebisty refren oraz zwrotka, którą wpierdala was obydwóch wszystkim, zaczynając od flow a kończąc na technnice, co (akurat w tym wypadku) nie jest dla niego komplementem. Propsy za wyjebkę na mainstream, jednak brakuje Wam umiejętności i obaj z Białasem lecicie jak Autosan po polskich jezdniach. Rozumiem, że wiara w siebie i propsy od idiotów każą Wam myśleć inaczej, inaczej jednak nie jest. Wrzuty o grafomanii sobie odpuszczę, natomiast dopierdolę się, a jak, do całokształtu warszawskiego podziemia. Jesteście rozwydrzonymi bachorami, garstką skarlałych popłuczyn po dobrym rapie. Nie macie za grosz wyczucia treści, stylu, nie idziecie w JAKIMKOLWIEK kierunku, propsujecie bezkrytycznie trendy zza oceanu, które znikną za rok, dwa, cokolwiek. I nie dam sobie wmówić, że to zabawa konwencją bo jesteście na to zbyt spięci, zbyt zorientowani na sukces. Nie stać Was na rozpierdol jaki robią np. Ugly Duckling bo wciąż myślicie, że zarobicie na tym gównie, że ono coś Wam da, coś ugracie. Śledzę uważnie wasze poczynania od początku, znam wszystkie mixtape'y Białasa, wiem jak radzicie sobie na wolno, wiem jak lubisz się rozpłakać po bitwie (ŻYRI TY KURWO JEBANA) i, musisz wiedzieć, straciłes resztki mojego szacunku po akcji z PeeRZetem, kiedy dogadaliście się z Natalim, żeby nie publikować tej walki lamusie. NIE SZALEJ, ja nie freestyle'uję, nie ustawimy się na walkę, niestety. Beef oczywiście jak najbardziej, możesz zaprosić chujowego (ILE TO JUŻ LAT) Tomba, możesz wziąć Białasa, no przecież prędzej się zesrasz niż dasz mi radę sam i myślę,że obaj o tym wiemy. Możesz wziąć resztę tych dziwnych postaci, nie wiesz co się stanie, ja wiem, także orient bo to jest ten moment, kiedy musisz pomyśleć, jesteśmy (poglądowo bardzo blisko) i to nie będzie kolejna runda z chujowym eldo, zapewniam Cię o tym och. PEZECIWO wariacie ty MRRAU: trzeba było zastosować się do rad, które dawałem w wywiadzie. Nie wiem co kierowało twoimi paluszkami (oczywiście wódesia bankowo), kiedy pisałeś te nienawistne słówka ale nauczam definicjo pizdy, więc, tak jak w przypadku Solara, orient: podziemie jest siłą, na którą nie masz wpływu. Jest tajfunem, który żyje własnym życiem, nie masz tu kurwa wjazdu, możesz o nim co najwyżej marzyć. Nasze wersy są pisane w trybie, którego nigdy nie zaznałeś, i biorę tu pod uwagę Twoje czaciki z Fokusem na temat niesprawiedliwych mediów. Jeżeli masz zamiar NAPRAWDĘ SIĘ WKURWIĆ (ŁOOOOOOO) to co mam Ci powiedzieć? Pierdolnij wino z Sidneję czy coś, nie podchodź do podziemia, dobrze radzę, proszę serdecznie. Po ''Radio Pezet'' nie masz już tutaj szacunku, nie masz prawa głosu. Nie wiem po chuj odpowiadałeś mi na ten post, level w drodze, nagram go z anginą bo to tradycja narodowa jak pieprzony karp i kutia (w tej edycji na czasownikach, specially for you). Zastanawiam się tylko, czy przykozaczysz też na bicie jak to bywało w czasach zamierzchłych czy znowu odpowiesz mi postem na jakimś portalu społecznościowym, wybierz sobie, jestem też na NK. No oczywiście za tekst o frajerze kiedyś się będziemy widzieć, i lepiej, zebyś miał na to papierki, bo w moich stronach nie jest to element kultury miejskiej.
odpierdalanie na ulicy
sałntrak (zmieniony przez posądzenia) http://www.youtube.com/watch?v=FgfNf3qe4pc

Ema kocurki, będzie o odpierdalaniu na ulicy. Rodzaje odpierdalania na dzielni dzielimy na kilka kategorii i jest to temat zawsze niewygodny. Podstawą niewygody jest tu kontekst: z mojego doświadczenia wynika, że margines błędu jest tu dopuszczalny z moralnego punktu widzenia, bo jeżeli ktoś przyjebał się do ciebie w sposób niestosowny to, obiektywnie patrząc, masz prawo odnieść się w sposób analogiczny do wcześniej wymienionego. Zanim to zrobisz, musisz kurwa trochę pomyśleć: czy chcesz się zniżyć do poziomu agresora i wyjść z tego ujebany błotem z niższej warstwy czy, na przykład, zaufać zasadom według których żyjesz i odjebać go z klasą. To drugie jest praktyką stosowaną w sporach akademickich i tam działa ale ławka, na której teraz siedzimy i napierdalamy wutke, nie jest częścią kampusu. Czy na szczęście czy nieszczęście... zostawiam do oceny zainteresowanym, rynek zweryfikuje i tak.
Problem polega na naturze słowa, ekhm, danego. Tu nie ma kurwa kontraktów, wszystko jest ''na gębę''. I, o ile masz za sobą epizod wyjęcia z życia kilku lat przez aparat penitencjarny, to możesz na tym układzie polegać. Jeżeli nie, nie możesz. Zapomnij. To, co możesz zrobić to zaufać ludziom naokoło ciebie. Zaufać w ich szczerym intencjom i sile kręgosłupa kształtowanego przez niepisane reguły. Jesteś tym samym w dupie, bo na ławeczce nie ufa się nikomu z automatu kocurku. Wbij to sobie do łba i traktuj jako naczelną zasadę dla swojej na tej ławce egzystencji. Masz do czynienia z umysłami, które codziennie zmienia ilość przyjmowanych substancji... Ich charakter może być dobry z natury, może nie być, to jest nieważne. Musisz się kurwa ogarnąć i przygotowac na sytuacje dość, że tak powiem, zaskakujące.
Nigdy nie miałem problemu z zasadami. Jak bardzo nie cisnęłoby mnie na kreskę albo siedem, wutke, jaranie, obojętnie... nigdy nie odpierdalałem na ulicy. Każdy wiedział, ze można mi wierzyć i jak mówiłem, że było tak i tak to tak było. Błąd.
Błąd ze względu na naturę skurwysynów, którzy starają się wykorzystać twoją wiarę w człowieka na każdym kroku, jaki stawiają w swoich zajechanych najeczkach. Benefit of the doubt: kiedyś stałem po stronie barykady z tym logiem, dzisiaj musiałoby mnie popierdolić, żeby tam wrócić. I tera tak: każdy ma, o czym już pisałem, swój ulubiony basen. Możesz zanurzyć się w proszkach, możesz w kwasach, możesz w alkoholu czy herbatce, nieważne. Dopóty, dopóki nie odpierdalasz mam w chuju co trzyma cię w pionie. Dopóty, dopóki twoje działania nie kolidują z naszym niepisanym układem możesz, dla mnie, napierdalać opór swoich cukiereczków i podam ci rękę kiedy leżysz w rynsztoku. Proste a trudne kurwa.
Cukiereczki robią krzywdę. Szepczą ci do uszka, że jesteś w wesołym miasteczku. Szepczą cichutko, że powinieneś w nim zostać i ja, nie zrozum mnie źle, wspieram handel narkotykami. Uważam, że koks czy kwasy to jedne z najlepszych rzeczy jakie jednostka może zajebać bo dają ci perspektywę. Kreują dystans, jakiego potrzebujesz, żeby rozwinąć się jako człowiek. Ale to tylko wesołe miasteczko. Kupujesz bilet, wchodzisz, bawisz się, wyskakujesz z fajnymi wspomnieniami i żyjesz dalej. Na ławeczce kurwa, nie w miasteczku. A patrz kocurku, niektórzy w miasteczku zostają na zawsze.
Młody M nawinął kiedyś o nałogu i ja nie pamiętam tej linijki, ale chodziło o to, że cały czas myślisz, że to ta sama biba ale ona już nią nie jest. Ona wygląda na tę samą ale właśnie wjebałeś się w bagno i proces uzależnienia nie jest jakimś monumentalnym wydarzeniem w twoim życiu: jest jak wstawanie o szóstej rano... jeżeli zrobisz to odpowiednią ilość razy pod rząd, budzisz się o szóstej w dni od tej pracy wolne. Nie lubię jego rapu, jest dla mnie obcesowy ale tu Młody M miał rację: cukiereczki cukiereczki.
Doszliśmy do odpierdalania, czyli przykładów.
Przykład pierwszy i powiedzmy, że alkohol:
Składeczka na flaszunię, każdy po dyszce, jest pięciu zawodników to mamy na dwie i spoko. Losujemy kto idzie . Śmiechy z tego kto musi zapierdalać i czekanko. Wraca delikwent i ma jedną. Mówi, że leciał za woreczek i spotkał dilera, który akurat szedł z karkami i musiał oddać. My spoookoooo, jebać to, dobrze, że cały jesteś. Pijemy se i któryś tam idzie się wylać. Wyciąga fujarę i, niestety dla delikwenta o DOBRYM sercu, wypierdala dzidę bo był na górce. Delikwent zrywa się z miejsca, żeby mu pomóc i spod kurtmany wypada mu flaszka, rozpierdalając się o chodnik. Nara. To jest kurwa żałosne. POWIEDZ, że trzęsawka max i zabrałeś to za daleko, POWIEDZ kurwa nam co jest źle i naprawimy no pojebało cię?
Przykład drugi i powiedzmy, że proszki:
Składeczka na worki i, w tym wypadku, nie taka kurwa tania jak wyżej. Losowanko znowu i idzie ziomek, który nie odróżnia ale jest z nami i pan dilla wie o tym. Oraz wie o losowaniu bo nie raz i nie dwa sam zapierdalał do sklepu. Ten ziomek wraca i patrząc na worek nawet kurwa nie zadajemy sobie kłopotu, żeby spróbowac, przeż widać, że wał. I teraz musisz zapierdalać na bloki (losowanko już bez ziomeczka), wywołać go z chawiry, złozyć dość dosadną reklamację i dostać to, za co zapłaciliście. Ja pytam PO CHUJ.
Przykład trzeci i powiedzmy, że jaranie:
Składeczka na worki i, w tym wypadku, koszta nie grają roli bo wszyscy na grzybach. Wydzwonilimy dostawcę, siedzimy se i czekanko (w ogóle czekanko jebać, najgorsza część bomby) no ale przychodzi łaskawca. Przychodzi, patrzy i my wiemy, że jebany ma dwie kieszenie: lewa dla dzieci, prawa normalnie. On wie, że jesteśmy zajebani i sięga do lewej ale na łysiczkach ogar jest podwójny więc kazdy łooooooooooo nie-e. I dopiero wtedy on sięga do prawej. I każdy łooooooooo bo każdy wie, że on ma jeszcze jedną dla stałych klientów i do tej ma, kurwa jego mać, sięgać.
Analogicznie działają twoi kumple, jeżeli coś zaczyna ich zabierać: kombinują jak kurwa mogą, jak pan z przykładu numer 1. Są kimś innym, to nie jest ich wina, nie oceniaj ich na podstawie tego co odjebali w obliczu wysychającego źródła. I no właśnie: kiedy wierzyłem w ludzi poprzednie zdanie miało sens. Oczywiście wierzyć przestałem i, jeżeli chodzi o zasady, zostałem tam gdzie byłem: nie wybaczam, nie zapominam i skreślam bo jeżeli zacznę naginać sobie kodeks do własnych preferencji on przestanie istnieć. Wypierdalaj, jeżeli nie szanujesz tego co przekazało nam pokolenie tych szczerbatych, zniszczonych życiem pięćdziesięciolatków. Ja traktuję to jak instrukcje obsługiwania rzeczywistości i to sprawdza się wszędzie: w sklepie, biurze, pracy czy na winklu w Anglii. Szanuj to kurwa i się tego trzymaj, jeżeli oczywiście było ci dane być w mojej klasie. Jeżeli nie, nie próbuj tego odkryć bo nie dasz rady, po prostu żyj uczciwie i nie wczuwaj się w to, o czym jest ta pisanka. Na takich ludzi też mamy określenie. Nie jest obraźliwe, po prostu definiuje brak wspólnego zbioru między naszymi a waszymi doświadczeniami. Dobrej nocy kocurku: tak po tej jak i tamtej stronie barykady.
osady nowych zyciowek
sałntrak:
http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=-r0vpIXTbl4
Jaał kocurki, będzie o osądach naszych życiek.
Pisałem już, że trzeba iść dumnie, z podniesioną głową i –preferably- papieroskiem w dłoni. Jest to o tyle trudne, że jeżeli nie potrafisz iść samemu, ludzie, których spotkasz na swojej drodze będą mieli ci coś do powiedzenia. Zawsze. Wszędzie. Na każdy temat… włączając w to kiwkę, z jaką się bujasz. Musisz im na to pozwolić bo potrzebujesz ich przy sobie i zwyczajnie byłoby ci bez nich źle. Nie możesz… właściwie nie masz prawa wkurwiać się na nich za to, że mówią ci te rzeczy bo przecież sam/sama ich osądzasz a dowodem na to jest fakt, że bierzesz sobie do serca tylko komentarze wybranych osób. Jeżeli tak nie jest, zwracam honor i przepraszam, ja tak robię, stąd zuchwałość poprzedniego zdania. Nie wiem czy zauważyłeś/-łaś, z jak egoistycznej perspektywy przedstawiam całą sytuację: idziesz TY, a ci, którzy idą z TOBĄ, komentują TWOJE życie. W moim wypadku nigdy nie jest odwrotnie i stąd poczucie wyższości. Kiedyś poświęciłem kilka długich chwil na ocenę takiego właśnie podejścia i doszedłem do wniosku, że nie jest to jakieś, kurwa, narcystyczne tylko szczere. Mnie naprawdę nie interesuje czy jesteś żulem, ćpunem, pretensjonalnym rezydentem małego miasteczka (sam z takiego pochodzę), księdzem czy jebanym idiotą (bardzo często synonimy), dopóki twoja obecność wnosi do mojego życia radość (zaznaczam, że nie możesz, niestety dla ciebie, być stróżem prawa albo kimś, kto owemu pomógł kogoś zamknąć). Nie komentuję twoich ruchów bo interesuje mnie tylko twoja obecność na mojej drodze. Nie martwię się o ciebie, bo to jest twoje życie i przeżyjesz je tak, jak czujesz, że powinieneś. Nie chce cię stracić, wiadomo, ale jeżeli decyzje, które podejmujesz zabiorą mi cię bezpowrotnie nie pisnę słówkiem, że mi ciebie brakuje. Brakować będzie, ale wolałbym skończyć z rapem niż skalać twój, tak przecież mi bliski, krok bezczelnym wzruszeniem: twoje życie, zrobiłeś/-łaś jak należało, według ciebie, zrobić. Propsy.
Do napisania tego tekstu popchnęło mnie wczorajsze spotkanko z… jeszcze nie przyjaciółmi ale już nie znajomymi. Wracając do domu po sesji u Dizzy’ego (mój fryzjer, kurwa napisze wam o nim kiedyś bo hahahahaha, jest bogiem fryzjerów), zajechany MA SA KRY CZNIE (no cześć kocie, przeż wiem, że to czytasz teraz) wpadłem, zupełnie przypadkiem, na jedno z moich ulubionych małżeństw. Moja z nimi relacja była, jeszcze wczoraj, dość skomplikowana szmatą i nie mogłem jej za grosz znieść. Chodziło o to, że tak ich, jak całą ogromną ekipę krewnych i znajomych poznałem jako połówka związku jaki skończył się kilka mieszków temu. Żadne z nas nie chciało stracić kontaktu z tą bandą pojebów więc dałem sobie dwie szanse, czyli dwie biby z przyszłą niedoszłą i resztą. Epic fail. Tak ci powiem i kurwa jeżeli czujesz, że z charakteru jesteśmy podobni to ostrzegam przed takimi zabiegami: AWKWARD. Postanowiłem więc, że żegnam ekipkę bo naprawdę nie miałem wyjścia. Jak pomyślałem tak zrobiłem i, oczywiście tęskniąc, bawiłem się w towarzystwie tak swoim jak kilku innych znanych mi tu osób. I teraz do sedna, bo przynudzam jak Urbaniak w swojej biografii: wracam od Dizza, oczy podkrążone, źrenice jak pięć złotych, zarośnięty, zgięty i w ogóle zło. Widzę ich z daleka i, oczywiście, klnę pod nosem bo kurwa, żebym miał chociaż okulary… ALE NIE MARCIN, MUSIAŁEŚ ZGUBIĆ NO PRZECIEŻ NIE BYŁBYŚ SOBĄ DEBILU JEBANY. Oni, po pierwsze, przytulanko max (uoooooo) i do mnie, że chyba piłę i chyba wstałę dopiero. I śmiechy ze mnie i mojego zniszczenia. Ja wtórowanko bo ich lubię. Powiedzieli, że już wystarczy, że cho dzisiaj z nami, że mam wracać na tych miast.
Po wejściu do pubu okazało się, że siedzi tam z 12 osób i to samo: gdzie ty kurwa byłeś? Siadaj opowiadaj. I tyle. Żadnych komentarzy, żadnych zmartwień, zwykła radość ze spotkania.
Sedno dzisiejszej wygrzewki jest oczywiste: jeżeli potrzebujesz kogoś w swoim życiu to pozwól mu je, jeżeli już musi, oceniać. Rozmawiajcie o tym, postaraj się wytłumaczyć mu/jej swoją drogę, nie wkurwiaj się. Zrozum ich podejście i pozwól zrozumieć im swoje. Nie stać cię jednak, zapamiętaj te słowa, na to, żeby ich opinia zmieniła sposób w jaki przechadzasz się po tej dziwnej planszy. Niektórzy, w całej tej swojej uroczej naiwności, potrafią pomyśleć, że mogą coś zmienić. Nie dostrzegają najprostszej z prawd: wszyscy różnimy się od siebie diametralnie, mamy własne potrzeby i pragnienia, zależne od nich marzenia, cele albo ich kompletny brak. NIEWAŻNE. Dopóty, dopóki twoja obecność sprawia mi przyjemność. Kończąc, całkiem już prywatnie, życzę ci, żeby twoi ludzie, spotykając cię na swojej drodze, cieszyli się z tego, że się na niej znów znalazłeś/-aś i nie robili nic więcej. Życzę ci tego bardzo ostrożnie bo przecież możesz tego nie chcieć ale uważam, że powinieneś/-aś. W całej tej mojej uroczej naiwności.
patrzę na młodych hip-hopowców jak na małe szmaty
sałntrak: http://listenonrepeat.com/watch/?v=91V0Cqx9TzM
No i stoję taki przedwczorajszy na podorędziu stolicy rapowej Mekki gimbazy czyli tych wszystkich kurwa niedorozwiniętych emocjonalnie pedałów i muszę na nich patrzeć. Idę o zakład, i stawiam moje miesięczne przychody, że żaden z zapytanych gówniarzy nie wiedziałby kto to Igor, nikt nie kojarzyłby Jaja... Patrzę na młodych hip-hopowców jak na małe szmaty, na które mogę kurwa splunąć ale nie robię tego, bo to i tak nic nie zmieni. Mogę każdemu z nich wyjebać w pysk, zajebać lirycznie, kopnąć kurwa... jesteście pokoleniem niewykształconym intelektualnie i fizycznie: macie wgrane obie wady. Jesteście ekwiwalentem Maxa, jednego z moich rdzennie brytyjskich podwładnych: wjeżdżacie na pełnej myśląc, że życie należy do was ale to trwa pięć minut, bo tacy jak ja pili trzy doby i spóźnili się do robo te jebane 300 sekund. I to uczucie, kiedy jesteś sam na scenie, zaczynasz ją kminić, kiedy wydaje ci się, że znasz już wszystkie mechanizmy i włączasz pierwszy trybik wypierdala w kosmos z cichym, fekalnie przyjaznym ''puff'' bo ja właśnie wchodzę do pracy i pytam cię, mała nieopierzona kurwo, o stan alarmów typu A-Pack. I widzę jak serce zaczyna ci napierdalać w rytm polecanego sałntraku i oczy zachodzą mgłą tysiąca małych wysiłków wykonywanych przez twój gładki mózg. Zero wgłębień, po prostu opleciona przez podstawowe impulsy półpiłka. No i stoję taki przedwczorajszy spędzając czas na tego typu przemyśleniach bo jestem w drodze już 19 godzin i zwyczajnie wkurwia mnie WSZYSTKO. Pociąg, a raczej pojazd aspirujący do tego miana z determinacją godną Racy w walce o bycie uważanym za rapera, leniwie wtacza się na peron, który zaszczycam swoją spoconą, śmierdzącą i podkurwioną dostojnością. Drzwi, ku mojemu zdziwieniu, rozsuwają się przed ludźmi automatycznie, i czekając na swoją kolej spoglądam wgłąb tego kurwa wehikułu z epoki poprzedzającej poprzednią w celu zorientowania się w układzie wolnych siedzeń. Skupienie, budowane przez miliardy milisekund, burzy ziomek, który na luzaku wypierdala se z wagonu idąc tyłem, śpiewając KATOWIICE GŁÓÓÓWNEEE KATOWIIICEEE GŁÓÓÓWNE, wtórując tym samym software'owi, który mówi to samo co on tyle, że z głośnika zainstalowanego nad przejsciem między wagonami. Propsy dla tego koleżki bo przez moment poczułem się jak w Anglii i, jakby to nie brzmiało, znormalniałem. Wybierając fotel byłem oczywiście ostrożny: nie chciałem siedzieć obok grubasów, których aparycja napawa mnie obrzydzeniem, ani rozśpiewanych ajfonowo sikoreczek z torebkami pełnymi próbek z drogerii. Zawsze byłem samotnikiem i tak lubię podróżować. Usiadłem zaraz przy drzwiach, ciesząc się swobodą, jaką dała mi obecność gawiedźi - chuj wie czemu - skondensowanej na tyłach. Jak król kurwa. Rozjebany jak stały rezydent tego pociągu spędziłem trzy kwadranse na obserwowaniu niezwykle interesujących pejzarzy rozlanych za upierdoloną bóg wie czym szybą, kondycji swoich butów (propsy dla mnie bo zero sladów fatygi) oraz słuchaniu Eda i Nipsa. Naprzemiennie. Dobra Gliwice.
Wysiadam. Kieruję się do przejścia i lecę przez najbardziej, oprócz oczywiście wałbrzyskiego, obskurny dworzec ever. Mniej więcej w połowie drogi do naznaczonego słoneczną aurą wyjścia na mojej drodze staje dwóch napierdolonych jak szpadel jegomościów bez koszulek, drących mordy na kibicowską modłę, że ich klub cię kurwo zniszczy i oni to mają w duszy coś tam. Uśmiecham się bo propsuję ustawki i wszystko co związane jest z kibicowaniem poza prawem oprócz sprzętu. Maczety, noże, kastety, gaz... to wszystko dla mnie jest chujowym posunięciem i nie powinno mieć miejsca w tak silnej zasadowo kulturze. Oczywiście jak ich mijam to nie wiem czy zaraz któryś się nie przypierdoli i lekko zsuwam torbę z ramienia, łapiąc ją nad sama podłogą. Nikt sie nie przypierdala i mijamy się w neutralnej atmosferze ciesząc się pogodą, która za moment - o czym jeszcze nie wiem - okaże mi NIC ze swojej litości. Wychodzę na te Gliwice kurwa i myślę, że nie mam pasty ani nic, także Mar on da miszyn. Cel to znaleźć sklep, który oferuje mydło. Idę do kiosku, bo jestem tu na jeden dzień i potrzebuję czegoś do zębów, czegoś do włosów i czegoś, co jak zmieszasz z wodą, to się pieni. Nara nie ma. Oszczędzę wam opisów przepięknie rozpierdolonych kamienic czy zawsze ciepło odbieranej przez moje serce żulerni rozsiadłej na każdym, ale to każdym rogu tego pogorzeliska: powiem tyle, że znalazłem Rossmanna. Po pół godzinie tułaczki w pełnym słońcu, z dziarą wyjebaną jak szarfa od noszenia tej kurewskiej torby znalazłem ten sklep. Nabyłem co nabyłem i powrót na dworzec. Stamtąd już proste instrukcje: kupić kartę, zadzwonić do kuzynki, że jestem, czekać na odbiór. Dokładnie tak zrobiłem i uradowany rozsiadłem się na jednej z ławek przed budynkiem gliwickiego PKP odpalając Lucky Strike'a z Katowic. Od tego momentu postanawiam przemilczeć co odjebałem, bo do tej pory jestem w kontakcie z rodziną względem moich posunięć, a więc przenieśmy się, drogi czytelniku, do powrotu.
Kiedy już okazało się jasnym, że policja nie przyjedzie, odwieziono mnie na krakowski port lotniczy. Fajne lotnicho w chuj, propsuje je chyba najbardziej z tych polskich co byłem: restauracja z ogródkiem piwnym, gdzie podają wyśmienite pszeniczne wygrała ale niestety ja nie... Wychyliłem trzy, po czym zebrałem się ( najpierw w sobie) do opuszczenia kraju swojego pochodzenia. Na mega luzie wbiłem się w windę, która zabrała mnie na samą górę budynku. Zawsze tak robię bo potem, schodząc spokojnie, czytam napisy gdzie mam iść. No więc drzwi otwierają się z automatycznym szeptem, wychodzę z windzi, szept za mną daje mi znac, że dobrze było mnie poznać ale nara. Idę. Tzn. przeszedłem może dwa kroki zanim skumałem, że jestem na parkingu. Jaaa pieeerdooole, powrót. CDN kociaczki, obiecuję, że następnym razem juz finisz
pierwszy koncert
Ok, zgodnie z obietnicą daną charakternemu kwartetowi najaktywniejszych komentatorów dzisiaj wrzucam pierwszy tekst. Mieliście wyjebane na temat, więc będzie o moich traumatycznych początkach z rapsami. No nie wiem, przynajmniej postarajcie sie doczytać do końca a jak nie to chuj, będą inne.

