Zero komentarzy od kwietnia mówi samo za siebie - najsłabsza płyta Kanye. Nie ma w niej żadnego ciekawego momentu nad którym można się chwilę zatrzymać.
Jeden z moich ulubionych projektów od Westa. Bez zbędnego pierdolenia, zwięźle i na temat. Nie ma dłużyzn jak na 2 pierwszych płytach, nie ma zbytniego eksperymentowania jak na Yeezusie czy 808 (obie też kocham). Obok TLOP i MBDTF wracam do niej najchętniej.
Sprzedam płyty CD (głównie rap amerykański, ale jest i Ortega Cartel - LAVORAMA)
Dla mnie kids see ghosts to rap płyta dekady(no dobra, "to pimp a butterfly" też bym nazwał cedekiem dekady) ale "ye" również jest na bardzo dobrym poziomie. Podoba mi się w zasadzie każdy numer, chociaż rzeczywiscie nie ma tu jakichś szalonych zwrotów akcji, udziwnień, eksperymentów jak to zwykle bywa u kanye. ale chyba taki był zamysł tego albumu
a no i sama akcja tych 5 krótkich albumów zeszłorocznych wydawanych co tydzień to była mega fajna sprawa, pamiętam jak się co tydzień czekało na nowe dzieło wyprodukowane przez westa
O kurcze, nie spodziewałem się, że ta płyta jest tu tak pozytywnie przyjmowana a, że komuś się bardziej podoba niż KSG to już w ogóle w głowie nie mieści ale wiadomo gusta guściki. Mi może właśnie brakowało tego kombinowania czy (jak to w przypadku pierwszych płyt) świetnego sampla. Ogólnie ta płyta jakaś taka bezpłciowa mi się wydaje.
mnie ksg lepiej weszło przy premierze, ale z perspektywy czasu uważam, że ye lepsze,
obie płyty nie są idealne, żadna to nie top10 2018, ksg jest jakby ładniejsze, ale ye wyraźnie lepsze
z tym, że mnie zawsze u Kanye raziła zbytnia "barokowość" i cieszę się, że w końcu zrozumiał, że to są trendy z innej już epoki i pora na klasycystyczny minimalizm
Chyba mój ulubiony album od Ye (a bardzo cenię też TLOP, który mimo chaotyczności i bycia "projektem szkicem" bardzo cenię jako case study człowieka stłamszonego przez CHAD, który wyraża się poprzez muzykę). Tutaj mamy piękne dopracowanie, prześliczną produkcję, Kanyego w świetnej czysto raperskiej - formie. I co najważniejsze - cudowny i mimo różnorodności tekstów - spokojny - wgląd w siebie i intymność, biją z tego albumu. Zawsze jak odpalam, to czuję powiem wiosny/wczesnej jesieni czyli moich ulubionych pór roku - kocham to uczucie.
podbije temat bo zawsze wracam do tej płyty w piękne wiosenne dni (i wy też powinniście)
Pod względem repeat-value to jest u mnie top3 kanyego (obok 808s i yeezusa), może dlatego że okres jej wydania pamiętam jako fajny czas
edit: a 070 shake co tutaj zrobiła to jest mistrzostwo świata
ech no widzisz, a ja właśnie posłuchałem tego albumu kilkanaście razy jak wyszedł i od tego czasu ani razu do niego nie wróciłem. Baaaardzo chciałem się tym jarać, a teraz nawet nie mogę się zebrać żeby to odpalić, mimo że trwa 25 minut
bardzo lubię cuddera ale tego jebanego obrzydliwego fałszu na ghost town nie wybaczę, taki fantastyczny bit i występ 070 shake, ale jak wchodzi ten kurwa refren...
poza tym płytka przyzwoita, intro to jeden z niewielu nieskipowanych przeze mnie spoken wordów, zajebiste wprowadzenie. mimo wszystko jedna z najsłabszych jego płyt, jesus is king >>>
sebring pisze: ↑31 sty 2021, 22:50
bardzo lubię cuddera ale tego jebanego obrzydliwego fałszu na ghost town nie wybaczę, taki fantastyczny bit i występ 070 shake, ale jak wchodzi ten kurwa refren...
To zamierzone nietrafianie jest bardzo fajnym zabiegiem i pasuje do charakteru utworu