Pod względem warstwy koncepcyjnej i tekstowej ten album to jest taki rozpierdol, że przy każdym odsłuchu coraz bardziej jestem w szoku. Topka Kendricka bez dwóch zdań. Totalny ekshibicjonizm emocjonalny, w niektórych momentach wręcz niekomfortowo się czuję, że pewne rzeczy słyszę.
Muzycznie jest różnie, czasem turbo ciekawie, czasem mimo wszystko nie do końca do mnie to przemawia (takie N95 brzmi bardziej jak kawałek Keema, w Rich Spirit brakuje mi mocniejszego uderzenia, Crown to bardziej spoken word niż rap). Całość na pewno intrygująca. United in Grief i Worldwide Steppers to
Father Time, Count me Out, Savior, Mirror, Silent Hill nie odstają brzmieniowo od czegokolwiek, co Lamar wydał. We Cry Together to kawał potężnego bitu i mimo że nie wiem, czy do tego tracku będę często wracał, to chętnie posłuchałbym więcej K Dota z taką manierą i agresją nawijającego. Tylko to Die Hard brzmi, jakby miało zostać wydane na OST do Czarnej Pantery zaraz obok All The Stars ^^
Chętnie bym powiedział, że to jego najlepszy album, ale wiem, że przemawia jeszcze przeze mnie wrażenie, które wywarła całą koncepcja i treść tego, co Kendrick mówi. Zobaczymy za miesiąc