Swój pierwszy koncert grałem jako jedna z czterech składowych ekipy ‘’Odrobina Charakteru’’. Nazwa wypłynęła od Maćka, jednego z naszych znajomych punkrockerów, a my (zmęczeni jak sam skurwysyn przekrzykiwaniem się własnymi pomysłami na oficjalny szyld) z radością przyjęliśmy do siebie ten zgrabny twór. Skład przedstawiał się nie inaczej jak: DJ Ketjow (decki wiadomo), Figiel (mic), Mumin (też majk) Karwat (czyli tera Laikike1). Koncert odbył się nie pamiętam kiedy ale pamiętam, że w ‘’Strefie Ska’’, czyli ówcześnie naszej ulubionej spelunie, gdzie z uporem maniaka upierdalaliśmy się na amen kiedy tylko się dało. Miejsce, o którym mówię uwielbialiśmy z kilku powodów… Po pierwsze, był to jedyny bar, do którego jeszcze wtedy mieliśmy wjazd w Bogatyni. Po drugie (nie mniej ważne), podawali tam czeski rum za dwie blachy. Po trzecie, była to ostatnia przystań nie tylko dla nas, ale również dla nam podobnych więc zawsze wiedziałeś kto, z kim, kiedy i co odjebał. Wystrój tego przybytku (jak już pewnie Drogi Czytelniku możesz sobie wyobrazić) odbiegał dość znacząco od standardów przyjętych przez właścicieli innych nocnych lokali, tak przecież popularnych w naszym przytulnym miasteczku. Na postpeerelowskich ścianach jebniętych na czerwono pozawieszano winyle, plakaty koncertowe oraz inne chuje muje, wliczając w to jakieś wygrzewki domorosłych artystów plastyków, fotki z imprez, no takie rzeczy. Cała kiwka polegała na tym, że dorysowując markerem kutasa na czole wokalisty Skaferlatine wiedziałeś, że nikt tego nie zauważy przez właśnie mnogość sąsiadujących obrazków, więc najebani z uwielbieniem oddawaliśmy się tam tego typu czynnościom. Menażeria, jaką w ‘’Strefie’’ mogłeś spotkać była jednym z jej głównych atutów: panczury, rastafarianie, ulicznicy, jakieś kurwa panny w kozaczkach, robotnicy śmierdzący Brutalem, skaterzy, przepłoszeni licealiści oraz pary, które przychodząc tam o dziewiętnastej nie zdawały sobie jeszcze sprawy, że za dwie do trzech godzin ten wieczór zmieni się w najgorszą dla nich noc. I TERA UWAGA, BĘDZIE RETROSPEKCJA WIĘC MI KURWA PROSZĘ NIE ODPŁYWAĆ NA TE KILKA LINIJEK OD GŁÓWNEGO WĄTKU.
Zanim odbył się nasz pierwszy koncert, musieliśmy przecież powstać, napisać coś i zrobić jakieś próby, względnie ograć się z materiałem. Osobą, której zawdzięczam dzisiejszą pozycję w podziemiu jest DJ Ketjow i myślę, że on zdaje sobie z tego sprawę, więc dziękuję mu serdecznie za zapał i środki, które położyły podwaliny pod to jak wygląda mój styl na dzień dzisiejszy. To właśnie Wojtas wyszedł z pomysłem na założenie naszego składu. Miał decki, dokupił winyle, zebrał nas razem, dał mikrofon i kazał się ogarnąć. Oczywiście chuj z tego wyszedł, ale on nie dawał za wygraną i załatwił nam termin w kalendarzu u DJ-a, który grał na dyskotekach w ‘’Atenie’’. Był to mały klubik mieszczący się w gmachu Bogatyńskiego Domu Kultury. Mieli dobry sprzęt, bezprzewodowe mikrofony i parkiet, na którym znaleźliśmy się kilka dni później. Pamiętam jak menadżer ‘’Ateny’’ zgodził się kilka lat wcześniej na urządzenie tam chyba najbardziej psychodelicznego rozpierdolu w tych czasach w regionie (no może zgorzeleckie soundsystemy Makena miały do tego podjazd ) i wciąż oczami wyobraźni wracam do chłopaków w koszulkach ‘’Sekta Niebo’’ grzejących z parapetu jakieś dziwne wynalazki. Miałeś tam punków bijących piąteczki z typami w dresach i skórach Cordona z kapturami zaciągniętymi na łyse łby. Patrząc na to pomyślałem, że lada chwila będziemy zmieniać wartę i bałem się, bo nie mieliśmy nic w rękach. Oni mieli punkrock i duby, mieli wyraźne korzenie i poczucie przynależności. Szli swoją ścieżką i nawet jeżeli nie wiedzieli dokąd idą (no kurwa… ściechy w biały dzień przy napierdalającym chuj wie po co strobo ) to wiedzieli gdzie i jak wrócić, jeżeli coś pójdzie nie tak. My mieliśmy rap, ale rap nigdy nie był tak ideowo silny jak punkrock, skinheadzi czy, jeszcze przed nimi, cały ruch hippisowski. Rap od początku dostosowywał się do potrzeb, stąd tyle jego odmian. Jego siła polega na wszechstronności, jego słabość na braku porozumienia między przedstawicielami poszczególnych nurtów. Zazdrościłem im tej sztamy, tej kurwa siły wypływającej z jedności nawet kiedy osuwali się pod ściany z wykręconymi mordami. No ale nieważne, poszliśmy na tę probę i okazało się, że jak stoisz z miciem w ręku po raz pierwszy w życiu to srasz w gacie bardziej niż jakbyś stał tam z klamką starając się ojebać kasę z wieczornego utargu. Klub był pusty, bit napierdalał z głośników i ja miałem zacząć. Nie mieliśmy żadnych tekstów, nic. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy freestyle’owalem i uczucie, jakie wtedy towarzyszyło mi na tym chujowym dyskotekowym parkiecie wraca do mnie za każdym razem jak nagrywam numer. Nigdy wcześniej nie czułem na trzeźwo takiego wyjebania na wszystko i takiej euforii w tym samym momencie. Nie chciałem im oddać tego Shure’a, było lepiej niż po wszystkim co do tej pory jadłem/piłem. Potem poszło już z górki: zaczęliśmy pisać, napierdalać to pod bity i uznaliśmy, że jesteśmy gotowi na występ. KONIEC RETROSPEKCJI WRACAMY DO MOMENTU OPISU KLIENTÓW STREFY SKA.
Oczywiście Wojtas ogarnął wszystko organizacyjnie, my mieliśmy tylko się zjawić. Zjawiliśmy się, lekko już napierdoleni, a razem z nami jakieś 100-150 osób. W dokładnie takiej konfiguracji, o jakiej mówiłem na końcu pierwszego akapitu. Stojąc na zaimprowizowanej na szybko scenie w jakimś rozjebanym polarze, szturmówkach i butach do kosza pomyślałem, że muszę stamtąd jakoś spierdolić.. Pierwszy rząd ułożony był jednak ze szczelnie zwartych, najbliższych mi ziomeczków i wiedziałem, że za chuj nie daliby mi uciec bo czekali na bekę roku, no kurwa… Proste, ze się doczekali. Moja zwrotka otwierała ten koncert i pamiętam z niej dwa pierwsze wersy. Wojtas zajebał bit z winyla CHYBA Hamburger Hill, ale nie pamiętam dokładnie więc nie cytujcie mnie przy nim. W każdym razie zacząłem lecieć: Odrobina Charakteru, dowiedz się, że nasz czas nastał/masz twarz na własność czy już oddałeś w zastaw?! I skumałem, ze wyjebałem się z bitu… DJ ogarnął gwizdy (pierwszy rząd, a jak kurwa…) i puścił od początku. Pojechałem tę dwójkę i znowu się wyjebałem. Jak lamus. Okazało się, że winyl był wygięty i igła przeskakiwała mnie więcej w trzech czwartych drugiego taktu. Zaczęliśmy z innym bitem i znowu poczułem się jak podczas tego pierwszego freestyle’u. DYGRESJA: nie dziwię się dinozaurom, że trzymają się sceny jak tylko mogą, mimo bezbrzeżnej chujowości ich dzisiejszych dokonań: władza, jaką daje ci mikrofon podczas występów na żywo to lot nie do opisania. Jak najbardziej da się od tego uzależnić i podejrzewam, że jest to drugi po hajsie powód, dla którego starają się to ciągnąć w nieskończoność. KONIEC DYGRESJI.
Koncert udał się nadspodziewanie dobrze, oczywiście nie dzięki naszym śladowym skillom ale dzięki publiczności, która zamiast wyjebać fochem na amatorkę, podgrzewała nas propsami słanymi praktycznie co sekundę. Krew, rzygi i rozjebane pisuary to już afterparty, a o takich rzeczach możemy opowiedzieć sobie przy wódce, jeżeli oczywiście kiedyś się jej razem napijemy. KONIEC
propaganda
sałntrak: https://www.youtube.com/watch?v=3O1_3zBUKM8

