mam tak samo. moja ulubiona plyta lifetime i huj, nic nie przebije yelawolfa w takim klimacie, kazdy kawalek to zloto i kazdy z osobna moge zapetlac tygodniami, plyta bez slabych punktow
muszę kupić sobie buty do biegania
to nie wystarczy, buty do zapierdalania
Nie kumam takiego wychwalania tej płyty, dla mnie nudy. O wiele bardziej wolę "Trunk Muzik: 0-60" wypełnione bangerami niż takie smęcenie jak na tym albumie.
Dla mnie też nudy i to straszne. Kocham całym serduszkiem wszystkie lp i mixtapy z serii Trunk Muzik, Arena Rap też sztos tak albumy wydane w Shady to nie to (z wyjątkiem TM3).
Przez kilka lat u mnie od Yelawolfa było Love Story >>> wszystko inne. W ub. tygodniu słuchałem właśnie tego albumu po dłuższej de facto przerwie a następnie Trail by Fire, i, wyłączając gigantyczny sentyment, w Love Story są piękne momenty (m.in. Johnny Cash czy Devil in my veins) ale całościowo przyjemniej się słucha TbF: ma mniej momentów do skipowania oraz umiejętniej jakby łączy jego trunkowe brzmienie z tym "dark-country'owym" podśpiewywaniem. Z powyższych dwóch albumów zrobiłbym jeden i miał cudny albumik, który nic a nic dla mnie by się nie zestarzał.
Odwieczna walka dobra ze złem, ze swoim losem wciąż igraszSpoiler
lygrys pisze: ↑09 kwie 2024, 12:47
Dla mnie jedzenie nie ma za bardzo wartości, bo jak zjesz to zaraz to wysrasz.
ta płyta brzmi tak tandetnie że do dziś nie kumam jak można się tym jarać
a umieszczanie jej w jakiejkolwiek TOPce to już w ogóle przekracza moją wyobraźnie