Gdybym miał wyjaśnić fenomen tego zespołu musiałbym chyba troszkę wypić, żeby w tym wszystkim zawrzeć poetycki ton, bo o ulubionym zespole zwykło się pisać jak najładniej. Ale niech będzie...Żeby się przesadnie nie wysilać bo ten wątek i tak będzie miał tylko kilka odpowiedzi.
Absolutnym mistrzem, generałem, siłą Metalliki jest nie kto inny jak James Hetfield, genialny songwirtter i równie świetny wokalista, i właśnie chyba ten drugi talent mógłbym uznać z najważniejszy aspekt jaki sprawił, że ten zespół w początkowych latach kariery miał przebicie lepsze niż ktokolwiek inny, rówieśnicy też fajnie naparzali, nierzadko szybciej, bardziej technicznie, ale kurwa nikt nie miał na majku tej swobody i energii co James właśnie, kiedy inni mieli w swoich szeregach epigonów i falsetowców, którzy średnio pasowali w mojej opinii do agresywnych riffów i morderczego tempa, tak Hetfield wówczas ulepił coś nowego i charakterystycznego co nazwałbym "pięknym wrzaskiem"(Araya też na propsie tak gwoli ścisłości)
Chłopaczki z Mety w wieku 20 lat nagrywają Kill Em All, dając tym samym początek nowemu nurtowi jakim jest thrash metal, choć tutaj wielu by polemizowało czy faktycznie oni pierwsi tak naparzali, na pewno kilka grup z nurtu hardcore w swoich garażach wówczas rozpędzali zabawki do zabójczych prędkości, ale hałas też trzeba jakoś ujarzmić, żeby miał coś związanego z muzyką tak więc, jeśli nie Kill Em All zdefiniował nowy gatunek metalu, to zrobiła to Metallika nagrywając Fight Fire With Fire, który wówczas był chyba najbardziej kompletnym i intensywnym metalowym utworem( a może jednak Metal Millitia?)
Po świetnym debiucie, młodzi gniewni poszli jeszcze dalej nagrywając Ride The Lightning, na którym jasno zaznaczyli, że w ich głowach jest coś więcej niż szybkie riffy i perkusja w tempie 200bpm. Na tym albumie wg mnie uzyskano najlepsze brzmienie gitary kiedykolwiek, surowe, ostre, masywne, chrupkie - rytmiczna w Creeping to mistrzostwo świata i tu się właśnie przedstawia jeden z fenomenów Metalliki, tworzyli za pomocą prostych środków, ale cholera jak to brzmi całościowo, jakby tak to porównać do jedzenia; mógłbyś jadać w najlepszych restauracjach najdroższe i najróżniejsze dania podawane przez speców dla których każdy detal to jak religia, ale to i tak ciasto zrobione przez babcie na starym piecu smakuje ci najbardziej.
W 1986 Metallica wypuszcza Master Of Puppets, jawiący się jako najważniejsze dzieło zespołu, po wielu latach uznawany za krążek niemal biblijny, dopracowany w taki sposób, że po dziś dzień robi kolosalne wrażenie, niedościgniony wzór jak przeplatać ciężar z melodią i inne takie ładne epitety. Przyznam, że ten album dopiero po latach mnie kupił. Welcome home to chyba mój ulubiony numer z płyty, obłędne intro + świetny tekst.
Jak na wielki zespół przystało, jeden z członków musi umrzeć w tragiczny sposób. Pechowcem jest Cliff Burton, świetny basista, i też cichy ojciec sukcesu, to przecież on wymyślił interludium w Oronie, a to mówi samo za siebie, podobno to też on nauczył Hetfielda harmonii. Jeszcze jedna ciekawostka, przesterowany basowy motyw z Komu Bije Dzwon Cliff wymyślił już w 1979 roku i grał go na szkolnych przedstawieniach.
Po tej tragedii pozostali członkowie rozważali rozwiązanie zespołu, ale pod namową matki zmarłego zdecydowali się jednak kontynuować Metallikę i niedługo potem zatrudnili Jasona Newsteda z Flotsam and Jetsam. On sam jest znany z dwóch rzeczy, grał jak profesor i Lars zagłuszył mu basówkę na And Justice For All...No właśnie. 4 album w dyskografii, dłuższy niż Master o 10 minut, najbardziej techniczny, najcięższy i chyba najsmutniejszy. Siekające riffy to zasługa legendarnego pieca Mesa Boogie, dzięki czemu gitary napisane w E standard brzmią jakby w drop D, niesamowite. Szczególnie lubię zasłuchiwać się w demówki, gdzie ten ciężar jest potęgowany przez garażową jakość.
Lata 1988-1993 to prawdopodobnie Metallika w najwyższej formie, złota era zespołu, perfekcja jaką serwowali na koncertach do dziś można podziwiać na nagraniach z tych lat, Hammet z precyzją chirurga odgrywał solówki, Jason napierdalał jak wściekły i wspomagał wokalanie Jamesa jak nikt inny, bezbłędny Lars w kokainowym transie na swoim legendarnym białym secie i oczywiście mistrz ceremonii król dżungli Hetfield. Koncert z Seattle z roku 1989 to dla mnie opus magnum Metalliki, czekam aż wydadzą to znowu na DVD.
Pod koniec lat 80 zespół stanął przed wyborem - kontynuowanie obranej drogi i zaspokajanie potrzeb ortodoksyjnych fanów i granie w kółko tego samego, czy może krok na przód i uczynienie pracy z hobby? Co wybrali każdy wie i ta droga opłaciła im się z nawiązką. W 1991 roku metal wchodzi na salony, zespół wydaje 5 długograj o jakże dumnej nazwie - Metallica - po dziś dzień bardziej znany jako Black Album. Wtedy też podzielił się obóz fanów ciężkiego grania, dla jednych Metallica stała się synonimem komercji i sprzedania dupy, a dla innych indywidualnego rozwoju muzycznego i spróbowania czegoś nowego. Ja ten album doceniłem po latach i to była najlepsza rzecz jaką mogli wówczas nagrać, oczywiście spora zasługa sukcesu Black Albumu to osoba Boba Rocka, ale to co najbardziej charakterystyczne w Metallice pozostało. Co oni mogli nagrać po AJFie? thrash metal już się wypalał, nowsze zespoły dochodziły do głosu.
Późniejsze albumy Metalliki to również dobry temat na dyskusje, Load i Reload to dla mnie cienizny, ale są ludzie co bardzo lubią takie granie, spoko. S&M ma dla mnie trochę momentów które nazwałbym przerostem formy nad treścią, wcześniej jeszcze chyba cover album, potem niechlubne dziecko w postaci Santa Anger(choć myślę, że po dekadzie ten album troszkę zyskał), koszmarne Death Magnetic z kilkoma momentami(aż się nie chce wierzyć, że takie coś wyprodukował Rick Rubin), i całkiem udany powrót w postaci Self Destruct.
Granie przed milionową publiką, to musi być wygryw
to jest bengier!
Jadę na nich w tym roku do Wawki, nie wiem czego się spodziewać, to nie ta forma co kiedyś, ale po prostu jako fan trzeba zobaczyć i tyle
Spoiler
Wiem nikogo