UWAGA PROPAGANDA

Aleksandra Kovaleva

Chciałabym zaapelować do europejskich dyplomatów i polityków – choć w zasadzie nie wiem dlaczego. Wiem, że nigdy nie przeczytają tego tekstu, niemniej – i tak chcę go napisać.

Więc, drodzy Europejczycy, jako aktywistka kijowskich protestów, chciałabym coś wyznać. Nigdy nie lubiłam słowa “Euromajdan” (#??????????). Szczególnie dlatego, że od ponad dwóch i pół miesiąca protesty nie mają nic wspólnego z Europą, czy Unią Europejską.

Dwa miesiące temu wciąż byłam w stanie usprawiedliwić owo “euro” oznaczające “europejskie” wartości. Choć w zasadzie chodzi o wartości uniwersalne, ogólnoludzkie, które z czasem zostały przywłaszczone przez Europę, odróżniającą się w ten sposób od Rosji, Białorusi i innych “Korei Północnych” gdzieś w Azji.

Jednak dzisiaj idea “wartości europejskich” upada jako argument. Przeskoczyliśmy “europejskie” wartości. Bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić Europy, w której ludzie zdolni byliby walczyć i ginąć za wolność i godność. Wartości te nie mają racji bytu w niemrawej, dobrze nakarmionej Europie.

Mieszkałam w Europie, widziałam wiele europejskich protestów. Od pierwszych dni “cywilizowani” mieszkańcy Europy niszczyli witryny sklepów, podpalali samochody, a przede wszystkim – kradli na potęgę. Ukraińcy na Majdanie pokojowo stali na mrozie przez długie miesiące, mimo drakońskich działań władz. Powiedzcie mi – kto ma większe prawo, by nazywać się człowiekiem cywilizowanym? My, czy wy? Nie rozumiem, jak wy – drodzy europejscy politycy – śmiecie w ogóle mówić o ekstremizmie na Ukrainie.

Wracając do europejskich protestów – dochodzę do wniosku, że niemal wszystkie wasze protesty wyzwalane są przez jeden czynnik. Pieniądze. Europejczykom zawsze brakuje pieniędzy. Dla pieniędzy wychodzą na ulice; dla pieniędzy niszczą samochody; a nawet ich ciche niezadowolenie dotyczy kwestii pieniędzy. Wygląda na to, że pieniądz stał się najważniejszą “europejską” wartością.

Gdy na Ukrainie ludzie umierają, walcząc przeciw niesprawiedliwości, walcząc o zwykłą, ludzką godność – w Europie już dawno o godności zapomniano. Nie dlatego, że Europejczycy jej nie mają, ale dlatego, że jej nie potrzebują. Nie używają jej. Godności już nie ma.

Tak więc – drodzy europejscy politycy – dlaczego uważacie, że macie prawo uczyć nas czegokolwiek? Obecne okropieństwa pokazały nam w końcu ile jesteście warci.

Na Majdanie stoją obecnie różni ludzie – inteligenci, przedstawiciele małego i średniego biznesu, pozostałości ukraińskiej klasy średniej, studenci i mieszkańcy wsi – którzy wywarli na mnie największe wrażenie. Młodzi i starzy – za co umierają? Za sprawiedliwość i wolność. W XXI wieku, w środku Europy. Za cholerną sprawiedliwość i wolność. I nie jest w tej chwili ważne kto zaczął, kto ma rację, a kto jej nie ma, nie jest ważne, czy to wszystko ma jakiś sens. Potwór wysyła czołgi przeciw cywilom, wojsko strzela do kobiet, a ludzie ze wsi, którzy nigdy wcześniej nie interesowali się polityką, przyjeżdżają do obcego miasta ze swoimi widłami i szpadlami, by umrzeć tutaj za jakąś efemeryczną godność i jakąś teoretyczną wolność, o których Europa już dawno zapomniała. Powiedzcie mi, czy waszych europejskich mieszczan byłoby stać na coś takiego?

Oczekujemy, że nałożycie sankcje na naszych potworów, jednak nie chcecie ich nałożyć. Ostatecznie – wasza gospodarka jest w kłopotach, a pieniądze naszych oligarchów pomogą wam przetrwać. A wy – drodzy europejscy politycy – nie przejmujecie się tym, że pieniądze te zostały ukradzione Ukraińcom, w tym również mi.

Jednocześnie nie zauważacie prostego faktu – że sami przywiedliście waszą gospodarkę do upadku, starając się ożywić martwy system bankowy kolejnymi pożyczkami. Wy jesteście winni waszego kryzysu, nie Ukraińcy. Bierzecie kradzione pieniądze z rąk Ukraińskich gangsterów, a gdy Ukraińcy mówią: “O co chodzi, drodzy Europejczycy? Bandyci mordują nas z powodu tych skradzionych pieniędzy, które trzymacie w swoich bankach” – to nawet wtedy nie potraficie zamrozić ich kont. Nie wspomnę już nawet o zwróceniu pieniędzy. Kim wy w ogóle jesteście?

Janukowycz pieprzy was przez cały czas. Pieprzy również i nas, ale my przynajmniej próbujemy się opierać. Tym czasem wy – drodzy europejscy politycy – chyba nawet to lubicie. W przeciwnym razie nie zajmowalibyście się jedynie nawoływaniem do dialogu z tym zbirem. Wiecie przecież, że dwa razy siedział w więzieniu, spędził wiele lat wśród złodziei i morderców, a jego osobowość stoczyła się do poziomu psychopaty (nie wspomnę nawet, że odsiadywał wyroki za rzeczywiste przestępstwa). Wiecie co zrobił w Doniecku po swojej odsiadce. A mimo to opowiadacie o negocjacjach pokojowych. Potwór morduje ludzi, a wy opowiadacie, że został legalnie wybrany. Nie wspomnę o łapówkach i pogwałceniach wolności wyborów. Zwrócę jedynie uwagę na fakt, że i Hitler został legalnie wybrany. Że za czasów Stalina też były “wybory.” Ups, o czym ja w ogóle mówię? Przecież z tymi dwoma też mieliście swoje układy, prawda? I to bez mrugnięcia okiem. Macie duże doświadczenie we współpracy z rozmaitej maści dyktatorami.

Na Ukrainie mówimy, “mądrość przychodzi z wiekiem, ale czasem wiek przychodzi bez mądrości”. Czasami – i tak jest w waszym przypadku – z wiekiem przychodzi stagnacja. Europo – jesteś za stara. Mentalnie, historycznie. Od stu lat nie potrafisz się ruszyć, drzemiąc w swoim ciepłym i wilgotnym bagienku wygody. Dawno, dawno temu walczyłaś o wolność / równość / braterstwo, po to, by zaraz spocząć na laurach. Przez lata jednak laury zgniły, a ty wciąż siedzisz w miejscu. Tam, gdzie kiedyś były wartości, dziś są tylko interesy i udawana lojalność wobec wzrastających dyktatur. Śpicie w swojej wygodzie. Wygoda to dobra rzecz – naprawdę cieszę się, że możecie sobie na nią pozwolić. Co nie zmienia faktu, że wciąż – śpicie.

Jesteście zbyt starzy, zbyt ślepi by widzieć, co się dzieje i zbyt głusi, by słyszeć krzyk. Nie jesteście w stanie ruszyć dupy. Przede wszystkim jednak – nie pomożecie nikomu, o ile nie przyniesie to wam korzyści, a mimo to udajecie ważniaków i oczekujecie szacunku. Tak czynią zgorzkniali starcy. Pijcie więc swoje dobre wino, jedzcie ekologiczne produkty, zmieniajcie samochody co pięć lat i – broń Boże – nie ruszajcie dupy z miejsca.

I nie zapomnijcie oskarżyć mnie o dyskryminację ze względu na wiek.

W czasie gdy wy miotacie się udając że coś robicie – powstaje nowy kraj. Powstaje w zmaganiach o prawdziwe wartości. A gdy powstaniemy (z wami, czy bez was), z przyjemnością zaprosimy was tutaj i pokażemy wam – drodzy europejscy politycy – jak wyglądają prawdziwe, ludzkie wartości.

P.S.

Często jeżdżę do Europy. I zawsze odczuwam tam, że jestem Ukrainką. To nie jest fajne. Co byście nie powiedzieli, fajniej byłoby mi być Francuzką, Angielką, Włoszką, czy Niemką. Ukraina? Koło Rosji? Wódka, bałałajka? Europejczycy potrafią pokazać, jak niefajnie jest być Ukraińcem. “U was na Ukrainie nie ma normalnego sera,” “Jak możecie pić takie ohydne wino?,” “Jak wy żyjecie bez normalnego mięsa?,” “Ta wasza korupcja – katastrofa,” “Boże, samochody macie takie drogie, a facetów takich brzydkich,” “Jak sobie dajecie radę z takimi strasznymi drogami?” Oto co mówią obywatele Europy i mają rację. A ja mogę jedynie przytaknąć ze smutkiem i czuć się jak reprezentantka Trzeciego Świata. Dziś te kompleksy znikają.

Wiem, że od dziś będę się uśmiechać, gdy Europejczycy zaczną rozmowę na temat różnic pomiędzy nami. Pijcie swoje dobre wino i kupujcie nowe samochody – drodzy europejscy politycy. Najwyraźniej kierujemy się różnymi wartościami.

To wszystko.

