dobra, to pierwszym takim albumem, który polecam jest:
The KLF - Chill Out
kojarzycie to uczucie, gdy stykacie się z czymś po raz pierwszy, a odnosicie głęboko w swym umyśle niewytłumaczalne i nieodparte wrażenie, że znaliście to od zawsze? właśnie takie miałem wrażenie, gdy po raz pierwszy obcowałem z tym materiałem. to były melodie których nigdy wcześniej nie słyszałem, a które zawsze znałem. nie mówię, że to jest kopia czegoś - chodzi mi raczej o ogólny klimat, który się udziela słuchającemu. ja lubię o takich zjawiskach mówić że coś "zajebało dzieciństwem". bo ta płyta brzmi jak dzieciństwo i krzyczy wręcz do słuchacza "nostalgiaaaaaaa!!!". ukazało się już trochę takich płyt, ale najczęściej wpadały one w patos, w jakieś ckliwe rytmy dla zniewieściałych agrestów. tutaj natomiast konfrontujemy się z czymś naturalnym, niewymuszonym. jest trochę melancholii na tej płycie, ale całość jest jednak zdominowana przez pozytywne wibracje.
Internet klasyfikuje to wydawnictwo jako ambientowe, ale nie jest to ambient sensu stricte, który se po prostu gra w tle - "chill out" jest albumem nad wyraz melodyjnym, z masą świetnych, subtelnie kołyszących tematów muzycznych. i w tym tkwi potęga tego wydawnictwa moim zdaniem - nie jest to przebojowy materiał. szkielet albumu stworzony tutaj został przez mariaż złożony z autorskich dźwięków z klawiszy oraz szczególnie dobranych i zmodyfikowanych sampli, którymi ten album jest wręcz przepełniony - mamy tutaj sample z audycji radiowych, sample z muzyki rockowej, poważnej, sample z przejeżdżających pociągów, czy beczących owiec - i to wszystko zlewa się w muzykę tworząc jedną całość, i nadając wydawnictwu specyficzny, oniryczny klimat - dokładnie ten sam, którego mogliśmy doświadczyć w najlepszych wydawnictwach vaporwave. ten album zresztą jest czasem nawet wymieniany jako duchowy pra-ojciec vaporwave'owych zabaw, a jeszcze częściej mówi się o nim, że wywarł ogromny wpływ na "endtroducing" DJ'a Shadowa, co uważam że jest wysoce prawdopodobne.
Album niby jest podzielony na tracki, ale należy go traktować jako jedną całość - pewne sekwencje przeplatają się przez cały album, i często jest tak, że nawet w jednym utworze wjeżdża nam melodia, tylko po to, żeby się urwać i przeskoczyć nagle do zupełnie innych rejonów naszego mózgu, a powrócić z dupy dopiero w następnym "utworze" - te elektroniczne motywy muzyczne naprawdę budują ten ww "oniryczny" klimat. nie sposób nie odnieśc wrażenia, że autor chciał za pomocą narzędzi muzycznych stworzyć atmosferę śnienia, gdzie nasze postrzeganie przeżyć sennych jest mocno zaburzone, dziwne, inne. taka własnie jest ta płyta, jedno wielkie doświadczenie muzyczne. jeśli zaś miałbym już wyszczególnić jakiś track, to byłby to utwor nr 9, który zreszta podlinkuje pod koniec. kurwa, kocham ten numer - melodie jakie tam padają po prostu wbijają w łóżko (bo słucham tego zazwyczaj z wieży, przy zasypianiu) a jest na nie nałożona wysamplowana mowa jakiegoś czarnoskórego pastora, tele-ewangelisty (który jest też w kilku innych numerach zsamplowany) kiedyś wydawało mi się to dziwne i czułem lekki dyskomfort jak tego słuchałem, ale teraz stwierdzam, że te melodie i jego charyzmatyczna mowa to strzał w dziesiątkę. przywodzi to na myśl ten feel jak byłeś dzieckiem i chodziłeś do synagogi / kościoła i słuchałeś nauczania, a potem wracałeś do domu i cieszyłeś się słonecznym dniem. wprawia też w zamysł i nieźle kontrastuje z samą muzyką, to co on tam mówi, np:
"Do somethin' to help you
Do somethin' to help yourself"
jest jeden fragment na płycie, ktory moglby sie wydawać niepasujacy do reszty płyty, mianowicie w 4 tracku wjeżdża jakiś mongolski szaman i robi ten ludowy gardłowy śpiew jaki oni uskuteczniają tam na stepach - sam uważałem że to wsiurskie nieco, ale z czasem doszedłem do wniosku, że ten album opisuje jakieś zdarzenie, i ten mongolski śpiew szamana można odebrać właśnie jako introdukcję do fazy. tak to sie robiło tam w plemionach, że ty ćpałeś a szaman ci spiewał - a cała reszta płyty (bo transowość przebiega wykładniczo, od spokojnych do coraz bardziej wykręconych brzmień) to podróż w głąb tej fazy. zresztą, nawet jeśli w mongolii tak się nie odurzali to nieistotne, bo najważniejsze w tym przypadku jest to co my se wyobrażamy o innych kulturach, a nie stan faktyczny, liczy się nasze skojarzenie. no i nie wiem czy faktycznie taki był zamysł twórcy z tym szamanem, ale jak dla mnie patent wydaje się ciekawy. dobra tam, tyle jeśli chodzi o spusty, a tutaj linkuję ten jeszcze wcześniej omawiany numer z amerykańskim pastorem, może kogoś zachęci do sprawdzenia płytki:
Spoiler
aha2 mix jest jednak niezwykle płaski, polecam słuchać na eq z podbitym basem
essa