I tak – dziękujemy Polsko. Słyszymy was i kochamy.
Ostatnie wydarzenia na Majdanie są ode mnie tak daleko jak historia Polski czy gramatyka języka francuskiego, natomiast ten tekst jest dla mnie ważny z jednego powodu i ten powód się nazywa ''zgrabnie napisany przez kobietę''. I o kobiet podejściu do słowa będzie pisanka, czyli zacznę od mężczyzn. Jerofiejew (oczywiście napierdolony) potrafił mówić o mieszaniu alkoholu gałązką tak, jakby to miało dość, kurwa, monumentalne znaczenie w dalszej części tekstu, gdzie rozlicza Kreml z jego decyzji po to, żeby wrócić do spania na torach i jazd po delirce. Nie chodzi o to o czym on pisał, po prostu potrafił podnieść wszystko do wymiaru godnego uwagi czytelnika. Celine'a nie tykam bo się nie poczuwam. Hemingway (równiez na bombie, a jakże) wychodził z domu kogoś najebać, wracał se po strzelbę i jechał do lasu coś zastrzelić. Kiedy już zjadł co zastrzelił to siadał i pisał, a pisał pięknie. Otulał czytelnika wspomnieniami polowań i wycieczek chuj wie gdzie, teraz nikt tak nie układa juz zdań, teraz się zdania rwie, wpierdala w nie mocne słowa i opisuje życie nerwowo, nachalnie. Wojaczek wiadomo, że przypadek kliniczny i zawieszki w mięsnym, ale też ładnie mimo wszystko. Joyce rozpierdol językowo i tak można długo. Chodzi mi o to, że mężczyźni, jak bardzo napierdoleni by nie byli, zawsze znajdą drogę do wyrażenia się literacko z elegancją. Nawet proste ''dooobra wypierdalaj'' jest lepsze od '' ja cię kocham a ty chuju wolisz narkotyki''. Lepsze językowo, składniowo doskonałe bo nie zostawia miejsca na margines błędu. A ''ja cię kocham'' zostawia hektary łaknące popisu. Nara. No i dupeczki tera... Passent sztywna jak chujowe (nomen omen) próby wpierdolenia się w świat lektur obowiązkowych rzeczonej małżonka, Bronte nudna w chuj, Masłowska nawet w wywiadach sprawia wrażenie kurwa NIEOBECNEJ, poezja Le Guin rozpierdala ale to jak prowadzi fabułę jest mdłeeeee. Wymieniłem nazwiska, które możesz kojarzyć bo to jest moja pisanka i mi chodzi tylko o to, żebyś skumał/skumała wzór. Aleksandra, czyli Ola, zajebała tekst o zabijaniu ludzi i on jest lekki i wzruszający bedąc w tym samym czasie bezlitośnie bezpośrednim. Olka jest wyjątkiem, który potwierdza regułę a reguła idzie tak: kobiety z piórem są jak kobiety za kółkiem: kiedy już w kogoś przypierdolą to zawsze można się rozpłakać i każdy wybaczy. Mężczyźni operujący słowem zawodowo przypierdalają w kogoś specjalnie i płacze zawsze ten, w kogo przypierdolili.
przyjazn bez przypału
sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=pAOCbNBxf9g
Ema kocury, wiszę wam pisankę dlatego jedna po drugiej taka faza. CHOCIAŻ KURWA PISAŁEM, ŻE JUŻ NIE BĘDZIE REGULARNYCH TO DALEJ NAPIERDALANKO WIADOMOŚCIAMI, no ale nieważne, niech wam będzie ale od tera nara i piszę kiedy chcę bo robicie błędy oraz odpierdalacie inne takie nara. Będzie o sytuacji, która spotkała mnie wczoraj i jak tu jesteś od miecha to nie skumasz pierwszego zdania i po chuj to czytać wtedy taka faza nara. OTÓŻ (uwaga pierwsze zdanie nadciąga z mocą szkwału i sztormu) wczoraj z Bets miałem przyjacielską randę i poszliśmy chlać i tańczyć i krzyczeć. Zadzwoniła do mnie dosłownie na pięć sekund przed moim dostojnym odpłynięciem w pielesze po popołudniowej sesyjce z butelczyną ale, mimo wkurwienia, odebrałem i byłem miły. I będzie o tym jak się zmienia związki w przyjaźń bez przypału elo.
Bets, jak to Bets, pracuje 25 godzin na dobę i nie ma czasu na chuje muje także zawsze gra konkretami. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
-Mar cho na piwo
-Co ty chcesz?
-Gówno
-Dobra, zara będę co już kurwa ten ja pierdole...
I poszedłem po nią na stację prestońskich pociągów. Po drodze oczywiście wstąpiłem do sklepu i se kupiłem dwa driny Morgan's Spiced (jeden dla niej bo jestem dobrze wychowanym chłopcem). Wpadam na stację, która jest kultowa bo odbierałem z niej Kidda lewaka co ma urodziny od tygodnia I NIE MA GO NA CZACIKU RAP ADDIX nara Kidd NARA, i staję pod ścianą i palę i piję i słucham se muzyki z telefonu. I Bets idzie w tej swojej korpoglorii w uniformie i baletkach (hahahhaha eeeej DZIEWCZYNY MACIE PRZESTAĆ TO NOSIĆ HAHAHHAHAHA) i do mnie A TY CO JUŻ PIJESZ. Ja mówię, że pa ale dla ciebie też mam i jej daję puchę a ona, że daj spróbować najpierw i PIJE MOJE i się krzywi i mówi, że nie chce tego chowając puszkę do torebki . Poszliśmy do dość dużego pubu gdzie GRA DJ. W Anglii tera lato i można siedzieć na zewnątrz wieczorem gdzieś do następnego czwartku (potem, oczywiście, znowu kurwa jesień deszcze wichry to się korzysta) i siadamy, ja przyniosłem driny i gadamy (rym wiadomo). I ten, taka faza, że my się w chuj dalej lubimy i dzieli nas bardzo mało rzeczy takich jak np. okruszki na blacie, pijaństwo oraz suszenie włosów rano suszarką głośno max. Kiedy się rozstaliśmy to wszystko przestało mieć znaczenie i mamy wyjebane skupiając się na swoich zaletach zamiast wkurwiać na wady. Siedzimy i gadamy. O pracy, pogodzie, muzyce, tym ziomku co nie wygląda, Anglicy jacyś przychodzą po szlugi, z nimi bajera, zbijanie pion i w ogóle wspaniały wstęp do tego co odjebaliśmy później. Słońce, jak to słońce, zaszło a ludzie, jak to ludzie, zaczęli wtedy napływać do pubów i do tego, w którym byliśmy (Kidd kurwa jadłeś tam ze mną śniadanie KIDD GDZIE JESTEŚ NARA NIEWAŻNE JUŻ JAK SIĘ WBIJA CHUJ W CZACIK TO NARA MAX SPOKO OKEJ ZOBACZYMY JESZCZE) napłynęło ich, że tak powiem, najwięcej. Mi kiedyś mada opowiadała, ze mój stary miał taki temat, że jak szedł do knajpy to mógł tam siedzieć cały dzień pijąc dwa browce (klasyk) bo chodziło mu o gwar, który go otaczał. Siedział zasłuchany w miliardach rozmów generowanych przez obce mu głosy... Siedział i słuchał jak wibruje życie... Słuchał jak się na nie pluje, jak się je kocha, wnosi na piedestał tylko po to, żeby potem ktoś inny mógł je z niego wypierdolić. Tak sobie to wyobrażam bo tylko tyle mogę ale jestem pewien, że Zdzisek siedział tam jak w kinie. Oglądał film, a wszyscy naokoło byli aktorami wypowiadającymi mniej lub bardziej wyszukane kwestie. Mój stary kochał życie a, Drogi Tych Słów Odbiorco, wyszynk to -oprócz burdelu- najlepsze miejsce do z owym się zaznajomienia. I siedzimy se, ja słucham jak komuś umarł ojciec, jak dupeczki wybierają szminy w sklepach, jak się życzy wszystkiego najlepszego na głos i, przede wszystkim, słucham Bets. Tzn. walę w chuja trochę bo już to wszystko słyszałem co ona mi mówi i się skupiam raczej na cyckach niż słowach taka prawda Betsi wiem, że to czytasz nara. No ale do sedna: ty kurwa nie wiem co się stało ale w tym pubie zatrudnili chyba nowego DJ-a i nagle słyszę Pro Greena, potem Plan B i mówię ej kurwa CO JEST??? I poszliśmy do środka a tam przed parkietem są takie schodki. I stanęliśmy na nich jak królewska para i zaczęliśmy tańczyć jakby świat nie istniał. DJ NIE WIEM JAK SIĘ NAZYWASZ ALE ZROBIŁEŚ TO ZUCHU NIE ZAPOMNĘ RUDIMENTAL NIGDY. Ludzie w tym pubie ogarniali średnio, bo to północ (nie-godzina tyko geograficznie c'nie) i są jebanymi lamusami ale nie poddawaliśmy się w walce. Skakaliśmy pod sufit przez bite 45 minut patrząc sobie w oczy, uśmiechając się do przypadkowych postaci, krzycząc MAX teksty piosenek artystów takich jak John Newman oraz Sząpol oraz jakiś murzyn co śpiewa grime oraz takich innych. Persistence prevails czyli po jakiejs godzinie zaczęły NIEŚMIAŁO zjawiać sie na parkiecie pierwsze najebane jednostki o duszach do naszych zbliżonych. A my dalej na tych schodkach tańczonko level ekspert i oni też tylko, że na dole. Bets miała do pracy na, z wczorajszej perspektywy, jutro czyli dzisiaj i się umówiliśmy, że o dwunastej wyjazd. Jak zaczynaliśmy bujać tym pubem była dziesiąta i faktycznie wyszliśmy po dwóch godzinach w slo mo zostawiając za sobą ZAJEBANY TŁUMEM PARKIET i DJ (wiem, że to czytasz kocurze) słał na buziaczki bo uratowaliśmy mu wieczór. BOTTOM LINE:
Jeżeli się z kimś rozstaniesz to właśnie zyskałeś przyjaciela. Kogoś, kto zna cię na wylot, z kim możesz spokojnie pogadać o dupeczkach, ziomach, seksie, chuj wie czym, bo ten ktoś wie kim naprawdę jesteś kochanie. Musisz, oczywiście, odwzajemnić jej/jego podejście do twoich wynurzeń i postarać się wysłuchać tego co ma ci do powiedzenia plus (kurwa ludzie zawsze o tym zapominają) DODAĆ COŚ OD SIEBIE. Coś prawdziwego i szczerego na tyle na ile szanujesz rozmówcę/rozmówczynię. Twój nowy przyjaciel/nowa przyjaciółka może się zgubić w tłumie odpierdalając figle z kimś kogo nie znasz ani ty ani ona/on. Niech odpierdala, masz się cieszyć ich szczęściem a nie CHLAĆ DO ODCIĘCIA bo nie potrafisz sobie z tym poradzić. Błagam zrozum, że on/ona jest szczęśliwa i fakt, że na to patrzysz powinien uświadomić ci, że ty też masz do tego prawo. Pierdol wszystko, tańcz, rozkręć bibę i wyjdź z klubu w najlepszym momencie bo przecież wiem, że chcesz, żeby właśnie tak cię zapamiętano kocurku. Pierdol doły, nie mamy już czasu, nara.
P.S. jeżeli chcecie do siebie wrócić to scenariusz MUSI BYĆ TEN SAM, nawet nie waż się wspomnieć o tym jebanym SŁOWEM jak macie przerwę na szluga. Uspokój się kurwa, wojny nie da się wygrać bez strat.
to jest indica
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=8pmdpFJgRyw
And we've come to the final stretch czyli jaranie i alk. O jaraniu już pisałem, natomiast postanowiłem się rozwinąć, bo to jest ciekawe zagadnienie. Kupując skuny w Polsce jesteś, mówimy o bloczkach i mężczyznach bo mi się nie chce myślników napierdalać bez sensu, skazany na to co jest dostępne u dilera. Myślę, że wszyscy znamy sytuację, kiedy zamiast jasnozielonej, kruchutkiej, napęczniałej zawartości worka otrzymujemy jakiś kurwa mokry gnój. To jest Indica. Indica to, w większości, Kush czyli jak śpiewano na pianinku Dr Dre (chociaż po ostatnich rewelacjach to chuj wie tak naprawdę kto zrobił ten bit): HOOLD UP WAIT A MINUTE. I taka faza; rozjebany na kanapie nie możesz ruszyć ręką, spędzasz godzinę na jebanej wegetacji i nagle zaczynasz pożerać wszystko co znajdziesz w lodówce/szafce/chuj wie gdzie. Indica dla białego czlowieka to morderstwo, my po prostu nie możemy unieść bomby jaką ona ze sobą niesie. Jeżeli słuchałeś/ -aś (a jednak...) moich płyt to dobrze kurwa wiesz jak tolerancyjny i liberalny jestem w swoich poglądach. To wyżej to po prostu pragmatyczne podejście do życia, czysta obserwacja: im ciemniejszy kolor twojej skóry tym inne wymagania twojego umysłu i spoko, nie wpierdalaj mi się tu z prawicowymi wnioskami bo ja mam 32 lata i rozpierdolę ci światopogląd w 32 sekundy.
Biali ludzie powinni palić Sativę, czyli wszystko co nazywa się Haze na Silk Road. Nasze umysły działają inaczej, są nastawione na ewolucję, ROZKMINKĘ, kurwa nazwij to sobie jak chcesz, ja mam wyjebane na etymologię definicji tego zjawiska: ono istnieje i takie są fakty. Jeżeli kolor twojej skóry jest biały masz na bareczkach ciężar i to się nazywa progres. Nie dotyczy to Stanów, dotyczy Europy. Powiedzmy, że masz kurwa telefon i pada mu bateria. Twoja ładowarka nie pasuje do angielskich gniazdek... Masz trzy wejścia zamiast dwóch. Kombinujesz kurwa i w końcu dochodzisz do wniosku, ze wpierdalając odpowiednio cienki długopis w gniazdko mozesz podłączyć ładowarkę. Robisz to, wszystko spoko. I nagle twój ciemnoskóry przyjaciel wpierdala się do pokoju z klasycznym HEEEEY WATCHA DOOOIN'... I ty mu tłumaczysz, że kurwa no nie masz przejściówki to se rozkminiłeś tak o. Reakcja jest zawsze taka sama: YOU'RE FUNNY MATE, IT'S LIKE... SICK AND SHIIIT... Nara.
Dooobra, trochę walę w chuja wiadomo. Jeżeli starłeś już pianę z ust to cofam wszystkie rasistowskie podteksty, mam wyjebane na takie zachowania i oczywiście traktuję wszystkich jednakowo, czyli zaczynam od nienawiści i czekam aż to się zmieni dzięki odpowiednim reakcjom. Chuja tam się zmienia zazwyczaj, proste. Wracając do jaranka to jak najbardziej ufaj swoim preferencjom, nie pozwól się przejąć na dobre i pal rozsądnie. ''Rozsądnie'' nie znaczy mało czy dużo, znaczy po prostu ''rób tak, żeby to pomogło ci w życiu'' i kurwa kropka. Nie istnieje coś takiego jak ciągi na jaraniu, tak jak nie ma cykli na kreatynie. Polecam stałą suplementację obiema substancjami i wyjdzie ci to na dobre, musisz po prostu znaleźć odmianę właściwą dla siebie. Życzę powodzenia i mówię poważnie: zielsko powinno być serwowane na odwykach. Problem polega na tym, że ludzie nie zdają sobie sprawy z rozpiętości wachlarza odczuć, jakie dają poszczególne rośliny i popełniają błąd wrzucając je wszystkie do jednego, nomen omen, worka. Ja znalazłem swoją królową i jest to cytrynowy Haze, nigdy więcej nie zapalę Indici, jest dla mnie zbyt brutalna, narzuca mi ołowiane refleksje i obezwładnia fizycznie. Nie wyobrażam sobie spięcia w pubie po lolku z tej szmaty: nie złożyłbym słownego panczura a co dopiero bójka...
Alk to samo, ale subtelniej. Jak zdążyłem juz kiedyś wspomnieć uwielbiam rum. Nie wiem o chuj chodzi ale stoi on u mnie na pierwszym miejscu, dzieląc je od lat ze spirytusem. Rum działa na mnie jak Indica pozbawiona zbędnego balastu: relaksuję się pijąc go pod każdą postacią i jestem wtedy miły dla ludzi... Są to jedyne momenty, kiedy czuję z nimi jakąkolwiek więź. Uwaga ciekawostka: w robo mam czarnoskórego kierowcę, który dostarcza nam paczki z DPD. Jest DJ-em w jednej z rozgłośni przysadzistego z wyglądu miasta Manchester i zawsze przyjeżdża ujebany skunem na amen. NA KURWA AMEN. Pyta nas (mnie, pięćdziesięcioletnią Sandie, czterdziestoletnią Jill, siedemnastoletniego Maxa i Craiga, który ma problem ale się tym zajmujemy i w końcu gdzieś docieramy) o nasze ulubione numery reggae i jebany puszcza je co sobotę wymieniając nas z imion. dla niego max. Opowiadał mi kiedyś historię o rumie z Jamajki i to jest kurwa klasyk, kiedyś to wypiję bo sobie obiecałem. OTÓŻ: weźmiesz, szlachetny panie, flaszkę rumu z lokalnej rozlewni, wypijesz z tego jedną trzecią, powstałą pustkę wypełnisz szczytami z najlepszych drzew jakie hodujesz na backyardzie, zakręcisz tę flaszkę i zakopiesz głęboko. Odczekasz kilka lat i ją wydobędziesz. To się nazywa Jah Robottah (mniej więcej fonetycznie napisałem) i tę samą historię sprzedał mi murzyn w Londynie kilka lat wcześniej, czyli strzelam, że prawda. Kurwa... nie wiem czego się spodziewać bo nie mam pojęcia jak alkohol działa na thc, natomiast musi istnieć powód, dla którego rzesze Jamajczyków wpierdalają flaszki w ziemię i czekają kilka lat na tychże konsumpcję. Z tego co mogę dostać tutaj najbardziej podchodzą mi opcje ''spiced'' czyli: Captain Morgan Spiced, Bacardi Oakheart (pozdro Jeżunio byku ty ) i Sailor Jerry's (najlepsza etykieta ever). Dwa pierwsze kosztują tyle co skurwiały Smirnoff, czyli spoko max, Jerry's lipa finansowo bo za 0.3 płacisz tyle ile za 0.7 wcześniej wymienionych a różnicę w smaku czuć dopiero kiedy zdecydujesz się rzucić fajki. Either way, nie ma jak rum.
I spirol. Kurwa... w Polsce zawsze piłem rozrabiany i wiadomo jaka bomba: po przejściu pewnej granicy nie ma już żadnych barier... Jesteś nieśmiertelny. Z mojego doświadczenia wynika, że po spirytusie nie można sobie nic złamać, można sobie co najwyżej coś stłuc. NIE ZIOMECZKU, NIE MÓWIĘ, ŻE MOŻESZ SKAKAĆ Z BALKONÓW I NIC SOBIE NIE ZROBISZ. Po prostu opowiadam ci jak było ze mną i nie polecam próbować bo to są sytuacje ekstremalne i tak nie odpierdalaj dla zabawy bo będzie bolało. W chuj. Spierdalałem się z daszków nad klatkami na beton starając sie wejść do domu przez okno. Większość sylwestrowych melanży (najgorsze biby ever) kończyło się lądowaniem w zaspie z wysokości przynajmniej trzech metrów. Nie zliczę, ile razy wyjebałem dzidę na oblodzonych schodach czy ławce, z której próbowałem wstać. Wszystko po spirolu. NIC. ZERO KURWA ZADRAPANIA. Kumple to samo: kiedyś widziałem jak mój przyjaciel, skuty spirem, poza wszystkim na tej planecie, chciał przeskoczyć przez łańcuch łączący przyuliczne słupki. Oczywiście EPIC fail, i kiedy dzisiaj przypominam sobie dźwięk jaki wyprodukowała jego twarz uderzając o asfalt czuję ciary z obrzydzenia. NIC. DNIA NASTĘPNEGO NIE BYŁO ŚLADU. Nie wiem o co chodzi, ale nie zamierzam sie skarżyć, dla mnie spoko.
Picie spirytusu w czystej postaci zasługuje na osobny akapit... Po pierwsze nigdy tego nie rób, jeżeli wutka powoduje u ciebie zgon (powiedzmy, że po 0.7 rzyganko albo spanie, takie kryteria). Spiryt w czystej postaci to największy rozpierdol, jaki dane było mi przeżyć na alkoholu i jeżeli oglądałeś (dziewuchy w ogóle nawet proszę nie startować do tej pisanki, nie wyrabiacie fizycznie i to jest koniec rozmowy) jeden z wrzutów Testa jak robi drina z mandarynki i spiru to zaraz sie dowiesz, czemu zaznacza, że NIE ZA DUŻO KUURWA NIE ZA DUŻO... W Anglii oczywiście, ze względu na wszechobecność Januszy, interes spirytusowy prosperuje lepiej niż Koka Beats, włączając w to Wuzeta. Za pół litra w plastikowej butelce płacisz 12 funtów, żółta zakrętka gwarantuje jakość. Nalewasz sobie pięćdziesiątkę, w porywach setę. Down the hatch matey... Down the hatch. I tera tak: istnieje ryzyko, że się kurwa udusisz za sprawą zadławienia. Musisz temu zapobiec na własną odpowiedzialnośc i tu znowu mamy sytuację podobną do wyboru zielska: znajdź swoją popitę. U mnie najlepiej działa woda. Popijam strzał spirytusu dwusetką niegazowanej mineralnej i żyję. Nie wiem oczywiście po chuj, ale nie o dygresje chodzi w opisywaniu faktów. Bomba po czystym spirze przypomina wejście pigułki: jest bezkompromisowa. Przynosi euforię, dodaje ANIELSKICH skrzydeł, zostawia wszystkie inne alkohole tysiące mil za sobą. Wpierdalasz sie na dyńkę do jeziora szczęścia i płyniesz.
Wbrew pozorom przestrzegam: drenaż sił witalnych w wypadku napierdalania czystego spirytusu przekracza granice normy i skutkuje niespotykanym dla ciebie dotąd wyniszczeniem: kac morduje, nie potrafisz myśleć, zakwasy zabijają twoja fizyczność, jadłowstręt wskakuje na nieobliczalny dla ciebie level i nie is tnie jeeesz. jeżeli jesteś amatorem. Jeżeli uważasz się za zaprawionego w bojach pijaka i brunatne cienie pod oczami dowądza tej tezy rób to z zapałem. Napierdalaj 90-cio procentowy alk, zapijaj go wodą z kranu i wykładaj chuj na rzeczywistość, spotkamy się w piekle bo to co odjebiesz na pełnej zasługiwać będzie na wzmiankę w archiwach Watykanu. Nie ma granic po czystym. Możesz wszystko.
Kończąc ten żenujący wywód wspomnę o absolutnych podstawach lotu: jeść, dbać o pieniądze, uprawiać seks jak najczęściej i spać. Cztery elementy jednym tchem wymieniam. Jeżeli wjebałeś się w kilku (nasto)miesięczny lot to musisz, KURWA MUSISZ trzymać się zasad a brzmią one nie inaczej jak:
a) jedzenie jest podstawą, nie możesz pozwolić sobie na dwa czy trzy dni na kaloriach czerpanych wyłącznie z alkoholu. Jedz wszystko bogate w cynk, magnez, białko i złożone węgle
b) nie pozwól sobie na opierdalanie się w robo bo skończysz na jebanym chodniku. ZAWSZE jedz obiad czy sutą kolację przed spaniem i nazajutrz dobij tłustym śniadaniem, które popijesz gorącą kawą
c) seks wiadomo po co
d) kończ biby o rozsądnej, czyli pierwsza-druga z rana jak masz na szóstą. Nie odpierdalaj półgodzinnych drzemek bo ktos ci powiedział, że umysł potrzebuje 9 minut na regenerację. On potrzebuje 9 minut kiedy regularnie biegasz, jesz owocowe sałatki i medytujesz. Ty ziomeczku napierdalasz nałogowo wutke i to kurwa skreśla cię z listy normalnych ludzi: potrzebujesz więcej czasu na regenerację bo twoje doznania są wzmocnione przez chemię. Szale musisz wyrównać sposobami naturalnymi, czyli wykonać potrójny wysiłek i wydać na to w chuj pieniędzy. Jak się opłaca to wydaj, i tak kurwa umrzesz prędzej czy później. Taka prawda.
Amen.
waska klatka schodowa
sałntrak: http://listenonrepeat.com/watch/?v=KnnvfHz7qzA

Wróciłem tam, gdzie powinienem być przed wylotem. Wąska klatka schodowa zaprowadziła mnie do bezcłówki, gdzie wydałem
pieniądze na pół litra malinówki i zero siedem ABSYNTHIONU rozlewanego w Salem. ABSYNTHION skusił mnie procentami, których
miał 68 a malinówka kolorem, smakiem, i wszystkim tym, co oferuje ci kobieta poznana na bibie. Zakupy schowałem do swojej
torby i, posiadając w perspektywie ponad dwie godziny czasu wolnego, zacząłem ogarniać bycie pijakiem w podróży. Po
pierwsze nie dla sławy, po drugie jednak szlugi. Trzeba ci wiedzieć, czytelniku skacowany jak ja teraz, że lotnicha dzielą
się na palące i na wręcz przeciwne. Koniec. Nie ma żadnej listy, która weryfikuje ich przystosowanie do twoich potrzeb,
grasz tu w ruletkę. W Krakowie nie miałem szczęścia, o czym dowiedziałem się od barmanki, tu cytat: ''Też mnie to, proszę
Pana, wkurwia, ale nie można''. Palenie na lotniskach to jest w ogóle cały rytuał, bo międzygalaktyczne wojaże zbliżają
ludzi na dwa sposoby: możecie jeść razem kanapki i - siedząc na parapecie - socjalizować się na poziomie najnowszego
Guardiana/Wyborczej lub, maluszku ty mój, wjebać się do oszklonej kanciapy i jarać co chcesz, z kim chcesz i jak chcesz.
Jarać nie mogłem. Kupiłem więc elektronicznego papieroska na 250 buchów i poszedłem się socjalizować. Rozmowa na lotnichu
zaczyna się od obserwacji. Zamawiasz piwo, którym popychasz pięćdziesiątkę jarając nikotynę z plastikowego patyczka
ogarniając wzrokiem otoczenie. Otoczenie na lotniskach zawsze jest przyjazne. Zawsze. Wynika to z faktu internacjonalnego
poczucia samotności. Jeżeli już tu jesteś to znaczy, że lecisz z Manchesteru do Lizbony albo masz międzylądowanie z Rosji
do Kairu. Lotnisko jest miejscem, gdzie możesz podbić do każdego bo nikt nie jest tak naprawdę u siebie nawet jeżeli
urodził się i mieszka w mieście gdzie to lotnisko postawiono. To nie jest dworzec czy przystanek, gdzie spotykasz
podobnych sobie, tutaj 'melting pot' osiąga nowy wymiar. Wybrałem miejsce zarezerwowane dla mnie przez los, czyli czarne
krzesełko w rzędzie pięciu sobie podobnych, z których cztery zostały juz obsadzone przez, bez kozery powiem, mężczyzn
mówiących po polsku. Rozmowę na lotnichu trzeba zacząć normalnie, nie ma tu miejsca na myki, które stosuje się w przypadku
czekania na nocny miejski nr 5 (ziiiiąąąąąą, pijeeeeemy kuuureewaaa kochaaamcieeee... nie ma takiej fazy).Ja postawiłem na
klasyczny zabieg, żeby wejść w dialog: przysiadłem się, otworzyłem malinówkę, zajebałem grzdyla i, chowając ją do torby
powiedziałem, że przepraszam, że nie spytałem ale może ktoś reflektuje na łyczka? Od razu ziomy, natomiast każdy odmówił.
Spędziliśmy jakąś godzinę na rozmowie o szkodach kopalnianych na działkach i rozwiązaniach budowlanych przeciwdziałających
zapadnięciu sę domu kiedy już taki na owej postawisz. To była bardzo przyjemna godzina i żegnaliśmy się z żalem. Tera
ważne: leciałem z Krakowa do Birmingham a stamtąd łapałem pociąg do Crewe, gdzie miałem przesiadkę do Preston. Birmingham
według planu, czekałem grzecznie najebany malinówką z samolotu i, czując się w końcu jak w domu, jarałem papieroski na
zabronionych przez władze kolei rewirach. Do pociągu wtoczyłem się z wrodzoną mi gracją, zająłem miejsce przy oknie i
zadzwoniłem do Michaliny, że mimo wszystko jestem w niej zakochany i jadę jej to udowodnić. Dojechałem do Crewe czytając
nowego Sapkowskiego i niestety Andrzej, czarny smukły chuj ci w dupę za nazywanie MATOŁECTWEM czytelników, którzy nie
znają pięciu języków przy okazji publikacji wywiadu traktującego o kotach z tego zbioru 13 Kotów, gdzie symultanicznie
(nie ma takiego słowa jak coś, mówię to drugi raz) piszesz takie popłuczyny. Jestem, tu dygresja, kurwa zszokowany
poziomem prozaicznej ignorancji jaki przedstawiono mi w tej jebanej książce. W następnej, a jestem pewien, że będzie bo
Andrzejowi skończy się siano na kawiarniany tryb życia, Geralt będzie występował z Jackie Chanem a Ciri odpierdalała
szpagaty na rurze ze względu na sytuację ekonomiczną gnomich banków. No jeszcze jest to nieważne, dojeżdżam do Crewe.
Wychodzę na peron, jest północ. Za trzy minuty mam pociąg i cisnę z całych sił żeby w nim się znaleźć. Dowiezie mnie w
objęcia ukochanej. Wychodzę z przejścia, i patrzę na moje kurwa osuwające się w akompaniamencie mixtape'owego foghornu w
czarny tunel marzenia. KUUURWAAAAA. No nie zdążyłem... Sprawdzam pociągi na telefonie, następny o szóstej rano.
KUUURWAAAA. Biorę ostaniego łyka z plastikowej półlitrówki i zaczynam się dowiadywać, gdzie mogę z tego wypizdowia
dojechać o tej godzinie. Liverpool przyjeżdża za kwadrans i wybieram podróż do mekki scouserów niż sen na ławce ujebanej w
czyichś rzygach. Wsiadam do wagonu, w którym o tej godzinie jestem jedynym pasażerem. Otwieram ABSYNTHION, siekam łyka i
zabieram się za kanapkę z pomidorem. Nie wiedząc kiedy, znajduję się pośród fabryk, ceglanych miejsc zamieszkania,
milionów kolejowych trakcji i grupek małolatów w czarnych kapturach. Liverpool. Lubię to miasto: jest może mniej
przysadziste od Manchesteru i może mniej w nim Batmana, ale uchodzi za przyjazne wędrowcom, którym jestem as we speak.
Dworzec, z którego mam pociąg o piątej ileśtam, jest oczywiście zamknięty, także zakładam kaptur i piję ABSYNTHION.
Propsuję moc tego trunku, natomiast nie propsuję niczego innego: kolor ludwika i smak proszku do prania skutecznie odsyła
mnie do słodkich wspomnień o malionówce, która jest niedostępna w sklepach mojego zasięgu. Pięć godzin do wyjazdu. PIĘĆ
GODZIN. Siedzę sobie na murku, walę ABSYNTHION, pada deszcz i przychodzi żul. Żul angielski różni się od polskiego
ubraniem i zagajeniem. Żul angielski wie, że trzeba porozmawiać kulturalnie, zanim poprosi się o grzdyla i mój żul pyta
mnie o samopoczucie. Odpieram, że mogłoby być lepsze gdyby bramy świętgo dworca były otwarte i on, jak to angielski żul,
proponuje mi łyczka ze swojej flaszki. Kiedyś oglądałem odcinek Pieprzu i Wanilii i tam było o eskimosach. Według Tony'ego
i Elżby trzeba zjeść tam zupę z kopyta renifera, po czym też jakby to kopyto nadgryźć. Ja się tak czułem jak mój żul
podawał mi flaszkę. Oni nie zjedli, ja natomiast wypiłem. Odwdczięczyłem się ABSYNTHIONEM, paliliśmy papieroski
rozmawaiając o akcentach bo scousers są bardzo wyczuleni na bycie jebanymi w dupę za zgłoski jakich używają na codzień. Z
dumą, I might add. Wymieniając się flaszkami, rozmawiając o życiu i jego ciężarze, jaki czuje na barkach mój współrozmówca, kątem oka zauważam lekki harmider... Harmider składał się z pięciu do siedmiu, lekko licząc, czarnych kapturów marki Timberland sunących w stronę mopją i Jamesa, który próbuje napić się ABSYNTHIONU. James przegrywa tę walkę, rzuca spawa na marmurowy dziedziniec i, osuwając się w objęcia kuzyna śmierci, przeprasza mnie za swoją przyszłą nieobecność. Jak teraz byś, kochany tych słów czytelniku tu przyszedł, twoim oczom ukazałby się LAIK. Jest pierwsza, po lewej leży James w stanie spoczynku, po prawej stoi flaszka, ja jaram szluga i patrzę na zbliżającą się do mnie ekipę mówiącą slangiem, który jest mi obcy. Chuj tam, czekam co powiedzą. Pierwszy z kozaków okazuje się być chyba hersztem bo, wysuwając się naprzód, zaczyna coś bulgotać. Zrozumiałem tyle, że mam spierdalać z tego murka bo centrum jest ich hahhaahha. Jaaa pieeerdooole, przypominają mi się czasy kiedy miałem siedemnaście lat i odpierdalałem takie akcje z niemcami. Mówię, że po pierwsze proszę grzeczniej a po drugie nie jestem z Liverpoolu tylko z Polski i jak mamy rozmawiać to musimy po angielsku. James łaszek, rozjebany jak władca na tym swoim skrawku podestu. No i ten kurwa meganiebezpieczny gang zabójców troszkę kruszeje, troszkę się zaczyna pytać o Kraków i o tę flaszkę. Ja, że spoko chłopaki se usiądzcie i się napijemy, ja wam opowiem wszystko. Poznaliśmy się szybciutko, pozbijaliśmy piony, kupiłem od nich jaranie i, rozmawiając o tym jak pije się w Polsce a jak w Anglii zdążyłem ich wszystkich upierdolić połową butelki. Okazali się, jak to zazwyczaj bywa, wcale nie tacy kurwa uliczni, wcale nie tacy rozpierdalająco mocni. Byli normalnymi typami, którzy założyli te kaptury bo im było zwyczajnie zimno a nie dlatego, że chcą ojebać mnie z pieniędzy. Odprowadzono mnie na pociąg jakbym tam żył od urodzenia, powpychano prezenty w kieszenie, pozbijano żółwiki, poprzytulano na odchodne. To były piękne 4 godziny. Każdy z nas postanowił być normalny i wziąć w końcu urlop od sztywnych zasad: śmialiśmy się opowiadając sobie o akcjach z karkami, jarając zielsko i pijąc ABSYNTHION, opierając się przy tym o Jamesa i cykając z nim foty. Kiedy kogoś za bardzo wypizgało dawałem mu bluzę RA, jak skończyły mi się szlugi to bez słowa wystawiano pięć paczek, normalna sprawa. Do domu wróciłem przed dziewiątą. Zakupy z Liverpoolu zostawiłem na komodzie a wspomnienia, przytulając Michalinę otuloną w kołdrę, postanowiłem spisać tutaj. Nie mam innego miejsca na ich upchnięcie. James nie ma innego miejsca na sen, kaptury nie mają innego na w nim przesiadywanie. To nie jest tak, że wybieramy sobie miejsce, do którego wracamy. To miejsca, z jakiegoś powodu, wybierają nas i tak jak ja przynależę do lotnisk tak Ty do swojej przestrzeni. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz i pokochasz swoje miejsce. Nie ma jak w domu... #2,50 chi-chiiing...
wlasnie wstalem po ciezkej sesji z finlandia
SAŁNTRAK
https://www.youtube.com/watch?v=sWYXX-Uhtl
Słowo na niedzielkę:
Będzie o soulmates. Rodzaju żeńskiego. Pedalstwo level miliard, więc możesz nie czytać, przecież naprawdę interesuje mnie to jak zeszłoroczne zestawienie silosów na prawo od Mazur.
Właśnie wstałem po ciężkiej sesji z Finlandią. Jest 11.49 i nigdy nie czułem się lepiej. Przepiłem tę noc z Diabłem. Diabeł ma metr sześćdziesiąt wzrostu, WIELKIE, głębokie oczy, na jedno z których opada uroczy pukiel ciemnobrązowej, starannie wymodelowanej grzywki. Diabeł siedzi. I gada do mnie dużo. W normalnej sytuacji oczywiście wyłożyłbym na te mądrości lachę i poszedł się skończyć w męskim towarzystwie, gdyż żeńskie po wódce wiadomo czym stoi. Nie wczoraj kochanie. Wczoraj miałem recap relacji, o której – przyznaję – zdążyłem już zapomnieć przez relację natury, od dziś omawianej, odmiennej. Soulmates poznajesz (uwaga nauczam) RAZ i masz JEDNĄ szansę na kontakt. Jeżeli to spierdolisz… właśnie oplułeś życie, nazwałeś je ścierą a chyba wiemy jak działa karma… innit? No więc (sam se zaczynaj zdanie od ‘’abstrahując’’ trenerze lingwistyki stosowanej), odchodząc na chwilę od tematu, powiem tak: OGAR CHŁOPAKU/DZIEWCZYNO. Jak nie bylibyście znietrzeźwieni, jakich prochów/kwadracików/roślin/kryształków nie wpuścilibyście w system: OGAR. Bo to jest jeden moment, macie jedną szansę, jeden strzał(cziki cziki blau). Moment poznaje się po: a) nagłym wystąpieniu magii, która ubiera wszystko w inny kolor
b) otrzymywaniu odpowiedzi, których, po tych wszystkich latach melanżyku, nie spodziewasz się już usłyszeć
c) rosnącym levelu zajebistości wszystkiego w miarę upływu czasu, który – w tym wypadku – zdaje się być krasnoludkiem
Moment chwytasz jak umiesz, zależy od ciebie, ważne, że zrozumiałeś sytuację, i w sumie twoja soulmate nie wkurwi się jak upadniesz z krzesłem bo nie jesteście na randzie, no czyż nie? Nie wyskakuj jej z pierścionkiem, nie bądź pizdą. Nie jesteś wybrankiem jej serca, jesteś czymś na co ona nie ma wpływu. Soulmate. Możesz być żebrakiem, businessmanem, piekarzem (siema Błacha co tam dupeczko?), kowalem… no kurwa weź se wybierz kochanie. Ona może być policjantką (pozdrawiam tu Chada jest trzydziesty ósmy listopada), twoja siostrą, konsultantem firmy windykacyjnej, O BO JĘ TNIE. Chodzi o to czym stajecie się w swoim towarzystwie. O flow, które uzależnia (PEZET WARIACIE TY) i pozwala odpłynąć obojgu na waszą wyspę. To co najbardziej rozpierdala mnie w omawianej kwestii to okoliczności, w których się poznajecie. Ja moją (no przecież zamierzona przedmiotowość co się złościsz) poznałem stojąc na balkonie pijąc nalewkę z ziąkię. Oczywiście nie wiedzieliśmy co się dzieje i nie byliśmy pewni czy to się dzieje naprawdę ale postaraliśmy się, żeby udowodnić sobie, że się dzieje. Mieliśmy, a jak, epizod, dość kurwa –z mojej winy oczywko- tragiczny, ale nawet to może sobie iść daleko stąd w kontekście całości. SOULMATE: ktoś z kim przeżywasz życie równolegle, wykonując w tych samych momentach te same ruchy, masz te same plany, pijesz to samo, odwiedzasz podobne miejsca NIE ZDAJĄC SOBIE SPRAWY Z TEGO, ŻE TO ROBISZ. Nie utrzymujecie kontaktu, nie musicie. Wasze spotkania występują sporadycznie, bo jesteście już dużymi chłopcami/dziewczynkami, macie sprawy do załatwienia oraz takie inne. Ale załatwiacie wciąż te same, ciągle robiąc to po to, żeby się –owe załatwiając- minąć kiedyś w przejściu. Zobaczyć, przytulić (ukochani oczywko agresor bo ich tak nigdy), zachlać i zapamiętać, bo żadne z was nie wie kiedy znowu się miniecie. Nie wiem czy masz jak ja, i, prawdę powiedziawszy, specjalnie mnie to nie interesuje. Życzę ci natomiast, żebyś nie spierdolił okazji , która przychodzi raz. Jeżeli wróci i uda ci się trafić to jednak nie rozumiesz o czym mówię.
wodka wprowadza element basniowy
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=2q9_ZEtuTR8
Ema kocurki, dzisiaj będzie ciężko. Relatywnie, w zależności od tego kim jesteś ale i tak, jak zwykle, chuj wbijam. Będzie o cugołóstwie, czyli, nie przymierzając, ciągłym chlaniu przez określoną liczbę miesięcy ( z ang. binging ). CHYBA Maklakiewicz powiedział, że wódka wprowadza do życia element baśniowy... Jest to oczywiście prawdą o tyle, o ile baśń może być-jak życie-prawdziwa. Zależy od baśni, życia a czasem nie zależy bo są synonimami, jednak skłonny jestem twierdzić, że najbardziej jebane zależą od głównego bohatera obu wyżej wymienionych. I tera tak... cugi to wyzwanie: są przygodą, która wymaga od ciebie intelektu i hartu ducha, jak zresztą każda naznaczona iskrą bożą eskapada w nieznane ci (jeszcze) rejony. Właśnie kończę swój kolejny maraton, więc może opowiem wam o pierwszym bo KTO WIE kurwa, może jeden procent czytających wyciągnie z tej opowieści jakieś wnioski, charakteru których nie jestem w stanie przewidzieć. Pisanka dotyczy lotu czysto alkoholowego, cugi narko-alko-chujwiejakie poprzedzające dzisiaj opisywany zostawiam w pamięci swojej i bezpośrednio zainteresowanych.
Słowem wstępu nadmienię, że długotrwałe melanże na specyfikach podlewanych alkoholem często zdarzają się w wieku, że tak powiem, nierozsądnym. Mając po 17 lat ćpaliśmy kilogramy, jaralismy tony i piliśmy litry. Budząc się rano (lub po prostu witając świt bez potrzeby odpoczynku) zaczynaliśmy myśleć o zrealizowaniu potrzeby powtórnego przeżycia tego rozpierdolu. Oczywiście zawsze dawaliśmy radę i ciągnęło się to latami do pewnego momentu, który ja nazywam rozdrożem. Charakter rozdroża określa dośc mocna cecha: rozpierdalanie ekip w zależności od indywidualnych ich członków wymagań. W każdej załodze, W KAŻDEJ, jest typ, który kocha proszki. Wszyscy lubią ćpać kryształ, ale on KOCHA. Na kurwa szale po krechach on zawsze czuje się najlepiej. Nieważne ile przypierdoli, zawsze level up w bajerze i zachowaniu. Ciebie ponosi, biegasz jak pojebany/pojebana po klubie opowiadając ludziom historie o swoim wujku alkoholiku i zbierasz ekipę na skoki z dachu na radiowóz. Potrzebujesz wtedy tego typa. On podejdzie, weźmie cię na bok i ci wytłumaczy spokojnie, że kurwa nie jest to najlepszy pomysł i ty mu uwierzysz bo on KOCHA tę fazę i jak dajesz czemuś miłośc to ona wraca. Kryształ i ten koleś są w symbiozie, nie masz wjazdu na ten teren i go posłuchaj bo wie BARDZIEJ od ciebie. Zamknij kurwa ryj po prostu a jak idziesz tańczyć to nie wspinaj się na wysoką konsrukcję. Ani żadną inną, która taką jest.
Powiedzmy, że dzisiaj macie w chuju balet i chcecie się zabić skunem w swoim towarzystwie... Ten sam koleś,który dwa wieczory wcześniej uratował ci życie zaczyna, po pięciu chmurach, bać się ludzi, jacy przechodzą obok waszej miejscóweczki. Oni mają w dupie to, co robicie gdyż zalegają ósmy miesiąc za raty za LCD TV. Oni mają was w dupie tak bardzo, że zdobywają się na skwitowanie waszego życia jednym ''LUJE JEBANE''. Jesteście dla nich kurwa NIKIM. Ale on panikuje myśląc, że zaraz zawinie was S.W.A.T. Twoja kolej. Teraz ty musisz go uspokoić i narysować ładne jednorożce pastelami slangu pomieszanego z mądrymi słowami, żeby zobaczył w tobie opiekuna. I tak do zajebania: każdy ma swoją niszę, która daje mu wolność, ale-równocześnie- obarcza odpowiedzialnością. Ja, po latach doświadczeń, wyodrębniłem trzy: grzyby, tabsy, alk. Każda z nich współgra z moją naturą i każdą z nich potrafię ogarnąć tak, że zawsze happy trip ze mną.
Wracając do rozdroża: zawsze w życiu załogi przychodzi taki moment, że jednemu bardziej po drodze z blotterem a drugiemu z fifką i, surprise surprise, wybieracie inne biby... Bez hejtu, normalnie: i tak spotkacie się rano na browcu opowiadając sobie o strzępkach wspomnień... Zawsze.
Chodzi o to, że wasze wspomnienia to jest naprawdę wielki chuj w porównaniu z tym co przeżyliście poprzedniej nocy. To cały czas was zmienia i z każdym kolejnym wypadem oddalacie się od siebie tylko po to, żeby wrócić na tę samą ławkę z Bosmanem w ręku i się coraz bardziej nie rozumieć.
I wypierdalasz ziomeczku. Idziesz swoją ścieżką rozumiejąc, że nigdy już tak nikogo nie pokochasz jak ich. Idziesz sobie spokojnie, przyjmując nowe strzały jak papierowe skoble... Miałeś to ale widocznie te kilka lat to wszystko co mogłeś dostać w tym układzie sił. Idziesz za swoim i, w moim wypadku , poszedłem w chlanie. CDN...
wpadamy do dizza
sałntrak:
http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=ztv3RvrIveM
jaał:
Jaał kocurku, no więc wpadamy do Dizza. Lubimy ten salon, bo można się tam rozjebać na wielkich kanapach z farbowanej na bordowo, pikowanej skóry. Za plecami DJ napierdala remixy Jaya i jakieś grime’y, Dizzy podaje nam browce i czekamy na naszą kolej. Jest południe i przed nami mamy pięć osób, czyli dwie godzinki z życia, ale nie wychodzimy stąd załatwiać spraw w międzyczasie, bo tutaj przychodzisz odpocząć. Samo strzyżenie jest sprawą marginalną… wpadasz tu po newsy, śmiechy, nowe gazetki i spokój ducha. To podobna sytuacja do tej, którą opisywałem przy okazji czytanesi o związkach: ja wiem co myślisz jak stoisz przy kasie z damą swojego serca; ty wiesz co myślę ja stojąc za tobą, proste; do Dizzy’ego przychodzimy jak do naszej małej, napierdalającej rapem oazy i CHCEMY czekać jak najdłużej; wiesz co myślę jak spotykamy się tam wzrokiem: to jest NASZA, kurwa, kasa i nie potrzebujemy nikogo oprócz właściciela, DJ-a, internetu i gazet, żeby nasz rytuał się spełnił. Brawo kocie, pij piwo i się oprzyj, masz dwie godziny… I teraz tak: oprócz nas jest siedem osób, z których pięć się strzyże. Dzisiaj to akurat jedna ekipa, śniadzi dwudziestoparolatkowie z dziarami wszędzie. Będąc w Polsce miałbym z tym, kurwa, problem nie ze względu na kolor ich skóry, ale ze względu na dziary bo siedmiu typów z jednej ekipy, która sobie hasa po przyległych do tego zakładu rejonach może ci zrobić bardzo dużo w bardzo krótkim czasie. Ale nie ziomeczku… Siedź se, chodzi o bajerkę i TYLKO o nią. Oni też przyszli się tu wyluzować… może z innych powodów co ty, natomiast rozumieją specyfikę tego miejsca tak jak rozumieją, że jeżeli już zrobią sobie bluncika na stole to należy, po pierwsze, zapytać czy ktoś ma ochotę na buszka a po drugie: wyjść i zajarać na zewnątrz. (mimo, kurwa, faktu, że każdy z nich mógłby zrobić ci krzywdę na twarzy a ty byś im nie mógł takiej bo nie masz noża). No i jak chcesz to idziesz… Idziesz?
Ja byłem kilka razy i normalna bajera o wszystkim, potem siema jakieś na ulicy, bez wczutki bo podejrzewam, że jakbyśmy mieli gdzieś w klubie spięcie to szpital i tak, ALE NIE U DIZZA. Co to, to nie Kocurku. Tu jest, kurwa, rozejm bo mężczyźni wszystkich wyznań, ras i w każdym wieku potrzebują takich miejsc. Jeżeli wjeżdżasz tu z żoną to kurwa hejty synku. Możesz z dziećmi, spoko, ale z dziewczyną nie przychodź. Nie przyprowadzaj tu kobiety z tych samych powodów, z których ty nigdy nie byłeś świadkiem jej metamorfozy w Toni & Guy. Tutaj słuchasz chamskich, zaćpanych historii o kiblach w klubach, dowiadujesz się jak najlepiej opierdolić auto na e-bayu, sprawdzasz czy twój telefon faktycznie odbiera dane jak dotknie innego i gadasz o kicksach w Footlockerze, śląc na ten sklep chuje na cały głos. Nikt cię nie upomni, bo to nie jest zakład fryzjerski. Wpadasz do Dizzyego kochanie… jego salon jest jak bar z opium i potrzebujesz tego macha raz –tzn. w moim przypadku- na dwa tygodnie. Nikt cię nie strofuje, oni wiedzą jak to działa bo to wymyślili.
Dobra, nasza kolej, idę pierwszy. Lubię go kurwa za pytanie, które zawsze zadaje każdemu klientowi: USUAL? Hahaha ahahhahahaa, taaa Dizz, dzięki, że pamiętasz ziomeczku. I odpływam. Kiedyś zamykałem oczy i po prostu czekałem aż skończy obracać mnie na fotelu, teraz kłócę się z Czili przez telefon, co, właściwie, sprawia mi taką samą przyjemność… Jestem u Dizzy’ego, nie ma innej opcji. Kończymy, jak zwykle git, zostawiam napiwek i zamieniamy się miejscami. Rozjebany na kanapie robię foty jakimś chavs… Mają na to wyjebane, wiedzą gdzie są. I wkurwia mnie tylko to, że Dizzy musiał cię zapytać czego sobie życzysz, bo jeszcze nigdy tu nie byłeś. Beka synku. Beka max z ciebie.
wracamy do naszych rozpisanych niedzielek
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=1uF8QSEaB7Q
Jaał, wracamy do naszych rozpisanych niedzielek po tym rozpierdolu z Jankię (Pawłę). Będzie o traktowaniu ludzi. Idę sobie rano o siódmej (ty kurwo) do pracy i mijam kolesia, który- opatulony w kołdrę- prosi mnie o drobne. KLASYK. Nie mówię, że nie mam tylko, oczywiście wkurwiony bo zawiść zazdrość, pytam: NA CO? On do mnie, że na jedzenie… NARA. Wchodzę do pracy, siema siema, idę otworzyć nasze legendarne wrota, włączam kompy, dzwoni telefon: ‘’Maasin, there’s Daniel on the phone’’. ‘’ Hi Philly, put him through (NIE TOMEK, to nie jest homonimiczne w relacji z TRUE ja pierdolę) please’’. ROZMOWA:
-Halo?
- No cześć Marcin, tu Daniel
-No cześć Daniel, tu Marcin (wiem wiem, szalony styl)
-Nie mogę dzisiaj przyjść bo jestem chory.
-Dan, ćpałeś znowu wiem to bo na facebooku wjebałes foty krech na kiblu, nie mam nic przeciwko ale kurwa nie kłam szmato (z Danielem jesteśmy dość blisko)
-NO CO TY ZŁAPAŁEM JAKIEGOŚ WIRUSA I RZYGAM
-Dan, rzygasz bo żarłeś mefedron od swojego niedorozwiniętego ziomka, który miesza to z chuj wie czym i dlatego to jest takie tanie (ta dziewucha co zadzwoniła do mnie w ogóle na linii dalej)
-NOOOO COOO TYYYY już tego nie wącham.
-To co, nie ma cię dzisiaj?
-No nie ma…
-Ok, naresia
-Siema…
I tak kurwa całe życie. Nie kłam. Nie rób z siebie szmaty. Nie kłam jak do mnie mówisz, nie ściemniaj ziomeczku. Ja cię znam, ty znasz mnie, mikroekspresje to nie tylko twarz, przecież ja słyszę jak ty brzmisz. I teraz dygresja: w pracy to co innego bo, tak jak w każdej formalnej sytuacji (bankiet, uro nowo poznanych osób, spotkanko na zakupach, takie inne), każdy pali jana i -w zasadzie-powinniśmy odbierać to jako komplement, bo jeżeli ktoś stara się wcisnąć ci lepszą wersje samego siebie to znaczy, że zależy mu na twoim zdaniu. KONIEC DYGRESJI. W normalnej (jakie słowo UAAAA) relacji, żuczki moje kochane, taka sytuacja nie powinna zdarzyć się nigdy i –jeżeli się zdarza- tak sytuacja jak i relacja normalnymi być przestają.
Bloki uczą cię wrażliwości, bo to właśnie na nich odpierdalane jest najbardziej. Obaj (oboje) stąd jesteśmy i obaj (oboje) tę wrażliwość posiadamy. Wiemy co to znaczy być przekręconym na siano, wiemy ile znaczy przyjaźń jak okazuje się, że jedynym kolesiem, który przychodzi zbić ci piątkę po dużych niesnaskach z kimś dużym jest typ, na którego słałeś hejty na najebkach. I nie, twoim przyjacielem nie jest właśnie ta postać, chuj w nią, jak zbiłeś z nią tę piąteczkę to możesz wypierdalać. Twoi przyjaciele to ci, którzy odwrócili się od ciebie na tyle, żebyś zrozumiał sytuację. Ty, oczywiście, sytuację rozumiesz bo gdybyś jej nie ogarniał całe odpierdalanko byłoby bez znaczenia DEBILU. Ale rozumiesz, wiesz o co chodzi, ogarniasz każdy szczegół, wierzę. I, po jakichś dwóch tygodniach, zaczyna się proces, który nazywam ‘’krzywdzicielką’’. ..Twoi przyjaciele wracają, zaczynacie normalnie (UOOOOO) gadać, przyznają ci z cicha rację i wszystko wraca, natomiast nigdy nie będzie już takie jak kiedyś.
Zmieniłeś kanał komunikacji. Na gorsze, gratuluję. Oczywiście nie mówię tego cynicznie, jestem w chuj daleko od tanich chwytów. JESTEM tym podejściem do sprawy, które–według mnie-zdaje się być jedynym słusznym. Przyjaźń trzeba traktować jak rośliny: najlepiej trzymają się te, które podlewasz zbyt rzadko bo adaptują się do warunków. Jeżeli więdną mają za mało słońca, woda to drugorzędny aspekt, i takim powinna zostać na zawsze. NIE KŁAM MORDECZKO MOJA KOCHANA. Nie kłam bo to co zbudowaliśmy zwiędnie z drugorzędnych powodów. No czy nie mówiliśmy sobie, ze nasza przyjaźń zgaśnie razem ze słońcem? No kurwa mówiliśmy. Chuj, że na grzybach, przecież słowa na używkach maja większe znaczenie niż te na bez pod warunkiem, że nie dopuszczasz do zejścia. I tak kurwa całe życie.
Ludzie, jako tacy, dzielą się dla mnie na dwa rodzaje: ci, z którymi piję i ci, z którymi nie potrafię. Pierwsi zawsze, powtarzam: ZAWSZE okazują się być harpaganami, którzy biorą życie za mordę, wpierdalają je w kałużę i każą mu śpiewać piosenki, których nie lubią słuchać. Drudzy zawsze, powtarzam: ZAWSZE okazują się być tą właśnie kałużą. Jeżeli zobaczysz mnie jak płynę to pamiętaj, że robię to na wodach, które przykryłyby twoją fregatę jedną falą. Nie kłam kurwa, jesteśmy przyjaciółmi i, z całym szacunkiem dla twojej matki, zobowiązuje cię do tego nasza przeszłość. Przyszłość nigdy nie będzie taka, jaką sobie wymarzyliśmy ale będzie. I szanuj ją, bo to jedyne co zostało nam po tym jak rozjebaliśmy się o brzeg. Nie, nie napisałem tego pod wpływem jakichś wydarzeń z mojego życia , NIK MJE NIE OKUAMAU czy coś: chciałem zaznaczyć dlaczego tego nie zrobił i kurwa pielęgnuj jak ja, jeżeli oczywiście masz w posiadaniu jakiekolwiek kwiaty.
wrocilem do domu i pije wutke
sałntrak wiadomo (ucz sie angielskiego kurwa nara) http://www.youtube.com/watch?v=sevZEOUXpw4
Eeema kocurki, właśnie wróciłem do domu i piję wutke. Postanowieniem noworocznym jest już nie robić tego z intensywnością, która charakteryzowała rok, że tak powiem, umarły, natomiast ja muszę jakoś dożyć do jutra i łaskawie zjawić się w pracy, także przepraszam np. Junesa, który wspiera mnie w tym pojedynku. Wutka ty kurwo zajebana.
Dla mnie okres noworoczny jest, jak zapewne dla większości z was, czasem właściwym dla oddawania się refleksji. Refleksja, jak wszystkie szmaty troskliwie przytulające inteligentnego człowieka, nie jest tanią kurwą i trzeba zapłacić jej sowicie za świadczone usługi. Ja, w całej swojej miłości dla tej dziwki, zapłaciłem rzyganiem. Było tak: nagrywałem se level z Bobzem. Robiłem to pod wpływem bimbru, którego kurwa resztkę wyjebałem własnie do śmieci gdyż jest zły. Ów bimbuś działa (rozkminiłem cię mendo max) dwufazowo: budzisz się rozjebany kacem, jedziesz z nim i on uspokaja. Walisz ze dwie sety i nagle błogość i już się niczego nie boisz. I nagle ten alkohol zamienia się w zdradziecką kurwę mariuszową (mariusz gołębiu wypierdalaj do piekła) i przestaje działać zostawiając cię w otchłani rozpierdolu. Czyli znowu musisz go wypić czyli kurwa zasypiasz czyli musisz się obudzić. Ja pierdolę... nie życzę nikomu, NIKOMU -ze znanych mi osób- poranków po tej ścierze. Otwierając oczy czujesz, jak twoje serce próbuje rozpierdolić klatkę, w której jest trzymane. Całe ciało drży i kurwa nie umiesz się podnieść z łóżka. Nie jadłeś nic przez dwie doby bo wydawało ci się, że jedzenie jest ci niepotrzebne. No i właśnie... ja potrzebowałem jedzenia. Znalazłem je na polskiej bibie, natomiast może najpierw opowiem wam jak się na niej znalazłem...
Budzę się wczoraj, ten bimber stoi niedopity, ja kurwa śmierć max. Byłem wstępnie ustawiony z Kamilem i resztą moich przyjaciół na sylwka a Kamila wymieniam z imienia bo za mnie zapłacił i miałem mu oddać pieniądze na miejscu. Był to jedyny powód, dla którego musiałem dzwonić. KAMIL DAWAJ NUMER KONTA KURWA. A Kamil na wyjebce nie odbiera. Zadzwoniłem do jego dziewuchy i mówię, że ja nigdzie nie idę bo nie mam siły wstać. Nie mam mocy, żeby się ogarnąć i leżę i patrzę na niedopitą flaszkę i przepraszam ale JA CHCĘ MU TYLKO ODDAĆ TE PIENIĄDZE i osunąć się w otchłań i POPROSZĘ NUMER KONTA KURWA AŁAAAAA MNIE WSZYSTKO NAPIERDALA!!! Odpowiedź brzmiała: ''No chyba cię Mar pojebało. Ja tu kurwa z Karolą robimy włosy, ledwo to ogarniam bo mi chujowo wyszły a ty mi kurwa jakieś traumy. Jesteś w ogóle na głosnomówiącym''. I mnie rozjebała ta odpowiedź. Leżałem tu kurwa martwy a Monia mnie zabiła jakby BARDZIEJ. I za to kocham moje przyjacióły, zawsze będę je uwielbiał. No i ja mówię, że mam wszystko ujebane i nie mam w czym pójść (już kurwa desperacja co nie) a te do mnie się drą TA NIE PIERDOL. I koniec. I kurwa wszystko zostało powiedziane. A powiedziane zostało przez kobiety, których nogi nokautują apsztyfikantów na wejściu i dlatego na nas patrzą jak wjeżdżamy tu na biby. Ich inteligencja to jest poziom nieosiągalny dla większości osób i one mają wyjebane na świat bo je na to stać mentalnie. Ja myślę Mar dawaj kurwa, zrobisz to, level napierdala na całą pizdę, trzęsawka ale wstajesz. I chuj, najdłuższy prysznic życia. Ogolić się w tym stanie było kurwa zadaniem niewykonalnym, ale się ogoliłem. Nie zemdleć pod wpływem temperatury było zadaniem niewykonalnym ale nie zemdlałem. Ubrać się w takim stanie było zadaniem niewykonalnym ale odjebałem to i wyszedłem z domu kierując swoje rozedrgane kroki na dworzec, czyli na taksę. Już chuj w tę całą podróż, gdzie taksiarz korzystał z mojego telefonu, żeby odnaleźć punkt B, ja po wysiadce się zgubiłem i no nieważne... Najważniejsze, że tam wszedłem. Wyglądając jak żul, w czarnych jeansach i reebokach. Jebiący tym skurwiałym bimbrem i airwaves, na krawędzi kurwa jakiegoś załamania spotkałem się z uśmiechami i przytulaniem max.
Poszliśmy na tę polską bibę, jak zwykle każdy lampił sie na nas (pozdro Soulpete) jakbyśmy byli innym gatunkiem, innym rodzajem człowieka. Jak zwykle mieliśmy na to wyjebane i sobie piliśmy wutke a potem, jak zwykle, każdy nas przytulał. Obudziłem się w salonie Agniechy(jest moja najlepszą i piszę to ze strachu przed jej gniewem jak to czyta) i Damiana, który jest rozpierdalatorem i jak coś to się napierdala. I chuj. Taką ma fazę i go za to kocham. No ale, kończąc wątek, zbudziłem się u nich z zatruciem. Rzyganie poziom NASA, drgawy i ogarnięcie minus trzysta. Kiedy skończyłem juz prać spodnie w zlewie połozyłem sie na kanapie pod kocykiem. Rano spotkały mnie uściski i życzenia.
A refleksja idzie tak: jeżeli masz przyjaciół zasługujących na twoją miłość to czasem musisz się kurwa podnieść bo oni chcą mieć cię przy sobie. Możesz nie zdawać sobie z tego sprawy, ale ty ich też potrzebujesz. I o tym jest level up piątka, jakbyś kurwa nie skumał/-a maluszku. Życzę wam takich jazd, życzę otaczania się kochającymi was ludzi: oddawajcie im tę miłość, ona do was wróci, i znowu ją oddajcie, i tak do końca.
wyjebane na to w co wierzysz
sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=cjlXDRT18QA
Dzisiaj o bozi oraz boziowaniu. Krótko:mam wyjebane na to w co wierzysz. Jeżeli pięć razy w ciągu dnia rozkładasz matę i na niej klękasz bo tak każe ci twoja bozia to klękaj.
Składaj się w pokłonach i lub ją na fejsbuku. Możesz też poczęstować mnie chlebkiem naan, nie odmówię jak pacierza(klasyg jag 'nie spierdol tego jesteś braana...' wię...)
Możesz chodzić co niedzielę do kościoła katolickiego, gdzie się chodzi bez sensu i modlić się do obrazków.
Moja babcia, która nosi wodę ze studni tak robi z obrazkami i mówi, że dlatego ciągle ma siłę ją nosić.
Możesz, wstając z łóżka, zaczynać dzień dwunastoma wschodami słońca, celebrować diabelskie nauki buddyjskie
i na przerwie w biurze rozciągać się przy dźwiękach strun zrobionych z ogonów koników poświęconych przez pana w pomarańczowym szlafroku.
Możesz, tak jak ja mogę cię za to opierdolić chociaż tego nie zrobię. Jesteś w potrzebie, MUSISZ w coś wierzyć.Boga nie ma dopóty, dopóki go nie zobaczysz.
Dopóki nie dotknie cię jego/jej obecność. No siema żyćko. Nasza aura promienieje bo jesteśmy królami. Według mnie nie potrzebujesz wspomagania maluszku.
Jesteś wspaniały/ wspaniała bo na świecie nie ma drugiej takiej osoby. Istnieją twoje odbicia, masz swoich soulmates ale nawet im nie zdradzasz najgłębszych
sekretów. Nie wiem czemu się ich wstydzisz, to twoja sprawa, pewnie nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ludzie są pojebani i mają gorsze.
Pewnie nie zdajesz sobie sprawy z tego, że nasza obecność tutaj to tylko etap. Umierając będziesz gdzie indziej bez względu na to
w co wierzysz. Bez względu na to co zrobisz. Możesz wszystko. Dawaj. Zrób coś. Najlepiej złego: posłuchaj Rycha, rozpierdol budzik o ścianę,
pojedź ziomkowi, powiedz mu, co cie w nim wkurwia, zrób to. Albo wypierdalaj zabierając ze sobą swoją wiarę w boga. Kindly enough... I might add.
Nie jestem ateistą, nie odpowiada mi perspektywa zgnicia w drewnie, nie wierzę w to. Nie wierzę w boga bo każdy kto chce powiedzieć mi jak mam żyć
jest, nie wiem, pojebany. Nie ruszam twoich przekonań, nie ruszaj braku moich w kontekście religii (http://pl.wikipedia.org/wiki/Religia). Nie nawracaj
mnie na swoją modłę. Chamie. Hamie. Intelektualisto. Umyśle ścisły. Kontrabando. Pijaku, ziomku, dziewczyno do kochania oraz od kochania ekspercie:
mam wyjebane na wasze książki: mają za dużo stron i za mało treści. Każda z nich każe mi coś robić.. Serio? Ma przeżyć życie bo
w chujwiektórym wieku ktoś mi powiedział, ze tak mam? Właśnie kładę się spać i słyszę jak mój sąsiad (Saaif) zaczyna śpiewać. Jak zwykle
napierdala u mnie rap. On nie przestaje śpiewać. Szanujemy swoje religie. Moja jest lepsza.
wyrastanie z ulic
sałntrak: http://www.listenonrepeat.com/watch/?v=M34OelgSlKI
jaał:
Dzisiaj o wyrastaniu z ulic lub nie wyrastaniu z nich wcale, co równa się wyrastaniu z nich najbardziej. Dość ważny wpis, także czytaj z uwagą bo nie lubię się powtarzać.
Do tej pisaneczki natchnął mnie wpis Bonsona traktujący o tym, że dostał gazem po oczach przy okazjonalnej solówesi. Nie mieszkam w Polsce od sześciu lat, staram się obserwować siłę nowej warty i, do tej pory, myślałem, że jest dość kozacka. Młode ekipy, mimo wszechobecnego pedalstwa, wydają się być zorientowane na zdrowe, uliczne zachowania. Nigdy nie byłem fanem napierdalania się co wieczór o kawałek skuna czy szklankę wódki, cokolwiek... Nie akceptuję twojej postawy, jeżeli zamiast podjęcia próby rozwiązania konfliktu werbalnie zaczynasz się, kurwa, sadzić z łapami, szarpiesz mi ziomka i pierdolisz głupoty. I wiadomo, że jak dotkniesz to nie ma przebacz, ale na moich blokach zawsze było tak, że NIKT z twojej ekipy nie wpierdala się w ten konflikt, tak samo jak ja stoję i patrzę na to starcie. Jeżeli, jakimś cudem, uda ci się znokautować mojego przyjaciela to spoko, tzn. możesz wypierdalać, spotkamy się kiedyś na podobnej sesji jak znajdziemy sobie powód, ale idź sobie, udowodniłeś nam swoją rację, nikt nie zajebie ci kamieniem w tył głowy. PROSTE. Ulica nie istnieje bez zasad. Znam dziesiątki przypadków, kiedy jakiś skurwysyn próbował je łamać i myk polega na tym, że w momencie, kiedy spróbował, wygrał. To co działo się z nim po fakcie jest scenariuszem na dobry splatterpunk i właśnie tak wygląda przegrana na bloczkach: jest długoterminową, nieugiętą w swojej nienawiści szmatą. Nie dasz rady tego rozjebać. Przeprowadzka do innego miasta to pierwszy krok w twoim nowym, naznaczonym lilią życiu.
Wracając do tematu: większość osób, które nie zetknęły się z naszym kochanym półświatkiem, postrzega takie zachowania jako dziecinne próby udowodnienia sobie wyższości nad przeciwnikiem. Kurwa… Oczywiście, że tak jest, wyjmując z poprzedniego zdania ‘’dziecinne’’. Wyobraź sobie, drogi intelektualisto, że dostajesz wpierdol pod bankomatem a twoja luba stoi z boku i patrzy na leżącego ciebie. Wydajesz z siebie dziwne dźwięki, twoje ciało wydziela litry nieznanych ci – do tej pory – substancji i właśnie jakiś debil zabrał ci zawartość portfela. Twoje książki mają na to tysiące odpowiedzi, ale właśnie spotkałeś się z tą dziwką praktyką… No siema żyćko, ty zajebana szmato, c’nie? Podnosi cię z kolan, idziecie do domu i zaczyna się AWKWARD moment kiedy – pijąc meliskę i trzymając na twarzy zmrożony groszek (który oczywiście chuj da w takiej sytuacji) - trzeba coś zrobić. Nie zadzwonisz na policję bo policja znajduje winnych dzięki kurwom, które sprzedają winnych za kwit albo mniejszy wyrok. Jesteś inteligentny, wiesz o tym, że nie znajdą. Ona non stop patrzy na twoją bezsilność. ŻADEN z twoich przyjaciół nie może ci pomóc bo albo właśnie komponuje nudną symfonię na cztery dusze i cierpi, albo kończy doktorat z fizyki kwantowej i nie ma czasu na sprawy przyziemne. Najgorsze jest to, że zdajesz sobie sprawę z oczywistego dla mnie faktu: gdyby znalazł czas nie zrobiłby nic w tej sytuacji, wszyscy macie związane ręce i ulica, patrząc na was, układa się w swój kwaśny uśmiech. Jak usta twojej kobiety.
Oba paragrafy miały, w moim zamyśle, pokazać ci pewną relację między logiką ulicy a twoim życiem.
Po pierwsze: jeżeli deklarujesz dla niej miłość musisz grać według zasad. Po drugie: jeżeli całkowicie się od niej odcinasz to może wpłynąć na twoje życie w sposób, którego się nie spodziewasz. Prędzej czy później wpłynie i życzę ci, żebyś miał do kogo zadzwonić.
Co do mojej perspektywy: jeżeli wychowałeś się na ośce to nie opuści cię nigdy. Zawsze będziesz oceniał ludzi naznaczony doświadczeniem podarowanym ci przez klocuszki z betonu. Nigdy z tego nie wyrośniesz bo to nie jest dziecinne. Fakt, że przechodzisz przez to w młodym wieku nie odbiera powagi wrażeniom jakie gromadzisz. Zostaniesz tam na zawsze i to pomoże ci w życiu, po prostu zaakceptuj swój rodowód, on zadba o twoją przyszłość jeżeli poczuje, że znalazłeś dla niego miejsce.
I zapamiętaj: jeżeli na koncercie masz ze sobą gaz i przypadkiem dowiem się o tym zanim zdążysz go użyć, wpierdolę ci tę puszeczkę w gardło. Jeżeli przyjdziesz z nożem, zabiorę ci go i zoram tak jak stoisz, kurwo bez honoru. Ulica stoi mocno bo ma zasady. Jak mnie wkurwisz to ci zrobię sprawdzian i, na twoim miejscu, martwiłbym się o wynik bo o moją przyszłość już dawno zadbała dziecinna deklaracja trzymania się powyższych.
zmusiło bo mam mało chlania
sałntrak: http://www.youtube.com/watch?v=WR1foG4_qwM

Pisanka będzie krótka ale treściwa. Życie mnie zmusiło bo mam mało chlania, jaranie wyszło z Tomkiem sąsiadem a sklep zamknięty i chuj, nie mam teraz pomysłu na przyszłość.
Cytując klasyka: pamiętam jak dziś, kiedy -rozjebany na tyłach Autosana- sunąłem leniwie w stronę Wojciechowa, czyli lokacji, w której, władając twierdzą moich wspomnień z dzieciństwa, rezyduje babcia Stasia. Było to pierwszego liśćopada czyli wiadomo jakie święto. Pojechałem tam, żeby zobaczyć grób dziadka Jakuba, który miał Kaśkę i Lalkę i na jednej jeździł a drugą zwykł był zaprzęgać do pługa gdyż reprezentował styl włodarza z Kresów i jarał się koncepcją trójpolówki. Jak masz miedzę na własność to kumasz. Jechałem tam za ostatnie siano i chciałem tylko zobaczyć pomnik, zjeść coś (tzn. oczywiście nie wyobrażasz sobie jakie moja babcia robi pierogi i vice versa, wiadomo) i wrócić. Wysiadając na, znajomym od lat, rozpierdolonym przystanku PKS przywitałem bliskich mojemu sercu żuli (ja w ogóle uważam, że żulerstwo jest jak bycie drzewem, ale wyjaśnię to kiedyś dogłębnie z właściwym temu zjawisku szacunkiem). Lokalna żulerka zbiła piąteczkę i se poszłę od nich do babci. Long story short: najebany, bo mój wujaszek to dumny herszt bandy, którą przywitałem na przystanku, mówię do babci Stasi: babciu, czemu ten kościół tak bardzo? Babcia spojrzała mi w oczy jak nie patrzyła chyba jeszcze nigdy i powiedziała, że to daje jej siłę na następny dzień (z boku wujas napierdolony coś znowu bełkocze o Osieckiej). Trzeba Ci wiedzieć, Odbiorco tych przemyśleń, że babcia Stasia ma 80 lat teraz i nosi sobie wodę ze studni w dwóch 25-litrowych wiadrach na barach ze studni. Studnia oddalona jest od domu o jakieś 20 metrów. Babcia sięga mi do trzeciego żebra czubkiem głowy zawiniętej w nieśmiertelną chustkę. I tak, to jest definicja wiary. Jej spacer z dwoma wiadrami pełnymi czystej, zimnej jak sam skurwysyn wody o słodkim posmaku jest świadectwem na istnienie Boga. Istnienie w jej mniemaniu, umyśle, sercu i, jeżeli taką posiada, duszy. Zaznaczam, że chodzi o wiarę chrześcijańską.
Sedno tej pisanki zawiera się w jednym słowie: NIEWAŻNE. Nieważne w co wierzysz, dopóki daje Ci to siłę. Szanuję wróżbitów za to, że faktycznie widzą to o czym mówią. Szanuję buddystów za składanie pokłonów demonom, które spotkasz wybierając ścieżkę lewej dłoni. Wierzę w to, że Voodoo może rozpierdolić cię na łopatki tak jak w to, że Kałach to niezawodna broń. Rozumiem gloryfikację agresji i wynoszenie na piedestał zachowań się jej sprzeciwiających. To wszystko jest już dawno sprawdzone, udokumentowane i stoi dumnie w świadomości ludzi zdających sobie sprawę z tego, że istnieje. Szanuję ateistów za odwagę, ekstremistów za tej odwagi skrajną odmianę, bo sam odmieniam Boga w skrajnych przypadkach i jedyny wkurwiający mnie element tej szczególnej deklinacji to, oczywiście, spedalona wersja WOŁACZA. Medium, jesteś kurwa lamusem. Nie masz nic wspólnego z prawdziwym poczuciem wiary. Mówię o tym dlatego, że jesteś kurwa lamusem i nie masz nic wspólnego z prawdziwym poczuciem wiary. Nienawidzę szmat, które -wypowiadając się publicznie o sprawach duchowych- zaczynają zdanie od ''BŁĄDZIŁĘ''. Chuj mnie to obchodzi jebana pizdo. Nie wpierdalaj dzieciom swojej wiary. To, że nie potrafiłeś sobie poradzić ze sobą ( ŁASKAWIE POMINĘ OWEJ SYTUACJI PRZYCZYNY MIECZU PANA GABRIELU hahah ahhahaah ) doprowadziło cię do najgorszej z możliwych opcji. Nie znalazłeś swojej drogi, ty po prostu tak mocno przyjebałeś głową w mur, że -leżąc teraz pod nim- starasz się usprawiedliwić przed samym sobą fakt leżenia w szczynach ludzi takich jak ja. Ludzi, którzy dalej stoją, mimo litrów i kilogramów przerobionych przez nerki i wątrobę. Poległeś, zdarza się. Podałbym ci rękę i podniósł z rynsztoka, bo takie zachowania określają moja wewnętrzną religię, ale nie pozwala mi na to honor. Ja wiem, że tobie się wydaje, że wiesz co to znaczy. Ty nie wiesz, że ja wiem, że jednak nic o nim nie wiesz <leje po wutce>.
ODPOWIEDZ